Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Wszystkie okna były otwarte, na niskim kredensie stał stary gramofon. W półmroku widziałam pudła kłębiące się na stole.

Część z nich była otwarta, wyłożona papierem tak żółtym i pogniecionym, że kruszył się w moich rękach. Wieże półmisków i naczyń ustawiono kompletami. Podniosłam jedno z naczyń. Było obramowane złotem i przystemplowane rodzinnym herbem. Usłyszałam jęk. Podniosłam wzrok i ujrzałam Siergieja na fotelu przy kominku. Skrzywiłam usta w oczekiwaniu na błękitny dym. Jednak Siergiej wcale nie palił opium, i od tej nocy nigdy nie wziął go do ust. Jego dłoń zwieszała się bezwładnie, myślałam, że może zasnął.

Trzymał nogi na brzegu otwartej walizki, z której wystawało coś, co przypominało puchatą chmurę.

– Requiem Dworaka. – Popatrzył na mnie. Twarz skrył w cieniu, ale widziałam zmęczenie w jego oczach i sine wargi. – Uwielbiała ten fragment. Posłuchaj.

Podeszłam do niego i przysiadłam na oparciu fotela. Ujęłam w dłonie głowę Siergieja. Muzyka potężniała wokół nas. Skrzypce i bębny wzniecały burzę; marzyłam, aby jak najszybciej minęła.

Dłoń Siergieja zacisnęła się na mojej. Przycisnęłam jego palce do ust.

– Nigdy nie przestajemy za nimi tęsknić, prawda, Aniu? – westchnął. – Życie nie toczy się dalej, jak nam wmawiają. Zatrzymuje się. Tylko dni pędzą przed siebie.

Pochyliłam się i pogłaskałam coś białego w walizce. W dotyku przypominało aksamit. Siergiej pociągnął za sznurek od lampy i w jej świetle ujrzałam jakąś tkaninę.

– Wyjmij – polecił mi.

Kiedy uniosłam materiał, okazało się, że to suknia ślubna. Jedwab był stary, ale w doskonałym stanie.

Razem z Siergiejem położyłam ciężką suknię na stole. Podziwiałam naszyte na nią perełki, a spiralne hafty kojarzyły się ze słonecznikami van Gogha. Byłam pewna, że wyczuwam zapach fiołków. Siergiej otworzył drugą walizkę i wyjął jakieś zawiniątko. Położył złoty diadem i welon nad suknią, gdy ja rozprostowywałam spódnicę. Tren obrębiono błękitną, czerwoną i złotą atłasową wstążką: barwami rosyjskiej arystokracji.

Siergiej popatrzył na suknię, wspomnienie szczęśliwszych dni w jego życiu. Wiedziałam, o co mnie zapyta, zanim jeszcze otworzył usta.

Dymitr i ja wzięliśmy ślub wkrótce po moich szesnastych urodzinach, wśród uderzających do głowy zapachów tysięcy kwiatów.

Poprzedniego dnia Siergiej odwiedził najlepszych kwiaciarzy i prywatne ogrody w mieście. Wrócił ze służącym samochodem pełnym egzotycznych roślin i wiązanek, po czym zmienili foyer Moskwy – Szanghaju w aromatyczny ogród. Róże Księżna Brabantu o wyjątkowo obfitych kielichach wypełniały powietrze słodkim zapachem malin. Kanarkowożółte Perle de Jardins o zapachu świeżo zmielonej herbaty wyrastały spomiędzy lśniących ciemno – zielonych liści. Wśród tych wszystkich zmysłowych róż Siergiej ustawił eleganckie białe kalie i orchidee. Do tej oszałamiającej mieszanki dodał cynowe misy pełne wiśni, winogron i nadziewanych przyprawami jabłek i w rezultacie uzyskał efekt zmysłowego zapamiętania.

Siergiej wprowadził mnie do holu. Dymitr odwrócił się i utkwił we mnie wzrok. Kiedy zobaczył mnie w sukni Mariny, z bukietem fiołków w dłoni, jego oczy napełniły się łzami. Podbiegł do nas i przycisnął ogoloną twarz do mojego policzka.

– Aniu, w końcu nam się udało – powiedział. – Jesteś księżniczką, a ja dzięki tobie stanę się księciem.

Byliśmy bezpaństwowcami. Nasze małżeństwo niewiele znaczyło w oczach oficjalnego Kościoła, cudzoziemskich i chińskich władz, jednak dzięki swoim znajomościom Siergiej sprowadził francuskiego urzędnika, który zgodził się wystąpić w roli mistrza ceremonii. Niestety, biedny człowiek miał okropny katar sienny, co kilka minut musiał wydmuchiwać nos. Później Luba powiedziała mi, że urzędnik przyjechał wcześniej i na widok przepięknych róż podbiegł ku nim, by wdychać ich aromat, jakby umierał z pragnienia, choć wiedział, że jego stan się przez to pogorszy.

– Oto moc piękna – westchnęła, wygładzając mój welon. – Korzystaj z niej, póki możesz.

Kiedy składaliśmy przysięgę, Siergiej stał obok mnie, a Aleksie i Luba krok za nim. Amelia siedziała przy imitacji okna. W falbaniastej czerwonej sukience i kapeluszu wyglądała jak goździk wśród róż. Sączyła szampana, odwrócona ku namalowanemu niebu, jakbyśmy wszyscy przyszli tu na piknik, a ona podziwiała widoki.

