Przeszukałem boczne uliczki francuskiej dzielnicy w poszukiwaniu naszyjnika twojej matki. Postanowiłem na ciebie zasłużyć. Następnego dnia jednak, zupełnie jakby pod wpływem magii, powiedziałaś, że chcesz uczyć się tańczyć ze mną. Ze mną. Mój Boże, zbiłaś mnie z tropu tym żądaniem! Nagle ujrzałem w twoich oczach coś, czego nigdy dotąd nie wziąłem pod uwagę. Tam, w twoich błękitnych jak kwiaty oczach. Byłaś we mnie zakochana. Siergiej tylko zerknął na nas w tańcu i też się tego domyślił. Ujrzał siebie i Marinę trzydzieści lat wcześniej. Zrozumiałem, że ucząc nas bolera, oddawał mi ciebie. Nie mógł powstrzymać tego, co przyszło naturalnie. Historia lubi się powtarzać.
Dymitr się zawahał, gdyż wstałam z fotela i teraz opierałam się o okno.
– Aniu, proszę, nie płacz. – Pośpieszył ku mnie. – Nie miałem zamiaru cię przygnębiać.
Usiłowałam coś powiedzieć, ale nie mogłam. Szlochałam tylko jak dziecko. W głowie mi się kręciło. Obudziłam się rano w oczekiwaniu na jeszcze jeden zwykły dzień i nagle Dymitr opowiadał mi o sprawach, których nie mogłam pojąć.
– Czy ty tego nie chcesz? – spytał. Dotknął mojego ramienia i odwrócił mnie tak, żebym popatrzyła mu w oczy. – Siergiej powiedział, że możemy się pobrać po twoich szesnastych urodzinach.
Pokój zasnuł się mgłą. Kochałam Dymitra, ale te nagłe oświadczyny i jego wyznanie zdumiały mnie i poczułam się niepewnie.
On zdążył się przygotować, jednak jego słowa trafiły mnie niczym pocisk. Gdy zegar nad kominkiem wybił południe, drgnęłam. Nagle zdałam sobie sprawę z innych dźwięków: służące sprzątały korytarze, kucharz ostrzył nóż, ktoś śpiewał La vie en rose. Popatrzyłam na Dymitra. Uśmiechnął się do mnie poranionymi wargami i moje zmieszanie ustąpiło miejsca miłości. Czy naprawdę miałam zostać żoną Dymitra? Musiał ujrzeć moją zmienioną minę, bo padł na kolana.
– Anno Wiktorowno Kozłowa, wyjdziesz za mnie? – spytał, całując mnie po rękach.
– Tak – odparłam, śmiejąc się i płacząc jednocześnie. – Tak Dymitrze Juriewiczu Łubieński, wyjdę za ciebie.
Po południu Dymitr ogłosił nasze zaręczyny, a Siergiej odwiedził mnie w kryjówce nieopodal drzewa gardenii. Ujął moje ręce, a w kącikach jego oczu ukazały się łzy.
– Co przygotujemy na wesele? – spytał. – Gdyby tylko była tu moja ukochana Marina… i twoja matka… to by dopiero było wydarzenie!
Siergiej usiadł obok mnie i razem wpatrywaliśmy się w promienie słońca pobłyskujące między liśćmi drzew. Wyciągnął z kieszeni pogniecioną kartkę i wyprostował ją na kolanie.
– Nosiłem ze sobą ten poemat Anny Achmatowej, bo mnie wzruszył – powiedział. – Chciałbym ci go przeczytać.
Wzięli cię, gdy ledwie brzask zaświecił,
Szłam za tobą, jak za trumną kondukt.
W ciemnej izbie zapłakane dzieci,
Przed obrazem topniał świeczki kontur.
Od warg twoich wionął chłód ikony,
Pot śmiertelny… Choć pamięć daremna,
Tak jak strzelców Piotrowych żony
Będę wyła pod wieżami Kremla. [Anna Achmatowa, Requiem, przełożył Stanisław Barańczak, w: Ocalone w tłumaczenia. Szkice o warsztacie tłumacza poezji z dołączeniem małej antologii przekładów, Wydawnictwo 1992, Poznań.]
Kiedy Siergiej czytał te słowa, poczułam ścisk w gardle i zaczęłam płakać. Od lat tłumiłam w sobie te łzy. Szlochałam tak głośno i boleśnie, jakby serce miało wyskoczyć mi z piersi. Siergiej także płakał, jego niedźwiedzi tors unosił się i opadał w rytm szlochu.
Objął mnie i przywarliśmy do siebie mokrymi policzkami. Kiedy szlochy ucichły, zaczęliśmy się śmiać.
– Wyprawię ci najpiękniejsze wesele na świecie – powiedział, wycierając wierzchem dłoni zaczerwienione usta.
– Czuję mamę w sobie – szepnęłam. – Wiem, że pewnego dnia ją odnajdę.
Tego wieczoru Amelia, Luba i ja wystroiłyśmy się w długie atłasowe suknie, mężczyźni włożyli najlepsze smokingi. Wszyscy wcisnęliśmy się do limuzyny i ruszyliśmy do Moskwy – Szanghaju.
