Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Iwan siedział przy oknie i pisał coś w swoim notatniku. Otworzyłam szufladę przy łóżku i wyciągnęłam z niej broszurę dla gości. Na moje kolana spadł stary prospekt reklamujący jakiś kurort nad Morzem Kaspijskim oraz koperta ozdobiona hotelowym logo. Wzięłam ogryzek ołówka przymocowany do broszury kawałkiem szpagatu i napisałam na kopercie: „Wiera zbyt długo zwlekała z ewentualnymi informacjami o matce. Nie ma serca, jeśli nie rozumie, przez co przechodzę. Nie sądzę, żeby była po naszej stronie”.

Odgarnęłam włosy z twarzy, podniosłam się i wręczyłam notatkę Iwanowi. Wziął ją ode mnie, a kiedy czytał, spojrzałam na jego zapiski w notatniku. „Myślałem, że jestem Rosjaninem, ale w tym kraju przestałem już rozumieć, kim jestem. Gdybyś jeszcze wczoraj spytała mnie o typowe cechy Rosjan, odparłbym, że są namiętni i mają dobre serce. Tu jednak nie ma żadnego życzliwego poklepywania się po plecach. Tylko kulący się, przemykający ludzie o oczach pełnych strachu. Kim są te duchy, które mnie otaczają…?”.

Iwan dopisał pod moją notatką:

„Przez cały dzień próbowałem ją rozgryźć. Myślę, że chciała ci coś przekazać za pomocą obrazów. Pewnie nie może mówić, bo jesteśmy pod obserwacją. Wątpię, żeby była z KGB”.

– Dlaczego? – zapytałam bezgłośnie.

Wskazał na swoje serce.

– Tak, wiem – mruknęłam. – Potrafisz dobrze ocenić charakter.

– Przecież ożeniłem się z tobą. – Uśmiechnął się.

Wydarł stronę z notesu i razem z kopertą podarł je na drobne kawałeczki, zaniósł do łazienki i spuścił w muszli.

– Nie da się tak żyć – powiedział, częściowo do mnie, a częściowo do syczącego zbiornika. – Nic dziwnego, że wydają się tacy nieszczęśliwi.

Wiera czekała na nas w hotelowym holu. Wstała, gdy wychodziliśmy z windy. Płaszcz leżał obok niej, lecz nie zdjęła różowej chusty z włosów. Zapach jabłek ustąpił czemuś mocniejszemu, konwalii, ujrzałam też szminkę na jej ustach, gdy się uśmiechnęła. Usiłowałam odwzajemnić jej uśmiech, ale wyszedł mi grymas. To idiotyzm, pomyślałam. Jeśli nie zobaczę matki w teatrze Bolszoj, doprowadzę do konfrontacji z Wierą.

Musiała chyba zauważyć moje rozdrażnienie, gdyż oderwała ode mnie wzrok i odezwała się do Iwana:

– Myślę że bardzo spodoba się wam dzisiejsze przedstawienie – powiedziała. – To Jezioro łabędzie Jurija Grigorowicza. Primabaleriną jest Jekaterina Maksimowa. Ludzie bardzo chcą obejrzeć ten występ, dlatego musiałam się upewnić, że go nie przegapicie. To rozsądne, że wasz agent zarezerwował bilety z trzymiesięcznym wyprzedzeniem.

W mojej głowie rozległ się dzwonek alarmowy. Iwan i ja nie patrzyliśmy na siebie, ale byłam pewna, że myśli o tym samym. „Nie widzieliśmy się z agentką z biura podróży, dopóki nie dostaliśmy wiz. Spotkaliśmy się z nią dopiero na miesiąc przed wyjazdem, wyłącznie po to, żeby zarezerwować bilety na samolot. Całą resztę zorganizowaliśmy na własną rękę”. Czy agentem, o którym wspominała Wiera, był generał? A może w całym tym zwiedzaniu chodziło wyłącznie o to, żeby uniemożliwić nasze spotkanie?

Rozejrzałam się po holu w poszukiwaniu generała, ale nie dostrzegłam go wśród ludzi rozmawiających w pobliżu recepcji ani czekających na fotelach. Gdy szliśmy do taksówki zarezerwowanej przez Wierę, w mojej głowie kołatała się jedna myśl: dziś albo zobaczę matkę, albo skończę na Łubiance, w kwaterze KGB.

Taksówka zatrzymała się na placu przed teatrem, a kiedy wysiadłam, zdumiało mnie, że powietrze jest raczej świeże niż lodowate. rosyjski odpowiednik balsamicznego powietrza Australii. Śnieg, delikatny jak płatki kwiatów, przywarł mi do policzków. Popatrzyłam na teatr i wstrzymałam oddech: na jego widok zapomniałam o wszystkich okropnościach moskiewskiej architektury. Ujrzałam przeszłość. Moje spojrzenie powędrowało od olbrzymich kolumn do Apolla i jego rydwanu, przykrytych śniegiem na postumencie.

