Stałam zbyt nisko w hierarchii firmy, by mnie przedstawiono.
Portierzy otwierali drzwi przybywającym gościom. Do restauracji weszło już ponad sto osób i wszyscy dawali im napiwki. Moją uwagę zwrócił pewien wysoki mężczyzna, o szerokich ramionach i głowie jak bryła granitu. Sięgnął do kieszeni i wyrzucił w powietrze garść monet, zmuszając portierów, żeby zbierali je z ziemi. Odwróciłam się z niesmakiem.
Gdy zjawiły się już wszystkie VIP – y, wpuszczono prasę. Znałam ten klub, Bertha kilkakrotnie zabrała mnie na lunch do Prince’s.
Mieli tu białe ściany, białe obrusy i olbrzymie lustra, a także parkiet, okolony różowym dywanem.
– Podkreśla urodę damskich twarzy – wyjaśniła mi Bertha.
Niektórzy goście już zajęli miejsca przy owalnych stolikach dookoła parkietu i obserwowali próbę zespołu, większość osób jednak nadal kręciła się po sali. Jack oświadczył, że musimy się pośpieszyć, zanim rozmowy staną się bardziej poważne i fotografowie zaczną denerwować ludzi.
– „Sydney Herald”. Mogę zrobić zdjęcie? – pytał Jack i nie czekając na odpowiedź, wyzwalał migawkę. Gdy pstrykał zdjęcie, wybiegałam do przodu, przepraszałam i prosiłam o nazwiska ludzi, którzy pojawiali się na fotografiach. Zapisywałam je w notesie i pędziłam za Jackiem, który już zajmował się kimś innym.
Większość gości była uprzejma, zwłaszcza żony biznesmenów, gdyż zależało im na promocji samych siebie i mężów w gazecie.
Pewien młody człowiek, pochłonięty rozmową z grupką przyjaciół, odwrócił się i spojrzał na nas pogardliwie.
– Skoro musicie – westchnął, machnąwszy ręką. – Nie chciałbym, żebyście stracili pracę.
Zrobiliśmy zdjęcia całej rodzinie Denisonów, w tym ostatnio porzuconej Sarah, i co atrakcyjniejszym z przyjaciół jubilatki, Ruth Denison. Jack rozejrzał się po pokoju, żeby sprawdzić, czy kogoś nie przegapił. Mrużył oczy niczym sokół wypatrujący swojej ofiary.
– Nie pójdzie w gazecie, ale dla przyzwoitości zróbmy to zdjęcie.
– Poprowadził mnie przez tłum. Uświadomiłam sobie, że idziemy ku mężczyźnie, który wcześniej rozrzucił monety portierom. Stał z jakąś starszą parą. Chciałam spytać Jacka, kto to taki, ale już prosił mężczyznę o pozwolenie na zdjęcie. Rozmówcy nieznajomego się odsunęli, on zaś wysunął brodę do fotografii. Błysnął flesz.
– Przepraszam pana – wtrąciłam. – Mógłby mi pan podać swoje nazwisko?
W tym momencie w całej sali zapadła cisza jak makiem zasiał.
Oczy mężczyzny się rozszerzyły, ale choć poruszał ustami, nie wypowiedział ani słowa. Zerknęłam na stojącą obok parę, oboje patrzyli na mnie z przerażeniem.
Jack odkaszlnął, a następnie pociągnął mnie za pasek sukienki.
– Aniu – powiedział. – To Roland Stephens.
Najpierw zrobiło mi się gorąco, a potem zimno. Jack popychał mnie do drzwi. Czułam, że wszyscy wpatrują się we mnie. Minęliśmy jedną z reporterek z konkurencyjnej gazety, promieniała z radości. Już widziałam jutrzejszy komentarz w jej rubryce: „«Sydney Herald» uznało za stosowne wysłać początkującą dziennikarkę w niechlujnej sukience na jedno z najważniejszych wydarzeń sezonu… Jesteście w stanie uwierzyć, że nie wiedziała, kim jest Roland Stephens? Co za wstyd”.
– Przykro mi, Jack – powiedziałam już na ulicy.
– To nie twoja wina, tylko Diany – mruknął. – Skoro Caroline nie mogła, to ona powinna przyjść.
Ogarnęło mnie przerażenie.
– Będzie miała kłopoty? – zapytałam.
– No cóż. – Wzruszył ramionami. – Pomyśl tylko. Był tam sir Henry. Roland Stephens znowu zatriumfuje. Wygląda na to, że sir Henry zatrudnia ludzi, którzy nie wiedzą, co robią.
Całą noc przewracałam się na łóżku. Musiałam raz wstać, żeby zwymiotować, chociaż nic nie jadłam od lunchu. Utrata pracy to jedno, ale pociągałam za sobą Dianę, i to wydawało mi się niewyobrażalne. Zaciskałam zęby, nienawidząc Sydney czy też raczej jego śmietanki towarzyskiej. Dlaczego nie zostałam w barze, gdzie moim największym wyzwaniem był kontakt z ludźmi żądającymi koktajli bez lodów?
