Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Nagle wpadł na mnie żołnierz piechoty morskiej, niemal przewróciłam się na schody. Po chwili mężczyzna wyprostował się i złapał mnie w pasie. Jego rękę pokrywały nieudolnie wykonane tatuaże. Odsunęłam się, przerażona agresją w jego przekrwionych oczach. Nie wypuszczając mnie z objęć, ruszył w kierunku parkietu.

Ręka mi się wykręciła, upuściłam kieliszek. Rozbił się na podłodze, ktoś natychmiast na niego nadepnął.

– Jesteś trochę chuda. – Żołnierz pomacał moje biodra. – Ale ja lubię chude.

Dymitr błyskawicznie stanął między nami.

– Przepraszam pana, ale jest pan w błędzie – powiedział. – To nie tancerka.

– Jak ma dwie nogi i dziurę, to tancerka. – Żołnierz wyszczerzył zęby i starł palcami ślinę z warg.

Nie widziałam ciosu Dymitra, to się rozegrało zbyt szybko. Ujrzałam tylko, jak zdumiony żołnierz pada na podłogę, a krew tryska mu z ust. Głową uderzył o parkiet, przez chwilę leżał oszołomiony. Usiłował podeprzeć się na łokciu, jednak zanim zdołał wstać, Dymitr wbił mu kolana w szyję i zaczął okładać go pięściami po twarzy. Teraz wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Tancerze oddalili się w szerokim kręgu, orkiestra przestała grać. Ręce Dymitra były pokryte krwią i śliną. Twarz żołnierza na moich oczach zmieniała się w krwawą miazgę.

Siergiej przepchnął się przez tłum i usiłował odciągnąć Dymitra.

– Zwariowałeś? – wrzasnął.

Jego słowa jednak utonęły w ogólnym hałasie. Dymitr kopał żołnierza w żebra. Pod siłą ciosu trzasnęły kości. Mężczyzna skulił się z bólu, a Dymitr zmiażdżył mu krocze.

Trzej inni marines o grubych karkach i potężnych pięściach rzucili się na pomoc koledze. Jeden z nich dźwignął zakrwawionego mężczyznę i odciągnął go na bok, dwóch pozostałych chwyciło Dymitra, powalając go na podłogę. Tłum ogarnęła panika. Wszyscy byli przekonani, że są świadkami morderstwa. Angielscy, francuscy i włoscy marynarze zaczęli wywrzaskiwać obelgi pod adresem marines, ci nie pozostali im dłużni. Część usiłowała przywołać kolegów do porządku, prosić, żeby nie hańbić swojego kraju, inni jednak podgrzewali atmosferę. Pięści młóciły powietrze jak cepy.

Klienci zbierali swoje rzeczy i biegli do wyjścia, przepychając się między sobą. Rosyjskie tancerki uciekły do toalety dla pań, kucharze i kelnerzy wynosili cenne wazony i rzeźby. Wieść o bijatyce musiała wydostać się na zewnątrz, gdyż mimo ucieczki części gości pomieszczenie napełniało się nowymi siłami. Amerykańscy żołnierze tłukli się z piechotą morską, piechota morska lała Francuzów, Francuzi rzucali się na angielskich marynarzy.

Marines nadal trzymali Dymitra za szyję. Miał usta wykrzywione z bólu. Włoscy marynarze i jeszcze jeden żołnierz piechoty przybyli mu z odsieczą, ale nie mogli się równać z krzepkimi Amerykanami.

Siergiej podniósł krzesło i przyłożył nim jednemu z napastników, który padł bez przytomności. Zachęcony tym przykładem Włoch powalił drugiego żołnierza na ziemię. Jednak trzeci Amerykanin, największy, nie puszczał Dymitra, przyciskał jego głowę do podłogi i usiłował skręcić mu kark. Wrzeszczałam, rozglądając się wokół w poszukiwaniu pomocy. Ujrzałam w restauracji Amelię, trzymała nóż w dłoni i usiłowała przepchnąć się przez tłum. Dymitr się krztusił, ślina ciekła mu z ust. Siergiej tłukł żołnierza niedźwiedzi – mi pięściami, ale bez rezultatu. Napastnik wykręcał dłoń Dymitra.

Nagle Dymitr chwycił czubki moich butów. Nie mogłam już tego znieść, rzuciłam się na Amerykanina i z całej siły ugryzłam go w ucho. Poczułam smak krwi i soli… Żołnierz jęknął i puścił Dymitra. Zrzucił mnie z siebie, a ja wyplułam zakrwawiony, różowy strzępek. Twarz żołnierza zbladła jak płótno, gdy ujrzał pół swojego ucha na mojej sukience. Przycisnął dłoń do głowy i uciekł.

– Benissimo! – odezwał się do mnie włoski marynarz. – A teraz przepłucz usta.

Kiedy wróciłam z łazienki, słyszałam na zewnątrz wycie syren i gwizdki żandarmerii. Funkcjonariusze wpadli do budynku, pałując wszystkich jak popadnie i tym samym przyczyniając się do zwiększenia liczby ofiar. Wybiegłam na ulicę i ujrzałam karetki pogotowia odwożące rannych. Wydawało się, że znowu wybuchła wojna.

