Inspektor, jak sam mawiał, lubił działać przez zaskoczenie, bo tylko w ten sposób mógł poznać prawdę bez upiększeń. Wyjeżdżając na wizytację nigdy nikomu nie wspominał, dokąd się wybiera. Wiedział doskonale, że dzięki różnym powiązaniom koleżeńskim (tu, na Księżycu, prawie każdy każdego zna) i sprawnie działającej sieci łączności kontrolowany obiekt zostałby zawsze w porę uprzedzony i doprowadzony do stanu bliskiego ideałowi, zanim on dotarłby na miejsce. Spośród kilkunastu stacji wytypowanych do kontroli inspektor wybierał więc jedną drogą losowania, już po wyjeździe z Centrali.
Tym razem los padł na Selene-13. Kirs znał dobrze ten typ stacji księżycowej, choć w tej właśnie, położonej po Tamtej Stronie, osobiście nie był jeszcze od chwili jej założenia. Stację zlokalizowano w dość odludnej części Księżyca, dojazd do niej był uciążliwy i dlatego kontrolowano ją niezbyt często. Dla tak sumiennego jednakże inspektora, jakim był Robert Kirs, trudy podróży nie mogły tu odgrywać żadnej roli. Tłukąc się po kamienistym szlaku w małym pojeździe terenowym, w myślach układał sobie plan działania, przypominał wszystkie możliwe wymagania z zakresu bhp dla stacji tego typu i oczyma duszy widział już te typowe, drobne uchybienia, ten na pozór niewinny bałaganik towarzyszący zwykle pracy stacji księżycowych, a szczególnie takich, które nie są zbyt często nękane przez inspektorów Związku.
Pojazd minął grupę czterech małych kraterów leżących u stóp południowego stoku Endymiona. Tu już mniej trzęsło, więc automat znacznie przyspieszył jazdę. Inspektor sięgnął po tom opowiadań fantastycznych.
*
Budynki stacji Selene-13 rzucały krótkie czarne cienie na srebrzysto-szary piasek. Inspektor wyłączył automat i powoli podjechał do wrót śluzy wjazdowej. Ci ze stacji dostrzegli go już wcześniej, bo nad wrotami migało pomarańczowe światło sygnalizujące gotowość ich otwarcia. Po chwili mógł już wjechać do środka.
W śluzie nie było nikogo, co inspektor przyjął z uznaniem, bo tak być powinno. Dopiero gdy zewnętrzne wrota się zamknęły, a manometr na ścianie komory wskazywał normalne ciśnienie, przez drzwiczki w głębi weszły dwie osoby w lekkich skafandrach próżniowych. Inspektor założył hełm, sprawdził szczelność swego skafandra i otworzył kopułkę pojazdu. Wyskoczył z niego i podniósł prawą dłoń w zwykłym geście powitania. Odpowiedzieli mu tak samo i wskazali drogę do wnętrza stacji. W szatni, gdzie wszyscy trzej zdejmowali ubiory próżniowe, inspektor bystrym okiem obejrzał wyposażenie osobiste gospodarzy i znów musiał w duchu przyznać, że wszystko jest w największym porządku. Przedstawił się, tamci oświadczyli, że im bardzo miło, i zaprosili go do dalszych pomieszczeń.
Oglądając kolejno poszczególne urządzenia i instalacje stacji, a następnie odzież i sprzęt ochronny, inspektor czuł się jak na wystawie poświęconej bezpieczeństwu pracy w Kosmosie. Każdy drobiazg, każdy szczegół wyposażenia był jak żywcem wyjęty z podręcznika bhp.
Kiedy oglądał pomieszczenia siłowni jądrowej, w podświadomości zakiełkowały niejasne podejrzenia. Wiedział, że nikt przecież nie uprzedzał pracowników stacji o jego wizycie, to było zupełnie niemożliwe. Z drugiej strony w jego wieloletniej praktyce nie zdarzyło się jeszcze, aby wszystko w kontrolowanym obiekcie było w tak idealnym porządku! Kierownik stacji oprowadzał inspektora po wszystkich zakamarkach, otwierał wszystkie drzwi i sam demonstrował działanie klimatyzacji, instalacji przeciwpożarowej, sygnalizatorów promieniowania.