Opatuleni w futra i czapki ludzie stali w pobliżu kolumnady, rozmawiali albo palili. Niektóre z kobiet miały mufki i futrzane torby. Miałam wrażenie, że odbyłam podróż w czasie, a kiedy Iwan wziął mnie za rękę i powędrowaliśmy do schodów, czułam się, jakbym była swoim ojcem w młodości, w towarzystwie przystrojonych sióstr, biegnącym po schodach, by zdążyć na balet. Co on wtedy oglądał? Giselle czy Salammbo? Może nawet Jezioro łabędzie w choreografii niesławnego Gorkiego. Ojciec widział, jak tańczyła wielka Zofia Fiodorowa II, zanim zwariowała, i Anna Pawłowa, zanim wyjechała na zawsze z Rosji. Tak poruszyła go ta ostatnia, że dał mi imię na jej cześć. Przez chwilę wydawało mi się, że płynę w powietrzu i pomyślałam, że być może zdołałam dostrzec starą Rosję jego oczami, jak dziecko zaglądające do wnętrza przez pięknie ustrojoną szybę wystawową.

Za drzwiami teatru portierki w czerwonych uniformach poganiały ludzi, żeby zajmowali miejsca, jakby jedyną rzeczą, która w Moskwie rozpoczynała się punktualnie, był występ baletu Bolszoj. Poszliśmy za Wierą do szatni i natknęliśmy się tam na ponad setkę osób, a wszystkie usiłowały dopchać się do lady, żeby zostawić okrycie.

Ludzie robili tu więcej hałasu niż tłum na meczu. Oniemiałam, kiedy zobaczyłam, jak jakiś mężczyzna odpycha na bok starszą panią, aby dostać się przed nią. W odpowiedzi przyłożyła mu pięścią w plecy.

– Trzymaj Lily – powiedział do mnie Iwan. – Wezmę płaszcze. Wy, panie, tam nie wchodźcie.

– Jeśli ty tam wejdziesz, podbiją ci oko – ostrzegłam go. – Zabierzmy wszystko na widownię.

– Co? Mamy wyjść na dzikusów? – Uśmiechnął się i wskazał na Lily. – Już przemycamy więcej, niż powinniśmy, nie zapominaj o tym.

Iwan zniknął w tłumie łokci i rąk. Wyjęłam z torebki program baletu i przeczytałam wstęp. „Po rewolucji październikowej muzyka i taniec klasyczny stały się dostępne dla milionów robotników, na tej scenie stworzono najwspanialszych rewolucyjnych bohaterów wzorowanych na postaciach z historii”. Znowu propaganda.

Iwan wrócił dwadzieścia minut później, z potarganymi włosami i przekrzywionym krawatem.

– Wyglądasz jak na Tubabao. – Pogłaskałam go po głowie i po – prawiłam mu marynarkę. Wcisnął mi w dłoń lornetkę operową.

– Nie będzie potrzebna – zauważyła Wiera. – Mamy doskonałe miejsca, tuż przy scenie.

– Chciałam ją, bo to dla mnie nowość – skłamałam. Zamierzałam obserwować widownię, nie scenę.

Wiera objęła mnie ramieniem, ale nie z czułości, tylko żeby zasłonić Lily, gdy szliśmy na swoje miejsca. Portierka przy naszej loży chyba już na nas czekała. Wiera wsunęła jej coś w dłoń, a kobieta otworzyła nam drzwi, zza których dobiegało strojenie skrzypiec i rozmowy.

– Szybko! Pośpieszcie się! Do środka! – syknęła. – Żeby nikt was nie widział. Zajęłam miejsce z przodu loży i położyłam sobie Lily na kolanach. Iwan i Wiera usiedli po obu moich stronach. Portierka wyciągnęła palec. – Jeśli zapłacze, będziecie musieli wyjść – ostrzegła nas.

Wcześniej uznałam, że z zewnątrz teatr jest piękny, ale na widok sali zabrakło mi tchu w piersiach. Przechyliłam się przez balkon, lustrując czerwono – złote wnętrze. Znajdowało się tu pięć rzędów złotych balkonów, sięgały do kryształowego żyrandola, który zwisał z sufitu pokrytego bizantyjskimi malowidłami. Czuć było zapach starego drewna i aksamitu. Olbrzymia kurtyna, ozdobiona frędzlami, połyskiwała. Naszyto na nią sierpy i młoty, a także nuty oraz gwiazdy.

– Mamy tu najlepszą akustykę na świecie. – Wiera wygładziła sukienkę i uśmiechnęła się do mnie z taką dumą, jakby sama to wszystko zaprojektowała.

Z loży mieliśmy dobry widok na widownię z przodu sali, lecz nie na górne loże ani fotele z tyłu. Mimo to nadal szukałam matki i generała wśród osób zmierzających na swoje miejsca, nigdzie jednak ich nie widziałam. Kątem oka dostrzegłam, że Wiera wpatruje się w korytarz. Usiłowałam dyskretnie podążyć wzrokiem za jej spojrzeniem i zerknęłam na lożę naprzeciwko nas. W tej samej chwili przygasły światła, ale zanim zrobiło się całkiem ciemno, zauważyłam starszego człowieka w pierwszym rzędzie. Nie był to generał, ale z jakiegoś powodu mężczyzna ten wydał mi się znajomy.

100
{"b":"100821","o":1}