Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Pomyślał o wszystkim – powiedziałam. – Wszystko tu zrobił z miłości.

Uniosłam wzrok, wciąż przyciskając róże do piersi. Dymitr stał w wejściu pod łukowatym sklepieniem. Za nim dostrzegłam korytarz prowadzący do łazienki. Sufit był niski, niczym w domku dla lalek, a ściany wyklejone kwiecistą tapetą. Przypominała mi ogród w Moskwie – Szanghaju, który Siergiej stworzył specjalnie na mój ślub.

Podeszłam do Dymitra i razem wkroczyliśmy do łazienki. Wyjął róże z mojej dłoni i wrzucił je do misy. Przez dłuższy czas nie odzywaliśmy się do siebie ani słowem. Spoglądając sobie w oczy, nasłuchiwaliśmy bicia naszych serc. Po chwili Dymitr sięgnął do moich ramion i zaczął odpinać haftki sukni. Skóra mi mrowiła pod wpływem jego dotyku. Choć zaręczyliśmy się już przed rokiem, nigdy nie znaleźliśmy się w intymnej sytuacji. Siergiej do tego nie dopuścił.

Dymitr zsunął ze mnie suknię, która opadła na podłogę. Napełniłam wannę, on zaś zdjął koszulę i spodnie. Zahipnotyzowała mnie gładkość jego skóry, szeroka pierś porośnięta ciemnymi włosami. Stanął za mną i uniósł moją halkę nad talię, piersi i głowę. Czułam jego penis na swoim udzie. Dymitr wyjął kwiaty z misy i razem rozrzuciliśmy płatki na powierzchni wody. Kąpiel chłodziła mi skórę, lecz nie ostudziła pożądania. Dymitr wśliznął się za mną, dłońmi zaczerpnął wody i ją przełknął.

W sypialni były dwa okna w wykuszach, wychodzące na wewnętrzne podwórze. Podobnie jak w salonie, nie zawieszono w nich zasłon, prywatność zapewniała nam dżungla paproci w doniczkach na parapecie. Dymitr i ja zatonęliśmy w uścisku. Na klepkach wokół nas zebrała się kałuża wody. Przytulona do jego rozgrzanej skóry, pomyślałam o dwóch świecach stapiających się w jedno.

– Myślisz, że w takim łożu arystokracja spędzała swoje poślubne noce? – spytał, biorąc mnie za rękę. W kącikach jego oczu pojawiły się drobne zmarszczki od uśmiechu. Pociągnął mnie ku łożu z brązu i położył na czerwonej narzucie.

– Pachniesz jak róże – powiedziałam, scałowując krople wody z jego brwi.

Dymitr objął mnie i zaczął wodzić palcami po moich piersiach. Poczułam falę rozkoszy, od szyi aż po czubki palców. Język Dymitra dotknął mojej skóry. Złapałam rękami jego ramiona i usiłowałam się odsunąć, ale objął mnie jeszcze mocniej. Przypomniałam sobie, jak matka i ja leżałyśmy latem na łące, zapach trawy w naszych ubraniach i we włosach. Matka często ściągała mi buty, by połaskotać mnie w stopy. Śmiałam się i wiłam, jednocześnie zachwycona i zła. Właśnie tak się czułam, gdy dotykał mnie Dymitr.

Dłonie Dymitra powędrowały do moich bioder. Jego włosy łaskotały mi brzuch. Dymitr rozwarł moje kolana, poczułam, jak rumieniec wykwita mi na policzkach. Zawstydzona, usiłowałam złączyć nogi, ale rozsunął je jeszcze szerzej i całował skórę moich ud. Wokół nas unosił się zapach róż, otworzyłam się przed Dymitrem niczym pąk.

Nagle poruszył nas jakiś dźwięk. Dzwonił telefon. Usiedliśmy. Dymitr z zadumą zerknął przez ramię.

– Pomyłka – powiedział. – Nikt by do nas nie zatelefonował.

Czekaliśmy, aż telefon przestanie dzwonić. Kiedy umilkł, Dymitr przycisnął twarz do mojej szyi. Pogłaskałam go po włosach, pachniały wanilią.

– Nie myśl o tym. – Położył mnie na łóżku. – To była pomyłka.

Znieruchomiał nade mną, z przymkniętymi oczami, a ja przyciągnęłam go do siebie. Nasze usta się spotkały. Czułam, jak wchodzi we mnie. Objęłam go jeszcze mocniej. W żołądku dziwnie mi trzepotało, jakby uwiązł tam jakiś ptak. Ciepło Dymitra wdarło się we mnie, świat zawirował. Oplotłam go nogami i ugryzłam w ramię.

Jednak później, gdy opadliśmy na zmiętą pościel, a Dymitr zasnął z ręką na mojej piersi, dzwonek telefonu odzywał się echem w mojej pamięci. Ogarnął mnie lęk.

Następnego ranka obudził mnie trzepot skrzydeł. Zaspana, zauważyłam gołębia na parapecie. Dymitr musiał nocą otworzyć okno, gdyż ptak siedział w mieszkaniu. Wyrwał mnie ze snu swoim rytmicznym gruchaniem. Odrzuciłam kołdrę i wyśliznęłam się na mroźne poranne powietrze. Dymitr zamrugał powiekami, otworzył oczy i dotknął ręką mojego biodra.