Laboratorium chemiczne było dla inspektora ostatnią szansą znalezienia choć jednej, symbolicznej usterki. Ale i tu spotkało go to samo zaskoczenie. Wszystkie wyciągi działały sprawnie, stężenie substancji toksycznych w powietrzu okazało się znikome, pracownicy stosowali prawidłowo pełny zestaw sprzętu i odzieży ochronnej…
Inspektor czuł się coraz bardziej niepewnie. Coś mi się tu nie podoba, myślał schodząc do pokoju kierownika stacji. Po przejrzeniu instrukcji bezpieczeństwa, regulaminów pracy, świadectw przeszkolenia pracowników, wyników badań lekarskich i wielu innych dokumentów wiedział już, że niczego nie znajdzie, że w protokole kontroli nie będzie mógł zamieścić najdrobniejszej uwagi krytycznej. Ale to przecież zupełnie niemożliwe! myślał przerzucając dokumenty. Nigdzie nie widziałem czegoś podobnego! To tak, jakby wszystko zrobione było na pokaz. Nie do wiary, żeby oni na co dzień tak starannie przestrzegali wszystkiego, co zawierają przepisy! Ale właściwie dlaczegóż by nie? skarcił sam siebie w myślach. Przecież wciąż o to walczymy i wreszcie kiedyś osiągniemy to wszędzie – ten wzorowy stan bhp, tę pełną odpowiedzialności postawę kierownictwa i załóg…
Naprawdę jednak nie był o tym przekonany, bo wiedział skądinąd, na jakie trudności napotyka praca na stacjach księżycowych. Jadąc tu gotów był służyć pomocą w rozwiązaniu tych trudnych spraw. Zdecydowany był nawet na drobne ustępstwa – wiadomo, przepisy nigdy nie nadążą za rozwijającą się techniką i trzeba czasem je poprawić, zmienić „nieżyciowe" paragrafy. Lecz tu nawet te najtrudniejsze do spełnienia, gdzie indziej z reguły nie przestrzegane i omijane przepisy – respektowano z całą dokładnością.
– Bardzo dobrze, znakomicie… – powiedział na wpół do siebie, na wpół do kierownika stacji, który siedział naprzeciw, przy biurku.
– Staramy się, inspektorze! – Kierownik uśmiechnął się z zadowoleniem. Inspektor wydobył z teczki blankiet protokołu. Prawie z żalem przekreślił na krzyż rubrykę „zauważone usterki".
Żeby tak chociaż jakiś drobiazg, pomyślał inspektor podpisując protokół. Odnoszę wrażenie, jak gdyby ci wszyscy ludzie byli aniołami albo automatami. Czyżby naprawdę człowiek mógł postępować w sposób tak idealny, wykazywać tyle dyscypliny w kwestii bhp?
Kiedy wręczył kopię kierownikowi stacji, ten uśmiechał się wciąż tak samo uprzejmie, lecz inspektorowi wydawało się, że za tym uśmiechem kryje się odrobina złośliwej satysfakcji. Pewnie myśli sobie teraz: ot, i masz, bracie, przejechałeś się kawał drogi, chciałeś nas przyłapać, a tu – nic z tego!
Inspektor, powtarzając w myślach wciąż swoje „nie do wiary, zupełnie nie do wiary", podszedł do radiostacji alarmowej stojącej w kąciku pokoju kierownika.
– Działa? – spytał już tylko dla formalności.
– Oczywiście – powiedział kierownik stacji.
– Proszę uruchomić.
Kierownik przekręcił włącznik. Zapaliły się światełka kontrolne.
– Proszę nadać test kontrolny – powiedział inspektor.
Kierownik stacji włączył mikrofon i zaczął mówić. Inspektor siedział i słuchał w rosnącym osłupieniu. Przez dziesięć minut, bez chwili przerwy, ten człowiek rzucał w mikrofon szeregi słów i liczb nie zająknąwszy się ani razu! A gdy z centrum łączności przyszła odpowiedź potwierdzająca pełną zrozumiałość testu, inspektor wiedział już wszystko. Przez myśl przebiegła mu czytana w drodze notatka o niezidentyfikowanym obiekcie latającym zauważonym po tej stronie Księżyca. Tak! To jedyne wyjaśnienie tej niezwykłej historii.
– Znasz to na pamięć?! – krzyknął inspektor. – Nie widziałem człowieka, który potrafiłby zapamiętać kolejność i brzmienie dwóch tysięcy słów i liczb nie powiązanych w sensowny tekst! Ty nie możesz być człowiekiem! Ani ty, ani wszyscy inni na tej stacji… Co też mówię, na naszej stacji, którą wy opanowaliście podstępem!
Inspektor chciał chwycić mikrofon, ale silne uderzenie w czoło odtrąciło go do tyłu.
– Zgadłeś, ale nie na wiele ci się to przyda – powiedział złowrogo „kierownik stacji" ściągając z twarzy cienką powłokę maski, spod której ukazała się obca twarz nieznanej, nieziemskiej istoty. – Już stąd nie wyjedziesz. Jesteśmy zwiadem cywilizacji z układu Procjona. Ta.stacja jest nam chwilowo potrzebna. Myśleliśmy, że się od nas sam odczepisz. Dlatego pozwoliliśmy ci tu buszować. Jesteśmy dobrze przygotowani na takie wizyty. Utrzymujemy stację w stanie zgodnym z wszystkimi waszymi przepisami i długo jeszcze nikt nas nie rozpozna.