Drzwi do foyer były zamknięte, ale dostaliśmy się do środka bocznym wejściem. Dymitr przesunął dłonią po gałce, szukając śladów włamania. Kiedy ich nie znalazł, uśmiechnęliśmy się do siebie.
– Wiedziałem, że tak będzie – mruknął.
Amelia poinformowała go, że wydzwaniała do klubu od wczesnego ranka, ale jeśli Siergiej odsypiał alkoholowe lub narkotykowe ekscesy, mógł nie usłyszeć telefonu.
W foyer wciąż dominował mocny zapach róż. Przycisnęłam twarz do płatków, wdychając ich aromat. Były przyjemnym wspomnieniem.
– Siergiej! – krzyknął Dymitr.
Nie doczekał się odpowiedzi. Przeszłam przez korytarz i ruszyłam za Dymitrem po parkiecie; moje kroki odbijały się echem w pustym pomieszczeniu. Przepełniał mnie smutek, nie mogłam zrozumieć jego przyczyny. Biuro okazało się puste. Nic nie ruszano oprócz telefonu. Leżał na podłodze. Aparat był pęknięty, a sznur zaplątał się wokół nogi fotela.
Przeszukaliśmy restaurację, zaglądając pod stoliki i za kontuar w recepcji. Wbiegliśmy do kuchni i łazienek, nawet wspięliśmy się po wąskich schodkach na dach, ale nigdzie nie dostrzegliśmy śladu Siergieja.
– Co teraz? – zapytałam Dymitra. – Przynajmniej wiemy, że to on do nas telefonował.
Dymitr potarł szczękę dłonią.
– Chcę, żebyś wróciła do domu i tam na mnie zaczekała – oznajmił.
Patrzyłam, jak pokonuje kamienne schody i machnięciem ręki przywołuje rikszę. Wiedziałam, dokąd zmierza. Jechał do slumsów, podejrzanych uliczek, gdzie kiedyś ukradziono mi naszyjnik matki.
Gdyby nie odnalazł tam Siergieja, zamierzał się udać na West Chessboard Street, gdzie w wąskich uliczkach dominował smród opium. O tej porze sprzedawcy podnosili rolety w sklepach i wypakowywali towary na handel.
W drodze powrotnej do mieszkania mijałam herbaciarnie, handlarzy kadzidłami i rzeźników otwierających swoje sklepy. Kiedy dotarłam do wybrukowanej kocimi łbami uliczki na tyłach naszego budynku, ujrzałam, że jest całkiem pusta. Nigdzie nie dostrzegłam chłopca na rowerze ani jego matki. Zaczęłam szukać klucza w portmonetce, ale dziwna słodycz w powietrzu sprawiła, że znieruchomiałam, marszcząc nos. Pachniało fiołkami. Mój wzrok powędrował do skrzyń na parapecie, ale zapach nie dochodził stamtąd.
Zauważyłam kratownicę i maskę limuzyny Siergieja. Parkowała w uliczce między piekarnią a domem. Zachodziłam w głowę, jak Dymitr i ja mogliśmy jej nie zauważyć. Pobiegłam do samochodu i ujrzałam Siergieja na fotelu kierowcy, patrzył wprost na mnie i się uśmiechał, z jedną ręką na kierownicy. Rozpłakałam się z ulgi.
– Martwiliśmy się o ciebie! – krzyknęłam, rzucając się na lśniącą maskę. – Byłeś tu przez całą noc? – Słońce odbijało się w przedniej szybie, nie widziałam oblicza Siergieja. Zmrużyłam oczy, zastanawiając się, dlaczego mi nie odpowiada. – Przez cały ranek myślałam tylko o komunistach i mordercach, a ty tu sobie siedzisz!
Z auta nie dobiegał żaden dźwięk. Ześliznęłam się z maski i wcisnęłam między mur i drzwi po stronie pasażera. Szarpnęłam nimi i otworzyłam samochód. Uderzyła mnie woń zgnilizny. Spodnie Siergieja były poplamione wymiocinami, siedział nienaturalnie sztywno.
Dotknęłam jego twarzy, zimnej i stężałej. Miał wywrócone oczy. Opuszczona dolna warga odsłaniała zęby. Wcale się nie uśmiechał.
– Nie! – krzyknęłam. – Nie!
Złapałam go za ręce, niezdolna do ogarnięcia sytuacji. Potrząsnęłam nim. Kiedy nie zareagował, złapałam go mocniej, zupełnie jakbym nie mogła uwierzyć w ten widok i zamierzała potrząsać trupem tak długo, aż na powrót stanie się Siergiejem. Obejmował dłonią kolano, w jego zaciśniętej pięści coś błyskało. Obrączka.
Otarłam łzy, usiłując dojrzeć wygrawerowany na białym złocie wzór: krąg gołębi. Zignorowałam smród i szlochając, oparłam głowę na ramieniu Siergieja. W tej samej chwili odniosłam wrażenie, że słyszę jego głos.
– Pochowaj mnie z obrączką – powiedział. – Chcę iść do Mariny.
Dwa dni później zebraliśmy się przed pogrzebem w foyer klubu.