– Róże – wymamrotał.

Ponownie zapadł w głęboki sen, a ja przykryłam jego dłoń kołdrą.

– Sio! – wyszeptałam do ptaka i odgoniłam go, ale zatrzepotał skrzydłami i wylądował na toaletce. Miał barwę kwiatu magnolii i był oswojony. Wyciągnęłam rękę i zaczęłam cmokać, usiłując go zwabić, wypadł jednak z pokoju na korytarz. Chwyciłam szlafrok z wieszaka na drzwiach i pobiegłam za ptakiem.

W szarym świetle meble, które w nocy wyglądały tak swojsko, nagle wydały mi się poważne i surowe. Patrzyłam na kamienne ściany, wyposażenie mieszkania, lakierowane drewno i zachodziłam w głowę, co się zmieniło. Ptak wylądował na lampie i niemal stracił równowagę, gdy abażur runął na ziemię. Zamknęłam drzwi na korytarz i otworzyłam jedno z okien. Ulica, na którą wychodziło, była wybrukowana kocimi łbami i urocza. Między dwoma kamiennymi domkami przycupnęła piekarnia. W środku paliło się światło, a przed drzwiami z siatki stał rower. Po chwili z piekarni wyszedł chłopiec z torbami pełnymi chleba. Wrzucił je do koszyka przymocowanego do kierownicy i popedałował przed siebie. Wyjrzała za nim kobieta w kwiecistej sukience i swetrze, jej oddech parował w mroźnym powietrzu. Gołąb przeleciał nad moim ramieniem i wyfrunął. Patrzyłam, jak najpierw opada, a po chwili wznosi się w mroźnym powietrzu, krążąc coraz wyżej nad dachami, aż w końcu zniknął na zachmurzonym niebie.

Zadzwonił telefon i wyrwał mnie z zamyślenia. Podniosłam słuchawkę. Dzwoniła Amelia.

– Daj Dymitra!

Jak zwykle nie prosiła, lecz żądała. Zamiast się jednak na nią zirytować, poczułam zdumienie. Wydawała się jeszcze bardziej spięta niż zwykle i zadyszana.

Dymitr już szedł ku mnie, naciągając górę od piżamy. Jego twarz była pomarszczona od snu. Podałam mu słuchawkę.

– O co chodzi? – spytał szorstkim głosem.

Amelia trajkotała coś po drugiej stronie. Wyobraziłam sobie, że zaplanowała późne śniadanie w hotelu Cathay albo coś w tym rodzaju, bylebyśmy tylko nie mogli się nacieszyć naszym pierwszym małżeńskim porankiem. Rozejrzałam się w poszukiwaniu zapałek, by rozpalić w kominku, i znalazłam pudełko na regale. Już miałam potrzeć jedną z nich o draskę, kiedy kątem oka zauważyłam wyraz twarzy Dymitra. Był blady jak płótno.

– Uspokój się – powtarzał. – Zostań w domu, może zadzwoni. Odłożył słuchawkę i popatrzył na mnie.

– Wczoraj Siergiej pojechał na samotną przejażdżkę i nie wrócił do domu.

Poczułam się tak, jakby ktoś wbił tysiące igieł w moje dłonie i stopy. Przy innej okazji bym się nie przejęła. Założyłabym, że jest w klubie i odsypia poprzedni wieczór. Sytuacja wyglądała jednak inaczej. Szanghaj stawał się coraz bardziej niebezpieczny. Z powodu wojny domowej wszędzie czaili się komunistyczni szpiedzy, a w ostatnim tygodniu zamordowano ośmiu biznesmenów, chińskich i zagranicznych. Myśl o tym; że Siergiej mógł wpaść w łapy komunistów, była straszna.

Dymitr i ja przeszukaliśmy zapakowane przez służące skrzynie.

Znaleźliśmy jedynie letnie stroje i cienkie płaszcze. Włożyliśmy je, ale zaraz po wyjściu z mieszkania wiatr szczypał nas w twarze, palce i moje gołe nogi. Drżałam z zimna, Dymitr objął mnie ramieniem.

– Siergiej nie lubi prowadzić – powiedział. – Nie rozumiem, dlaczego nie zbudził służącego, żeby go zawiózł tam, dokąd chciał jechać. Jeśli był na tyle głupi, żeby wyjechać z francuskiej dzielnicy.

Złapałam go w pasie. Wolałam nie wyobrażać sobie, że Siergiejowi stała się jakaś krzywda.

– Kto dzwonił wczoraj w nocy? – zapytałam. – Amelia?

– Nie, to nie ona. – Dymitr się skrzywił.

Czułam, że drży. Strach otoczył nas niczym ciemna chmura, ponuro maszerowaliśmy przed siebie. Łzy paliły mnie pod powiekami. Pierwszy dzień małżeństwa miał być najwspanialszym dniem w moim życiu, okazał się jednak pełen smutku.

– Chodź, Aniu. – Dymitr przyśpieszył kroku. – Pewnie zaspał w klubie i stąd ta niepotrzebna histeria.

28
{"b":"100821","o":1}