Widziałyśmy go w amerykańskim katalogu. Była to różowa prosta sukienka z tiulem u góry, dekolt i dół miała przyozdobione rozetkami. Była głęboko wycięta, ale materiał zebrano na biuście, więc nie wydawała się nieprzyzwoita. Liczyłam na to, że Siergiej ją zaaprobuje i nie narobi mi wstydu, odsyłając mnie do domu, żebym się przebrała. Zapytałam jednego z kuchcików, gdzie znajdę Siergieja, a chłopak wskazał korytarz i drzwi z napisem „Biuro”.
Jednak w odpowiedzi na swoje pukanie usłyszałam głos Dymitra.
– Wejdź.
Stał obok kamiennego kominka i palił papierosa. Miał posiniaczoną i spuchniętą twarz, rękę na temblaku. Na szczęście rozpoznałam w nim Dymitra i, mimo obrażeń, wydał mi się równie przystojny jak zawsze. Zmierzył wzrokiem moją sukienkę i widziałam po jego uśmiechu, że spodobało mu się to, co zobaczył.
– Jak się miewasz dziś rano? – Otworzył okiennice i wpuścił do pomieszczenia więcej światła. Na parapecie okna stała kopia Wenus z Milo. Rzeźba i niebiesko – biały porcelanowy wazon nad kominkiem były jedynymi ozdobami w biurze. Wszystko wydawało się ponuro nowoczesne. Tekowe biurko i czerwone skórzane krzesła domino – wały w niesłychanie schludnym pomieszczeniu: nigdzie nie do – strzegłam gazety ani otwartej książki.
Okno wychodziło na aleję, która w przeciwieństwie do większości Szanghajskich uliczek była czysta. Dostrzegłam salon piękności, kawiarnię i sklep ze słodyczami. Zielone markizy były podniesione, w skrzynkach na parapetach rosło czerwone geranium.
– Siergiej kazał mi przyjść – wyjaśniłam.
Dymitr wrzucił niedopałek do paleniska.
– Poszedł gdzieś z Aleksiejem. Dziś już nie wrócą. Nie rozumiem. Powiedział… Aniu, to ja chciałem z tobą porozmawiać.
Nie byłam pewna, czy mam się cieszyć, czy bać. Usiadłam na fotelu pod oknem, Dymitr naprzeciwko mnie. Miał tak poważny wyraz twarzy, że zaczęłam się zastanawiać, czy aby nie zaszło coś strasznego – może z powodu ubiegłej nocy pojawiły się jakieś problemy z klubem.
Dymitr wskazał dłonią okno.
– Jeśli wyjrzysz na zachód, zobaczysz kilka dachów w ruinie. Tam właśnie straciłaś naszyjnik matki.
Te słowa mnie zdumiały. Po co przywoływał smutne wspomnienie? Czyżby zdołał odnaleźć pozostałe fragmenty naszyjnika?
– Stamtąd pochodzę – ciągnął. – Właśnie tam się urodziłem.
Zaskoczona ujrzałam, że jego dłoń drży. Bawił się następnym papierosem, upuścił go na kolana. Miałam ogromną ochotę ująć drżącą rękę Dymitra i ją pocałować, jakoś go pocieszyć, nie rozumiałam jednak, co się dzieje. Podałam papierosa i przytrzymałam zapalniczkę, żeby mógł go przypalić. W oczach Dymitra pojawiło się coś dziwnego, jakby przypominał sobie jakieś bolesne wydarzenia. Nie mogłam znieść tego bólu. Niczym nóż wbijał mi się wprost w serce.
– Dymitrze, nie musisz mi tego mówić – powiedziałam. – Wiesz, że nie ma dla mnie znaczenia, skąd pochodzisz.
– Aniu, chcę powiedzieć ci coś ważnego. Powinnaś to wiedzieć, zanim podejmiesz decyzję.
Jego słowa wydały mi się złowieszcze. Przełknęłam ślinę i poczułam, jak żyła pulsuje mi na szyi.
– Moi rodzice przyjechali tu z Sankt Petersburga. Opuszczali dom pod osłoną nocy. Nic ze sobą nie wzięli, nie wystarczyło czasu. Herbata ojca stygła na stole, haft matki został na fotelu przy kominku. Zbyt późno dowiedzieli się o rewolcie i uciekli z Rosji z pustymi rękami. Kiedy dotarli do Szanghaju, mój ojciec znalazł pracę jako robotnik, a potem, po moich narodzinach, jako szofer. Nigdy jednak nie pogodził się z nową rzeczywistością. Miał słabe nerwy, zszargane przez wojnę. Większość swoich skromnych zarobków przepijał i przepalał. Matka schowała dumę do kieszeni i czyściła podłogi w domach bogatych Chinek, żebyśmy mieli gdzie mieszkać. Pewnego dnia ojciec przedawkował opium i zostawił matkę z długami, których nie była w stanie spłacić. Musiała… inaczej zarabiać, żebyśmy mieli co jeść.
– Siergiej mówił mi o twojej matce. – Za wszelką cenę pragnęłam oszczędzić mu bólu. – Moja także podjęła decyzję, która wydawała się moralnie naganna, w ten sposób mnie chroniła. Matka zrobi wszystko, aby ocalić swoje dziecko.
– Aniu, wiem, że Siergiej mówił ci o mojej matce. Masz na tyle dobre serce, by to zrozumieć. Jednak wysłuchaj mnie, proszę. Są pewne rzeczy, które mnie ukształtowały.
