To był trudny przeciwnik. Znając go jedynie z opisu, z poglądowych filmów animowanych i kręconych „na żywo" z dużej wysokości, Cuddy odczuwał przed nim respekt, lecz jakże pragnął nareszcie stanąć naprzeciw niego, ramię przy ramieniu z innymi Obrońcami…
– Szósty!
Ale nim to się stanie, Cuddy – jak każdy inny adept Szkoły Obrońców – musi przejść tę ostatnią próbę: bez skafandra, maski, osłon i hełmu, bez broni – zanurzyć się w świat nasiąknięty Obcymi, otrzeć się o Nich, przełamać odrazę i strach… Niby nic, niby formalność, rytuał po prostu, ale jednak…
– Cudgel! Twoja kolej! – Trener podniósł głos w najwyższym zniecierpliwieniu. – Nie śpij, bo zginiesz!
– Tak jest! – odkrzyknął Cuddy i nie bacząc na przeszywający ból w kostce dał nura w mrok sieni.
Kulejąc lekko, minął dwie przecznice i znalazł się na skraju szerokiej arterii oświetlonej skąpo kilkoma rzadko rozmieszczonymi latarniami. Większość nie świeciła. Chrzęst szkła pod butami pozwolił mu zrozumieć przyczynę. Skręcił w prawo. Dwaj mężczyźni oparci o ścianę narożnego domu powiedli za nim bacznym spojrzeniem. Nie przyspieszył, tylko zbliżył się do krawężnika i na następnym skrzyżowaniu przeszedł na drugą stronę dwupasmowej jezdni. Szedł dalej chodnikiem. Za sobą usłyszał gwar kilku podniesionych głosów, tupanie butów. Ktoś biegł, inni nawoływali się głośno. W większości okien widać było niebieskawą poświatę telewizorów. Jeszcze dwie przecznice, potem w lewo. Za skrzyżowaniem zatrzymał się nasłuchując. Przed nim, w perspektywie ulicy, widniał okrągły plac z nieczynną fontanną. Zapamiętał ten punkt orientacyjny, gdy studiował plan trasy.
– Uważaj!
Obejrzał się. Z bramy wynurzała się głowa chłopca. Cuddy zatrzymał się niezdecydowanie.
– Tam! – Chłopak pokazał w kierunku placu z fontanną. – Widzisz?
Cuddy wytężył wzrok. Tam, w oddali, wokół fontanny pulsowała ciemna plama. Jego uszu dobiegły dziwne, zawodzące dźwięki.
– Widzę – powiedział skinąwszy chłopcu głową i przyspieszył kroku.
Wolał nie zbliżać się do nikogo. Pamiętał słowa instruktora: nikt nie jest pewny. Nawet starcy, kobiety, dzieci – każdy może należeć do Nich. O tym trzeba pamiętać, gdy stoi się oko w oko ze skondensowaną plazmą Obcych. W jej bliskości każdy, kto nie jest Obrońcą, musi być uważany za jej część składową, tylko chwilowo oderwaną od całości. Przynajmniej potencjalnie.
Jest tylko jeden sposób, by nie dopuścić do dalszej kondensacji, do rozrostu potwora: izolować go od ludzi, rozczłonkować, podzielić… Odległość, zamknięcie w osobnym pomieszczeniu, w ostateczności wprowadzenie w stan utraty świadomości – wszystko to izoluje jednostkę od wpływu plazmatycznego tworu, uniemożliwia mu pochłanianie nowych ofiar i dalsze rośniecie w siłę. Ci, których raz dotknęły macki Obcych, zwykle już pozostają w Ich mocy. Ratują się tylko ci, którzy unikają bliskości miejsc kondensacji, zamykają się w domach…
Skręcił w boczną ulicę nie dochodząc do placu z fontanną, potem minął jeszcze kilka grup zdążających w przeciwną stronę.
– Jak tam, spokojnie? – zagadnął go mijany przechodzień.
Cuddy nie wiedział, co należy odpowiedzieć.
– Tam, coś jakby… – mruknął wskazując za siebie.
– Jeszcze wcześnie – powiedział tamten. – Zacznie się za pół godziny…
Cuddy kiwnął niezdecydowanie głową i ruszył dalej. Noga bolała go jeszcze. Coraz więcej ludzi zdążało w przeciwną stronę. Nim doszedł do kolejnej przecznicy, musiał już lawirować wśród przechodniów, a za skrzyżowaniem omal nie wchłonął go liczny tłumek wykrzykujący niezrozumiałe słowa. Pojął, kim mogą być, przywarł do ściany domu, dla pewności uchwyciwszy dłonią za występ muru. Gdy przeszli, przyspieszył kroku. Czuł, że koszula lepi mu się do pleców. Na szczęście dostrzegł następny punkt orientacyjny – wieżyczkę na skraju małego placyku. Stąd było już blisko. Z ulgą dopadł żelaznej bramy oznaczonej czerwoną tarczą, przebiegł podwórze i wszedł do budynku z czerwonej cegły. Odetchnął z ulgą. Udało się.