Szukałam w tym chaosie Dymitra i Siergieja, w końcu znalazłam ich z Amelią na schodach; odprowadzali rannych, tak jak każdej innej nocy odprowadzali VIP – ów. Dymitr miał podbite oko i tak spuchnięte wargi, że niemal nie przypominał człowieka. Mimo to zdołał się uśmiechnąć na mój widok.

– To koniec – lamentowałam. – Teraz nas zamkną, prawda?

Dymitr ze zdumieniem uniósł brew, a Siergiej wybuchnął śmiechem.

– Dymitrze, najwyraźniej po dwóch wieczorach Ani zaczęło zależeć – oświadczył.

Nawet Amelia, w sukni rozdartej na szwie i z potarganymi włosami, uśmiechnęła się do mnie.

– To tak samo, prawda, Aniu? – spytał Dymitr. – Tak samo jak z muzyką. To miejsce wchodzi ci w krew. Teraz naprawdę jesteś jedną z nas. Szanghajką.

Podjechała limuzyna i Amelia wsiadła do środka, dając mi znak, że mam pójść w jej ślady.

– Chłopcy narobili bałaganu i chłopcy posprzątają – powiedziała.

Lepka krew żołnierza wciąż szpeciła moją sukienkę, która przylepiła mi się do skóry. Popatrzyłam na nią i zaczęłam szlochać.

– Na litość boską. – Amelia złapała mnie za rękę i wciągnęła do auta. – To Szanghaj, nie Harbin. Jutro będzie zwykły wieczór, wszyscy zapomną o dzisiejszej nocy. Nadal będziemy najgorętszym nocnym klubem w mieście.

Następnego ranka, kiedy plotłam warkocze, do drzwi zastukała Mei Lin i oznajmiła, że Siergiej czeka przy telefonie. Zwlokłam się po schodach, tłumiąc ziewanie. Skóra mnie piekła, gardło bolało, włosy wciąż śmierdziały papierosowym dymem. Nie miałam ochoty na przedpołudniową nudną geografię z siostrą Mary. Wyobraziłam sobie, jak zasypiam gdzieś pomiędzy Wyspami Kanaryjskimi i Grecją, i muszę napisać sto razy na tablicy przyczynę mojego zmęczenia.

Oczami duszy widziałam zdumienie na twarzy siostry Mary, kiedy przeczyta: „Byłam w nocy w Moskwie – Szanghaju i się nie wyspałam”.

Lubiłam lekcje francuskiego i sztuki, ale teraz, kiedy tańczyłam bolero i widziałam Moskwę – Szanghaj, czułam się zbyt dorosła na naukę w szkole. Mój azyl z książek i farb nie mógł się równać z podnieceniem i blaskiem świata, który otwierał się przede mną.

Położyłam szczotkę na stoliku w holu i podniosłam słuchawkę.

– Aniu! – ryknął Siergiej po drugiej stronie linii. – Teraz, kiedy jesteś pracownicą klubu, spodziewam się ciebie o siódmej!

– Ale co ze szkołą?

– Nie sądzisz, że dosyć już szkoły? A może nadal chcesz tam chodzić?

Przycisnęłam dłoń do ust. Potknęłam się o stolik i zrzuciłam szczotkę na podłogę.

– Mam już dosyć! – wykrzyknęłam. – Właśnie o tym myślałam! Przecież mogę czytać i uczyć się na własną rękę.

Siergiej wybuchnął śmiechem i szepnął coś komuś, kto musiał stać obok niego. Ten drugi człowiek, mężczyzna, też się roześmiał.

– No to przygotuj się i przyjdź do klubu – powiedział Siergiej.

– Włóż najładniejszą sukienkę. Od dziś zawsze musisz wyglądać modnie.

Odłożyłam słuchawkę na widełki i popędziłam schodami, po drodze zdzierając z siebie szkolny mundurek. Zmęczenie, które odczuwałam zaledwie przed chwilą, zdążyło się ulotnić.

– Mei Lin! Mei Lin! – zawołałam. – Pomóż mi się ubrać!

Dziewczynka weszła na półpiętro, szeroko otwierając oczy.

– No chodź. – Złapałam ją za drobne ramię i zaciągnęłam do swojego pokoju. – Od tej chwili jesteś pokojówką pracownicy klubu Moskwa – Szanghaj!

Klub tętnił życiem. Ekipa Chińczyków czyściła schody przy użyciu mioteł i wiader z mydlinami. Jedną z szyb wybito podczas zamieszek poprzedniej nocy, szklarz wstawiał nową. W sali służące szorowały podłogę i wycierały stoliki. Pomocnicy kucharza wbiegali i wybiegali wahadłowymi drzwiami od kuchni, przenosząc pudła selerów, cebuli i buraków, które w bocznym wejściu podawał im dostawca. Odgarnęłam włosy z twarzy i wygładziłam sukienkę.

Ten strój wybrałam razem z Lubą, pewnego dnia po szkole.

23
{"b":"100821","o":1}