Tego dnia jednak byłam tak szczęśliwa, że jej obraźliwe zachowanie wręcz mnie bawiło. Amelia nie cierpiała, gdy to ktoś inny znajdował się w centrum uwagi. Nikt jej jednak nie ofuknął ani nie komentował tych fochów. Przynajmniej wstała z łóżka i przyszła. Więcej nie można się było po niej spodziewać.

Po złożeniu małżeńskiej przysięgi Dymitr i ja wymieniliśmy pocałunek. Luba obeszła nas trzy razy z ikoną przedstawiającą świętego Piotra, a jej mąż i Siergiej trzaskali batem i wrzeszczeli, aby odpędzić złe duchy. Urzędnik zakończył ceremonię kichnięciem tak silnym, że przewrócił jeden z wazonów, a pachnące płatki rozsypały się u naszych stóp.

– Przepraszam – powiedział natychmiast Francuz.

– Nie ma za co! – wykrzyknęliśmy wszyscy. – To na szczęście! Wystraszył pan diabła!

Siergiej osobiście zajął się przygotowaniem weselnej uczty. Tego dnia pojawił się w klubowej kuchni o piątej rano, z torbami świeżych warzyw i mięsa z targu. Jego włosy i palce przesiąkły zapachem egzotycznych ziół, które zmielił, aby doprawić nimi potrawy z kawioru, solankę, wędzonego łososia i czeczugę w sosie z szampana.

– Mój Boże. – Urzędnik wybałuszył oczy. – Zawsze mnie cieszyło, że urodziłem się Francuzem, jednak teraz zaczynam żałować, że nie jestem Rosjaninem.

Oczy Siergieja skrzyły się szczęściem, ale wyglądał na zmęczonego. Był blady, miał spierzchnięte usta.

– Zbyt ciężko pracowałeś – stwierdziłam. – Proszę, odpocznij. Dymitr i ja się tobą zajmiemy.

Potrząsnął tylko głową. Od miesięcy często widywałam ten gest. Siergiej zerwał z popołudniowym paleniem opium równie łatwo jak z niezbyt pasjonującym hobby, a w ramach terapii rzucił się w wir przygotowań do wielkiego dnia. Pracował od brzasku, codziennie wymyślał coraz to lepsze i wspanialsze plany. Kupił Dymitrowi i mnie mieszkanie niedaleko swojej rezydencji i nawet nie pozwolił nam go obejrzeć.

– Nie, dopóki nie będzie wykończone. Nie przed nocą poślubną – oświadczył.

Twierdził, że zatrudnił stolarzy, ale podejrzewałam – każdego dnia po powrocie pachniał żywicą i trocinami – że sam zajął się stolarką. Mimo moich nalegań, by odpoczął, nadal pracował.

– Nie przejmuj się mną – mówił, gładząc mnie po policzku stwardniałymi od odcisków dłońmi. – Nie masz pojęcia, jaki jestem szczęśliwy. Czuję w sobie życie, tętni w moich żyłach, słyszę w uszach jego śpiew. Zupełnie, jakby Marina znów była u mojego boku.

Jedliśmy i piliśmy aż do wczesnych godzin porannych, śpiewając tradycyjne rosyjskie pieśni i rozbijając na szczęście kieliszki o podłogę. Kiedy Dymitr i ja byliśmy gotowi do odejścia, Luba wręczyła mi wielki bukiet kwiatów.

– Wykąp się w nich – powiedziała. – Potem daj mu wypić trochę wody, a nigdy nie przestanie cię kochać.

Siergiej podrzucił nas na próg naszego nowego domu, ucałował i wsunął klucze do kieszeni Dymitra. Powiedział na odchodne:

– Kocham was oboje jak własne dzieci.

Kiedy auto Siergieja zniknęło za rogiem, Dymitr otworzył drzwi z matowego szkła i wbiegliśmy do foyer, a stamtąd na pierwsze piętro. W tym jednopiętrowym budynku nasze mieszkanie było jednym z trzech na górze. Napis na złotej tabliczce na drzwiach głosił: „Łubieńscy”. Przejechałam palcami po literach. Łubieńska, tak teraz brzmiało moje nazwisko. Poczułam się jednocześnie podniecona i smutna.

Dymitr pokazał mi klucz. Wyglądał pięknie, wykonano go z kutego żelaza i pięknie ozdobiono uchwyt.

– Na zawsze – powiedział Dymitr.

Złapaliśmy się za ręce i wspólnie przekręciliśmy klucz w zamku.

Salon był duży, wysoki, wielkie okna wychodziły na ulicę. Brakowało zasłon, lecz na kołkach już wisiały lambrekiny. Za szybą dostrzegłam skrzynki pełne fiołków. Uśmiechnęłam się, zachwycona, że Siergiej zasadził tu ulubione kwiatki Mariny. Naprzeciwko kominka stała komfortowa francuska sofa. Wszystko pachniało farbą i nową tkaniną. Mój wzrok padł na serwantkę w kącie pokoju i przeszłam po miękkim dywanie, żeby sprawdzić, co się tam znajduje. Za szybką ujrzałam swoje matrioszki; uśmiechały się do mnie. Uniosłam dłoń do ust, żeby nie wybuchnąć płaczem. Tuż przed ślubem wiele razy szlochałam, świadoma, że w tym najważniejszym dniu mojego życia zabraknie matki.

27
{"b":"100821","o":1}