Następnego ranka – jak podejrzewałam, ostatniego w „Sydney Herald” – włożyłam czarno – białą sukienkę. Ubierałam się powoli, jak człowiek idący na pogrzeb, Skoro mieli mnie zganić i zwolnić za nieznajomość tego aroganta, postanowiłam okazać klasę. Żal mi było tylko Diany.
Kiedy pojawiłam się w dziale kobiecym, wywnioskowałam ze współczujących spojrzeń innych dziewcząt, że już wszystko wiedzą. Ann z zapałem przestawiała rzeczy w swoim gabinecie.
Pracowałam z nią na tyle długo, by się zorientować, że jest podniecona. Może liczyła na posadę Diany. Postanowiłam być dzielna i iść prosto do swojej chlebodawczyni, by wyznać jej prawdę. Kiedy weszłam do jej gabinetu, podniosła wzrok i uśmiechnęła się do mnie.
– Spędziłam cudowny wieczór – powiedziała rozpromieniona. – Harry zabrał mnie na kolację na jachcie w porcie. Żadnych znanych osób. Co za ulga.
Pomyślałam, że o niczym nie słyszała. Już miałam ją zapytać, czy mogę usiąść i wyjaśnić incydent z ubiegłego wieczoru, zanim jednak zdążyłam otworzyć usta, ubiegła mnie, mówiąc:
– Świetnie, że włożyłaś dziś tę śliczną sukienkę, bo sir Henry chce się z nami spotkać w swoim gabinecie o dziesiątej.
Usiłowałam wykrztusić, że muszę z nią pogadać, ale zadzwonił telefon, a kiedy zaczęła rozmawiać o układzie graficznym artykułu o ślubnej wyprawie, wiedziałam, że prędko nie skończy. Wybiegłam z jej gabinetu do toalety dla pań, pewna, że zaraz zwymiotuję, jednak chłód kafelków na ścianach mnie uspokoił. Sprawdziłam, czy kabiny są wolne, i przejrzałam się w lustrze.
– Pomóż jej i weź winę na siebie – powiedziałam do swojego odbicia. – Zachowuj się profesjonalnie dla dobra Diany.
Tuż przed dziesiątą zeszłyśmy na dół na piętro kierownictwa.
Sekretarka sir Henry’ego zaprowadziła nas do jego gabinetu. Rozmawiał przez telefon o kosztach gazety i machnął ręką, żebyśmy usiadły. Zatonęłam w skórzanym fotelu naprzeciwko biurka. Był tak niski, że ledwie widziałam cokolwiek znad swoich kolan.
Rozglądałam się po pokoju i patrzyłam na rozmaite portrety Thomasów, którzy zarządzali firmą przed obecnym dyrektorem.
Na ścianach wisiało parę oryginałów, ale rozpoznałam tylko jeden, ten z nimfami. Musiał go namalować Norman Lindsay.
– Przepraszam, że czekałyście. – Sir Henry odłożył słuchawkę.
Dotąd nigdy nie widziałam go z bliska. Miał twarz aktora teatralnego, pooraną zmarszczkami i szlachetną. Nie zadał sobie trudu, by mi się przedstawić. I po co? Za chwilę miałam na dobre zniknąć z jego życia.
– Usiądźmy przy stole. Muszę wam pokazać kilka rzeczy. – Wstał i poprowadził nas do długiego, wyglądającego na średniowieczny, stołu i wysokich krzeseł wokół niego.
Zerknęłam na Dianę. Zastanawiałam się, o czym myśli.
Zajęliśmy miejsca przy stole, a sir Henry wyciągnął teczkę z regału obok. Ku mojemu zdumieniu przemówił do mnie:
– Jak pani zapewne wie, najważniejsze dla gazet są reklamy. Pieniądze z reklamy to wszystko. Teraz nawet bardziej niż zwykle.
O Boże, pomyślałam, zaraz się zacznie.
Sir Henry podrapał się po głowie.
– Nasi reklamodawcy z branży kosmetycznej wyrzucają nam, że nie mamy rubryki o urodzie, jak w Ameryce i Europie.
Przytaknęłam i znowu zerknęłam na Dianę. Siedziała rozpromieniona. Zaczęłam podejrzewać, że wie coś, o czym ja nie mam pojęcia.
Sir Henry pchnął ku mnie reklamę Heleny Rubinstein.
– Rozmawiałem o tym z Dianą i doszliśmy do wniosku, że pani zajmie się tą rubryką. Diana twierdzi, że jest pani ogromną pomocą dla Berthy i od czasu do czasu sama coś pisze.
Wytarłam dłonie o spodnią część blatu. Nie oczekiwałam takiej propozycji, mimo to starczyło mi przytomności, żeby skinąć głową.
– Diana uważa także, że ma pani do tego dryg. Ja też uważam, że nie zbywa pani na bystrości. I, nawet jeśli konkurencja zacznie nas naśladować, wątpię, żeby mieli wśród personelu kogoś równie pięknego. A to ważne, kiedy się pisze o urodzie. – Sir Henry puścił do mnie oko.