Oddychałam powietrzem przesiąkniętym dymem papierosowym.
Tak jak tamtego popołudnia, kiedy Siergiej uczył nas bolera, znowu trafiłam do innego świata. Tylko klub Moskwa – Szanghaj wydawał się prawdziwy.
Dymitr zaprowadził nas po schodach do restauracji znajdującej się na antresoli nad parkietem. Dziesiątki lamp gazowych zdobiło stoliki, wszystkie zajęte. Obok przebiegł kelner z płonącym szaszłykiem na rożnie, powietrze wypełniło się delikatnym aromatem jagnięciny, cebuli i brandy. Gdziekolwiek spojrzałam, widziałam brylanty i futra, kosztowną wełnę i jedwabie. Bankierzy i kierownicy hotelowi siedzieli tu, by rozmawiać o interesach z gangsterami i szefami firm zagranicznych, podczas gdy aktorzy i aktorki robili słodkie oczy do dyplomatów i oficerów marynarki.
Aleksiej i Luba już czekali przy stoliku w kącie restauracji, przed Aleksiejem stała na wpół opróżniona karafka wina. Zabawiali rozmową dwóch angielskich kapitanów statków i ich żony. Mężczyźni wstali na nasz widok, a ich małżonki z zaciśniętymi ustami i źle maskowaną niechęcią mierzyły wzrokiem mnie i Amelię. Jedna z nich tak demonstracyjnie wpatrywała się w rozcięcia mojej sukienki, że ze wstydu mrowiła mnie skóra.
Kelnerzy w smokingach przynieśli jedzenie na srebrnych półmiskach, prawdziwą ucztę złożoną z ostryg, pierożków ze słodką dynią, blinów z kawiorem, zupy – kremu ze szparagów i żytniego chleba. Potraw było zdecydowanie za dużo, a oni ciągle donosili nowe: rybę w sosie zaprawianym wódką, kurczaka po kijowsku, kompot i deser z wiśni oraz czekoladowe ciasto.
Jeden z kapitanów, Wilson, spytał, jak mi się podoba Szanghaj.
Niewiele widziałam poza rezydencją Siergieja, szkołą, sklepami na kilku trasach, po których wolno mi było samodzielnie spacerować, parkiem we francuskiej dzielnicy, ale powiedziałam mu, że uwielbiam miasto. Pokiwał głową z aprobatą, przysunął się bliżej i wyszeptał:
– Większość tutejszych Rosjan nie przypomina pani, młoda damo. Proszę tylko spojrzeć na te biedne dziewczęta. Pewnie to córki książąt i arystokratów. Teraz, żeby zarobić na życie, muszą tańczyć i zabawiać pijaków.
Drugi kapitan, o nazwisku Bingham, powiedział, że słyszał o wywiezieniu mojej matki do obozu pracy.
– Ten szaleniec Stalin nie będzie rządził wiecznie – oświadczył, napełniając mój talerz warzywami i przy okazji przewracając solniczkę. – Jeszcze przed końcem roku wybuchnie następna rewolucja, sami zobaczycie.
– Kim są ci durnie? – mruknął Siergiej do Dymitra.
– Inwestorzy – odparł Dymitr. – Uśmiechaj się.
– Nie – odparł Siergiej. – Musisz nauczyć tego Anię, jest wystarczająco dojrzała. Ma o wiele więcej wdzięku niż którekolwiek z nas.
Kiedy podano porto, wymknęłam się do toalety i rozpoznałam głosy żon kapitanów. Kobiety prowadziły rozmowę, siedząc w kabinach. Jedna mówiła do drugiej:
– Ta Amerykanka powinna się wstydzić za siebie, a nie zachowywać jak królowa Saby. Zmarnowała życie dobremu człowiekowi i wylądowała z tym Rosjaninem.
– Wiem – odparła druga kobieta. – A kim jest ta dziewczyna?
– Nie mam pojęcia – odparła ta pierwsza. – Mogę się jednak założyć, że wkrótce też pokaże pazurki.
Przywarłam do umywalki, marząc o tym, by usłyszeć więcej. Miałam nadzieję, że moje obcasy nie będą stukały na kafelkowej podłodze. Kim był ten dobry człowiek, którego życie zmarnowała Amelia?
– Bili może wydawać swoje pieniądze, jak mu się żywnie podoba – stwierdziła pierwsza z kobiet. – Jednak co dobrego wyjdzie z bratania się z taką hołotą? Wiesz, jacy potrafią być Rosjanie.
Parsknęłam śmiechem i obie umilkły. Jednocześnie spuściły wodę, a ja rzuciłam się do drzwi.
O północy orkiestra zakończyła występy, na podium pojawił się kubański zespół. Rytm instrumentów strunowych początkowo był łagodny, ale gdy dołączyły dęte i perkusja, muzyka zmieniła tempo i czułam, jak przez tłum przetacza się fala podniecenia. Pary pobiegły na parkiet, by zatańczyć mambo i rumbę, ci bez partnerów zaś przyłączyli się do tańca konga. Zafascynowała mnie muzyka, gwałtowna, a jednak wyrafinowana. Nieświadomie wybijałam rytm nogą i strzelałam palcami.