Ze względu na wczorajszą bijatykę klub dziś nie działał. Wszystko już naprawiono, ale zamknięcie lokalu na jedną noc było zręcznym posunięciem reklamowym. Właśnie tego wieczoru mieliśmy cały klub dla siebie. Siergiej zapalił lampy, parkiet zalało światło.
Dymitr zniknął w biurze i wrócił po chwili z przenośnym radiem.
Tańczyliśmy do dźwięków J’ai deux amours, trzymając w dłoniach kieliszki z szampanem i usiłując śpiewać jak Josephine Baker.
– Paryż… Paryż… – gruchał Siergiej, z twarzą przyciśniętą do policzka Amelii. W świetle odbijającym się od jego barków i otaczającym głowę wyglądał jak anioł.
Koło północy powieki zaczęły mi opadać. Oparłam się o Dymitra.
– Odwiozę cię do domu – wyszeptał. – Chyba zmęczyłaś się tym całym zamieszaniem.
Na progu Dymitr przyciągnął mnie do siebie i zaczął namiętnie całować. Dotyk jego pełnych warg zaskoczył mnie, ciarki przeszły mi po plecach. Spijałam jego smak, sączyłam pocałunki jak szampana. Nagle drzwi domu się otworzyły i usłyszałam krzyki Starej Służącej. Dymitr zrobił krok do tyłu.
– Przecież się pobieramy – powiedział z uśmiechem do Chinki.
Spiorunowała go wzrokiem i ruchem szpiczastej brody wskazała mu furtkę. Po jego odejściu przekręciła zamek i zmusiła mnie do pójścia na górę, ścierając z moich warg wilgoć pozostawioną tam przez Dymitra.
W sypialni panowała duchota. Służące zaciągnęły zasłony, żeby nie wpuszczać komarów. Mimo otwartych okien było parno i wilgotno, jak w cieplarni. Po szyi spłynęła mi kropla potu. Zgasiłam światło i rozsunęłam zasłony. W ogrodzie stał Dymitr, spoglądał na mnie. Uśmiechnęłam się, a on zamachał.
– Dobranoc, Aniu – powiedział, wrócił na ścieżkę i zniknął za furtką niczym złodziej. Przepełniała mnie radość. Pocałunek był niczym dobry czar, przypieczętował nasz związek. Ściągnęłam sukienkę i rzuciłam ją na krzesło, rozkoszując się podmuchem powietrza na nagiej skórze. Padłam na łóżko.
Nocne powietrze było lepkie i nieruchome. Zamiast odrzucić pościel, opatuliłam się nią szczelnie, przypominałam owada w kokonie. Obudziłam się wczesnym rankiem, rozpalona i niespokojna.
Amelia i Siergiej kłócili się na dole, każde słowo było słychać wyraźnie jak brzęk szkła.
– Co ty wyprawiasz, stary głupcze? – mówiła bełkotliwie Amelia nietrzeźwym głosem. – Po co zadajesz sobie dla nich tyle trudu? Patrz na te wszystkie rzeczy! Gdzie ty to ukrywałeś?
Słyszałam brzęk filiżanek stawianych na talerzykach i rozrzucanych po stole sztućców.
– Są dla mnie jak dzieci – wyjaśnił Siergiej. – Od wielu lat to najszczęśliwsze chwile w moim życiu.
Amelia roześmiała się piskliwie.
– Doskonale wiesz, że tak im zależy na ślubie, bo chcą się pieprzyć! Gdyby to była prawdziwa miłość, poczekaliby, aż Ania skończy osiemnaście lat.
– Idź spać. Wstyd mi za ciebie – odparł Siergiej podniesionym, lecz spokojnym głosem. – Marina i ja byliśmy w wieku Ani i Dymitra, gdy braliśmy ślub.
– No tak. Znowu Marina – mruknęła Amelia.
W domu zapadła cisza. Po chwili usłyszałam kroki na korytarzu i drzwi mojego pokoju się otworzyły. Stanęła w nich Amelia, z rozpuszczonymi czarnymi włosami i w białej sukni. Wpatrywała się we mnie, nieświadoma, że nie śpię. Zadrżałam, jakby jej spojrzenie było długim, ostrym paznokciem, przejeżdżającym mi po krzyżu.
– Kiedy wy wszyscy przestaniecie żyć przeszłością? – powiedziała cicho.
Leżałam nieruchomo. Udałam westchnienie przez sen, a ona się wycofała, zostawiając otwarte drzwi.
Czekałam, aż usłyszę szczęk zamka w drzwiach jej sypialni, a następnie wyśliznęłam się z łóżka i zeszłam na dół. Czułam chłód klepek pod rozpalonymi stopami, moje wilgotne palce przywierały do poręczy. Dom pachniał olejkiem cytrynowym i kurzem.
Na parterze było ciemno i pusto. Zastanawiałam się, czy Siergiej także poszedł spać, ale dostrzegłam światełko pod drzwiami sypialni.
Podeszłam na palcach i przycisnęłam ucho do rzeźbionego drewna.
Po drugiej stronie usłyszałam przepiękne dźwięki: rzewną melodię, tak intrygującą i pełną emocji, że zdawała się przenikać przez moją skórę i kłuć mnie od środka. Wahałam się chwilę, po czym obróciłam gałkę.