Przybył jako czwarty. Trener zajrzał z sąsiedniej sali.
– Dwóch nie doszło – powiedział do kogoś za drzwiami. – Ale nie będziemy na nich czekać, mogą nie dotrzeć.
– Mało brakowało, a byłbym trzecim, który nie dotarł! – powiedział jeden z towarzyszy Cuddy'ego pokazując spod opatrunku rozbity łuk brwiowy.
– Oni? – spytał Cuddy oglądając rozcięcie.
– A bo ja wiem? Dwóch wciągnęło mnie do bramy, pytali o dokumenty… Co miałem pokazać? Jednemu dałem w zęby, ale drugi był lepszy. Uciekłem, po prostu.
– To pewnie byli nasi – uśmiechnął się trener. – Musiałeś wyglądać na spietranego albo odwrotnie, na kozaka. Jakiś powód musiał być. Ale dość gadania. Pobierać sprzęt. Mamy ostry alarm, musicie wejść do akcji.
– Na placu z fontanną, niedaleko stąd, chyba coś się kondensuje – zameldował Cuddy w radosnym podnieceniu.
– Wiemy. Nie tylko tam zresztą. Pospieszcie się, chłopcy! – powiedział trener. – Pobrać sprzęt i jazda!
*
Po obu stronach ulicy piętrzyły się ściany wysokich domów. Szara masa upstrzona jasnymi plamami nacierała powoli, lecz nieubłaganie, lejąc się całą szerokością jezdni. Cuddy odruchowo pomacał łomot zatknięty za pas, potem dotknął rozbijacza wiszącego u piersi, rozpiął kaburę dziurkacza, dociągnął pasek tryskawca na lewym przedramieniu i zaciskając prawą dłoń na rękojeści łamignata, lewą ujął mocniej uchwyt parownicy. Za plecami czuł stalową obecność dwóch potężnych miazgotłuków. Obok – po lewej i po prawej, ramię w ramię stali jego towarzysze z brygady.
Nagle monstrum zafalowało ruszając ostro do przodu. Poczuł kilka uderzeń kamieniami w pancerz, dwa w hełm, potem jeszcze jedno – w samą szybkę hauby. Wytrzymała, lecz to, co w nią trafiło, musiało być słoikiem gęstej farby, bo Cuddy nagle przestał widzieć. Próbował przetrzeć wizjer wierzchem rękawicy, lecz tylko rozmazał gęstą ciecz nie odzyskując widzenia.
Głos trenera w słuchawce zabrzmiał jak wystrzał.
– Teraz!
Cuddy ruszył na oślep czując, że jego towarzysze przesunęli się o krok do przodu.
Do diabła! pomyślał. Przecież muszę widzieć!
Puścił uchwyt parownicy i z determinacją zdarł z głowy hełm. Zbyt gwałtownie, bo wraz z nim zsunęła się maska oddechowa z nadmuchem gazu stymulującego i osłony uszu ze shichawkami. Spojrzał przed siebie i zdumiał się: obraz był znacznie ostrzejszy niż ten, który oglądał przed chwilą, nim zalano mu wizjer. Czyżby szyba zniekształcała obraz? Teraz, bez niej, w miejscu bezkształtnej plazmy widział wyraźnie nacierające mrowie ludzkich twarzy, poszczególne ludzkie sylwetki! Przeraził się. Nie! To niemożliwe! Przecież to Obcy! Przecież Oni kondensują się w bezosobową plazmę, w monstrum bez twarzy, w potwora, który…
Na szczęście długi trening nie poszedł na marne. W ułamku sekundy przypomniał sobie odpowiedni wykład z psychochemii… To omam, skutek jakiegoś halucynogenu! Zdjąłem maskę, oddycham zatrutym wyziewem… Monstrum chce otumanić moje zmysły, obezwładnić moje dłonie.
Setki par oczu bestii wwiercały się w niego, potwór był tuż, tuż…
Zacisnął powieki, by nie dać się pokonać koszmarnemu widziadłu.
To jest plazma, wrogi żywioł, który muszę nienawidzić! powtarzał wznosząc uzbrojoną dłoń ku górze. Nie dam się omamić, nie dam zabić w sobie tej nienawiści… Obronię cię, Ziemio!
Z ryku potwora słyszanego teraz głośno, bo uszu nie "chroniły wyci-szacze hełmu, wyłowił nienawistne, obce, niezrozumiałe słowa wrogiego języka, dźwięki bez znaczeń i sensu. Zdradziłeś się! pomyślał z satysfakcją i radością. Mojego słuchu nie omamisz!
Teraz już miał pewność.
– Liberie, egalite, justice – ryczało dzikie monstrum całym swoim plugawym cielskiem.
Młodszy Obrońca Cudgel Knock nigdy dotąd nie słyszał takich słów. Szeroko otworzył oczy i bez trwogi patrząc prosto w miraż setek ślepiów bestii, z rozmachem opuścił łamignat.