Luba roześmiała się gardłowo. Trąciła Dymitra w bok i wskazała na mnie.
– No już, Dymitrze, poproś Anię do tańca i pokażcie nam, czego nauczył was Siergiej – zażądała.
Dymitr uśmiechnął się do mnie i wyciągnął rękę. Podążyłam za nim na parkiet, chociaż byłam przerażona. Taniec w sali balowej Siergieja to jedno, ale na parkiecie w klubie Moskwa – Szanghaj to zupełnie coś innego. Szaleńcze ruchy ludzi kołyszących biodrami przypominały jakiś dziki trans. Tańczyli, jakby od tego zależało ich życie. Dymitr jednak położył dłoń na moim biodrze, drugą ujął mnie za palce i poczułam się bezpieczna. Początkowo się wygłupialiśmy, wpadaliśmy na innych ludzi, za każdym razem wybuchając śmiechem. Po chwili jednak ruszaliśmy się o wiele zręczniej i zapomniałam o wcześniejszym skrępowaniu.
– Co to za muzyka? – zapytałam Dymitra.
– Nazywają ją mango i marenga. Podoba ci się?
– Nawet bardzo – odparłam. – Powiedz im, żeby nie przestawali grać.
Dymitr odrzucił głowę do tyłu i zaśmiał się głośno.
– Każę im grać to dla ciebie każdego wieczoru, Aniu! A jutro zabiorę cię do Yuyuan.
Przetańczyłam z Dymitrem wszystkie tańce, nasze stroje niemal przesiąkły potem. Włosy wysunęły mi się z koka i opadły na ramiona. Wróciliśmy do stolika dopiero po ostatnim utworze.
Kapitanowie z żonami już wyszli, ale Siergiej i Michajłowowie wstali, żeby nas oklaskiwać.
– Brawo! Brawo! – wykrzykiwał Siergiej.
Amelia uśmiechnęła się z przymusem i podała nam serwetki, żebyśmy wytarli pot z twarzy i szyi.
– Dość robienia z siebie idiotki, Aniu.
Zignorowałam jej nieuprzejmy komentarz.
– Może zatańczysz z Siergiejem? – zaproponowałam. – Jest świetny.
Pytanie było niewinne, zadane pod wpływem radości po tańcu z Dymitrem, Amelia jednak wyprężyła się jak kotka. Jej oczy zalśniły, ale nic nie powiedziała. Atmosfera między nami, zawsze napięta, stała się jeszcze bardziej nieznośna. Byłam świadoma, że popełniłam straszny błąd, ale nie zamierzałam jej przepraszać za rzekomą obrazę. W drodze do domu siedziałyśmy sztywno, jak przeciwniczki szykujące się do starcia. Siergiej usiłował rozładować atmosferę, komentując ruch na drodze, ja celowo mówiłam wyłącznie po rosyjsku, Amelia zaś wbiła wzrok w przestrzeń. Nie łudziłam się jednak; w razie konfrontacji nie miałam szans.
Następnego dnia oznajmiłam Siergiejowi, że Dymitr chce się ze mną spotkać.
– Cieszę się, że przypadliście sobie do gustu. – Siergiej przysunął się do mnie. – Bardzo sobie tego życzyłem. Dymitr jest dla mnie jak syn, a ty jak córka.
Siergiej miał spotkanie w interesach, więc natychmiast zaczął szukać dla mnie zastępczej przyzwoitki. Amelia od razu odmówiła, stwierdziła, że nie ma ochoty marnować dnia w towarzystwie „robiących maślane oczy nastolatków”. Luba zapewniła go, że z rozkoszą, niestety, była umówiona na spotkanie pań, a Aleksiej zachorował na grypę. Zatem wysłano ze mną w rikszy Starą Służącą.
Siedziała obok, zimna i wyniosła, nie odpowiadała na moje pytania ani nie patrzyła na mnie, gdy próbowałam nawiązać z nią rozmowę.
Dymitr i ja umówiliśmy się w ogrodach Yuyuan, w tradycyjnej herbaciarni z widokiem na jezioro i góry. Czekał w cieniu wierzby, miał na sobie garnitur z kremowego płótna, które podkreślało zieleń jego oczu. Ściany herbaciarni w kolorze ochry i odgięty dach skojarzyły mi się z naszą skrzynką na herbatę w Harbinie. Było gorąco, Dymitr zaproponował, żebyśmy usiedli na górze, tam docierał wietrzyk znad jeziora. Zaprosiliśmy przyzwoitkę do stolika, ale usiadła nieco dalej i ze stoickim spokojem wpatrywała się w kręte dróżki i pawilony za oknem, choć podejrzewałam, że słucha gorliwie wszystkiego, o czym rozmawiamy.
Kelnerka przyniosła nam jaśminową herbatę w fajansowych filiżankach.
– To najstarszy park w mieście – powiedział Dymitr. – O wiele ładniejszy niż te we francuskiej dzielnicy. Kiedyś stały tu tablice z napisem: „Psom i Chińczykom wstęp wzbroniony”.