Zawstydzona, wcisnęłam się w fotel.
– Obiecuję, że nie będę ci przerywać.
Dymitr skinął głową.
– Odkąd pamiętam, chciałem być bogaty. Nie miałem zamiaru mieszkać w rozpadającej się chałupie, cuchnącej ściekami i tak wilgotnej, że zimno przenikało do kości nawet latem. Wszyscy chłopcy wokół mnie żebrali, kradli albo pracowali w fabrykach, i nie wychodzili z biedy. Przysiągłem sobie jednak, że nigdy nie stanę się takim tchórzem jak mój ojciec. Nie poddam się, niezależnie od tego, co będę musiał poświęcić. Znajdę jakiś sposób, żeby zarobić, zapewnię godne życie sobie i matce. Na początku szukałem uczciwej pracy. Chociaż nigdy nie chodziłem do szkoły, byłem bystry, matka nauczyła mnie czytać. Mogłem jednak zarobić jedynie na jedzenie, a chciałem więcej. Kiedy ma się pieniądze, można wybrzydzać. Ale szczury ulicy? Ludzie tacy jak ja? Musieliśmy wykazać więcej sprytu. Wiesz, co robiłem? Kręciłem się pod barami i klubami, które odwiedzali bogaci, a gdy wychodzili, pytałem ich o pracę. Nie mam na myśli takich bogaczy jak Siergiej czy Aleksiej, tylko… opiumowych baronów. Im jest wszystko jedno, kim jesteś, skąd jesteś i ile masz lat. Im mniej podejrzany się wydajesz, tym lepiej.
Urwał i szukał w mojej twarzy reakcji na swoje słowa. Nie podobało mi się to, co słyszałam, ale postanowiłam milczeć.
– Opiumowi baronowie byli rozbawieni, że taki młodzik jak ja wie, kim są, i chce dla nich pracować. – Wstał i zdrową ręką chwycił za oparcie fotela. – Nosiłem im wiadomości z jednego końca miasta na drugi. Kiedyś dostarczyłem odciętą dłoń. To było ostrzeżenie. Nigdy nie wydałem na siebie ani grosza z zarobionych pieniędzy. Ukrywałem je w materacu. Oszczędzałem na lepsze mieszkanie, ładniejsze rzeczy dla matki. Zanim jednak to nastąpiło, zamordowano ją… – Puścił fotel i podszedł do kominka, zaciskając pięść. Po chwili się opanował i podjął opowieść. – Po śmierci matki jeszcze bardziej się zawziąłem. Gdybyśmy byli bogaci, matka by nie zginęła. Tak uważałem. Nadal tak sądzę.
Wolałbym raczej umrzeć, niż znowu zbiednieć, bo biedak w niczym nie jest lepszy od trupa. Nie jestem dumny ze wszystkiego, co robiłem, ale i niczego nie żałuję. Cieszę się, że żyję. Jako piętnastolatek miałem szerokie plecy i silną pierś. Byłem również przystojny. Opiumowi baronowie nazywali mnie swoim przystojnym ochroniarzem. Zatrudnianie potomka białogwardzisty w swojej świcie dodawało prestiżu. Kupowali mi jedwabne garnitury, towarzyszyłem im w najlepszych klubach w mieście. Pewnej nocy dostarczałem paczkę do francuskiej dzielnicy. Kiedy przekazywałem coś bezpośrednio od jednego z baronów, mogłem być pewien, że trafię w miejsce z klasą. Nie do nory dla średniaków: mrocznej, śmierdzącej i pełnej zrozpaczonych klientów w rodzaju mojego ojca. Nie do speluny, w której rikszarze wkładają rękę przez dziurę, by dostać zastrzyk. To miejsce przypominało raczej pięciogwiazdkowy hotel niż burdel: czarne meble na wysoki połysk, jedwabne parawany, francuska i chińska porcelana, włoska fontanna w recepcji. Pełno tu było białych dziewcząt i Euroazjatek. Zaniosłem przesyłkę madame. Wybuchnęła śmiechem po przeczytaniu wiadomości od barona, pocałowała mnie w czoło i za fatygę obdarzyła złotymi spinkami do mankietów.
Wychodząc, minąłem pokój z lekko uchylonymi drzwiami. Ze środka dobiegły mnie szepty. Z ciekawości zajrzałem i dostrzegłem mężczyznę na łóżku. Dwie dziewczyny szperały mu po kieszeniach, co nawet w tak luksusowych przybytkach jest na porządku dziennym, gdy klient upija się do nieprzytomności. Przeszukały mu ubranie i znalazły coś na szyi. Z daleka przypominało to obrączkę na łańcuszku. Usiłowały go zdjąć, ale nie mogły sięgnąć drobnymi rękami do zapięcia. Jedna z nich zaczęła gryźć łańcuszek, jakby chciała go rozerwać zębami. Mogłem zamknąć drzwi i odejść, jednak ten człowiek wydawał mi się bezbronny. Może przypominał mi ojca. Nie myśląc wiele, wpadłem do pokoju i oznajmiłem dziewczynom, żeby zostawiły klienta w spokoju, bo to dobry przyjaciel Czerwonego Smoka. Cofnęły się z przerażeniem. Pomyślałem, że to zabawne, więc zażądałem, żeby odźwierny pomógł mi zaprowadzić nieznajomego do rikszy. Cała nasza czwórka musiała się tym zająć.