Płatki ślubnych róż już brązowiały, jak liście na zewnątrz. Kwiaty zwiesiły główki, jakby na znak żałoby. Lilie skurczyły się i pomarszczyły niczym dziewice zamieniające się przedwcześnie w stare kobiety. Służba dodała do tej kwiecistej aranżacji goździki i cynamon, tak że powietrze było jednocześnie aromatyczne i pełne powagi, przypominając nam, że wkrótce nadejdą smutniejsze miesiące. Pracownicy klubu spalili też ziarna wanilii w nadziei, że ich intensywny aromat zabije smród bijący od rzeźbionej dębowej trumny.
Po odkryciu ciała Siergieja zatelefonowałam po służącego, by pomógł mi je przetransportować do domu. Tam spotkał się z nami Dymitr. Amelia zadzwoniła po lekarza, który obejrzał zwłoki i uznał, że Siergiej zmarł na atak serca. Dymitr i ja obmyliśmy denata równie troskliwie, jak rodzice nowo narodzone dziecko, i położyliśmy go na stole w salonie od ulicy, zamierzając następnego dnia wezwać przedsiębiorcę pogrzebowego. Wieczorem zadzwoniła do nas Amelia.
– Cały dom nim przesiąkł – narzekała. – Nie ma się gdzie przed tym ukryć.
Kiedy przyjechaliśmy, dom był wypełniony fetorem. Po oględzinach ciała ujrzeliśmy czerwone pręgi na twarzy i szyi Siergieja. Ręce miał pokryte fioletowymi plamami. Gnił na naszych oczach, o wiele prędzej niż normalnie, zupełnie jakby jego ciało pragnęło jak najszybciej zniknąć z tego świata, bezzwłocznie obrócić się w proch.
W dniu pogrzebu jesień opadła na świat niczym gilotyna, odsunęła w niepamięć błękitne niebo i pogrążyła nas w szarości. Mżawka osiadała na naszych twarzach, a wiatr z północy i południa wiał silnie i przeszywał nas do szpiku kości. Pochowaliśmy Siergieja na rosyjskim cmentarzu, w cieniu prawosławnych krzyży i wśród zapachu gnijących liści i wilgotnej ziemi. Stałam na krawędzi grobu, wpatrując się w trumnę, która ugościła Siergieja niczym łono matki.
Jeśli przed jego śmiercią Amelia mnie nie lubiła, to teraz wręcz zionęła nienawiścią. Przycisnęła się do mojego boku, wbijając mi łokieć pod żebro, jakby miała nadzieję, że i ja runę do grobu.
– Zabiłaś go, ty samolubna dziewczyno – wyszeptała chrapliwie. – Doprowadziłaś do jego śmierci. Przed twoim weselem był silny jak byk.
Na stypie Dymitr i ja objadaliśmy się piernikami, by raz jeszcze poczuć słodycz w zdrętwiałych ustach. Podczas przygotowań do pogrzebu Amelia zabawiała się chodzeniem na wyścigi i wyprawami do sklepów, jednak my snuliśmy się niczym duchy po mieszkaniu, nie czując smaków ani zapachów. Każdego dnia na regale albo w kredensie objawiał się nam jakiś nowy przedmiot, fotografia w ramce, błyskotka, ozdoba, którą Siergiej starannie dla nas wybrał. Pragnął podarować nam radość podczas odkrywania tych prezentów, ale po jego śmierci widok tych przedmiotów sprawiał nam ból. W łóżku wczepialiśmy się w siebie, nie jak świeżo poślubieni małżonkowie, lecz jak tonący, wpatrywaliśmy się w swoje blade twarze w poszukiwaniu odpowiedzi.
– Nie obwiniajcie się o to – usiłowała pocieszyć nas Luba. – Nie wierzę, że bał się wam przeszkadzać w noc poślubną. Myślę, że czuł nadchodzącą śmierć i pragnął być blisko was. Tak bardzo przypominaliście mu jego i Marinę.
Nigdy nie powiedzieliśmy Amelii, że pochowaliśmy Siergieja w obrączce na palcu ani że grób obok jego grobu, ten z rosyjskim napisem i dwoma wygrawerowanymi gołąbkami, żywym i martwym, był grobem Mariny.
Dzień po pogrzebie Aleksiej wezwał nas do swojego biura na otwarcie testamentu. Miała to być czysta formalność. Dymitr dziedziczył mieszkanie, Amelia dom, a Moskwę – Szanghaj zamierzali podzielić między sobą. Jednak Luba krążyła niespokojnie, wykręcając apaszkę i drżąc podczas podawania herbaty, więc pomyślałam, że coś jest nie tak. Dymitr i ja skuliliśmy się na sofie, Amelia zaś zatonęła w skórzanym fotelu pod oknem. Światło mroźnego poranka uwydatniło ostrość jej rysów. Przez te zmrużone oczy raz jeszcze skojarzyła mi się z przyczajonym, gotowym do ataku wężem. Rozumiałam jej gwałtowną nienawiść do mnie. Wynikała z instynktu samozachowawczego. W zeszłym roku byłam Siergiejowi o wiele bliższa niż wszyscy inni.