Литмир - Электронная Библиотека

Marcellis chyba uwierzył mi, zrozumiał istotę mego pomysłu i obiecał pomoc. W ciągu jednej nocy jego ludzie zdołali sporządzić dokumentację planu "Siatka", tajnej, nigdy nieplanowanej operacji przeciwko Ekumenie. Dokumenty zostały ukryte, ale tak, aby Ruffix w ramach przejmowania FOI trafił na ich ślad, dogrzebał się do nazwisk prominentów ekumeńskich, rzekomo współpracujących z nami i bezzwłocznie przekazał do Dolnej Akropolii. Listę zdrajców na naszym żołdzie (zadbaliśmy nawet, aby otworzyć im antydatowane konta w bankach) opracowaliśmy tak, aby umieścić na niej możliwie jak najwięcej kreatur z Tajgenisem i Pauzaniaszem na czele. Marcellis wykazał w tym względzie wyjątkową pomysłowość. Nie poprzestaliśmy na tym. Kiedy dokumentacja zdobyta przez Ruffixa dotarła do Archiwariusza, równocześnie inny nasz agent ostrzegł Tajgenisa. Rozumiecie, rzeź jednej frakcji arymanistów przez drugą nie zniszczyłaby systemu, który odrósłby jak ogon jaszczurki. Różnice między Pauzaniaszem a Ksantypposem dotyczą środków i stylu władzy, obie koncepcje jednak mają na celu wyłącznie usprawnienie imperialnego arymanizmu. Natomiast walka hierarchów… Ta, wraz z kompromitacją Planu Nr 1 może nadwerężyć przegniły system, obudzić aspiracje uśpionego społeczeństwa.

Ruffix z bezsilnej wściekłości zaczął tłuc kolbą w szybę. Ale pancerne szkło spokojnie znosiło wszystkie ciosy.

– Daj sobie spokój, Ruffo – Cedrus zwrócił twarz w stronę lustra. – Jesteś zwolniony ze służby. Bezrobotny! I osamotniony. Ludzie Marcellisa już pewno zajęli się ekumeńskimi śpiochami. W końcu przygotowywałem z tobą ich nominacje. Znam wszystkich. Nikt ci nie pomoże. Twoi mocodawcy też mają wielkie kłopoty. Ale nie bój się, nie spróbujemy inwazji na Ekumenę. Po co nam brać na garnuszek taki ogromny, zrujnowany kraj… Będziemy się tylko życzliwie przyglądać postępom demokracji, wspierać reformy, zapobiegać klęsce głodu. Tobą zajmie się sąd, jak wiesz, nie zapadła jeszcze decyzja o zniesieniu kary śmierci.

– Ja ze swojej strony mógłbym zaproponować jeszcze inne rozwiązanie – odzywa się Leontias. – Będziesz miał pięć minut na decyzję, Ruffonie…

Ogłupiały Ursin popija kawę wprost z termosu. W gardle mu zaschło, a wyznania Cedrusa po wielekroć przerosły jego wyobraźnię.

Tymczasem Quintus zwraca się do Słowianina. – Pan naturalnie przewidział tę pułapkę?

– Brałem ją pod uwagę.

– A gdybym jednak to ja był szefem spisku?

– I na to byłem przygotowany – tu Leontias wyciąga nóż i wyłuskuje ze szwów kombinezonu osiem niewielkich kapsułek. – Stłuczenie choćby jednej z nich poprzez mój upadek na ziemię – mówi, starannie chowając je do metalowego pojemnika – spowodowałoby uwolnienie toksycznego gazu i natychmiastową śmierć nas wszystkich. Teraz nie będą już potrzebne, chyba że pan Ruffix reflektuje na odrobinę thanatonu. – Uchyla klapy. – Bądź uprzejmy wyrzucić na zewnątrz swoją broń, potem wyjść z podniesionymi rękami.

I szef sztabu spełnia polecenie Słowianina.

Poddając się Sclavusovi Ruffix nie przestawał liczyć na odwrócenie biegu wydarzeń. Wierzył w swoich ludzi, nade wszystko zaś w umiejętności Aulusa, którymi wykazał się choćby podczas likwidacji Narensa. Krępy osiłek cieszył się opinią profesjonalisty w każdym calu. W sprawach zawodowych był arcypedantem. Na akcję każdy posiadacz repetera zabierał dwa magazynki. Aulus trzy. Nadto o ile większość sekurytów minimalizowała bagaż, on nie rozstawał się nigdy z długą linką, zestawem kotwiczek, składanym pontonem czy maską przeciwgazową.

A co mógł wymyślić Sclavus? Ściągnąć ludzi Druzzusa. Na dwudziestkę Ruffixa potrzeba by było ze trzy centurie sekurytów gotowych na bitwę. A w górach czekał przecież elitarny odwód ekumeńskich desantowców…

Słowianin doszedł tymczasem do pancernych drzwi. Wyjął z kieszeni mały nadajnik, dotknął nim szyby. Mimo warstw izolacyjnych dotarł do nich grzmot wybuchu.

– Co to było? – zawołał Cedrus.

– Wysadziłem w powietrze pański nośnik. Ściślej mówiąc eksplodowała wewnątrz niego bania z gazem paraliżującym. W promieniu milli wszystko, co żyje, straciło na dwie hory przytomność. Bunkier na szczęście jest hermetyczny.

– Będziemy musieli tkwić tu dwie hory? – zaniepokoił się Ursin.

– Wieje wietrzyk, za quartinę będziemy mogli wyjść – uspokaja Leo. A za pół godziny powitamy tu Druzzusa.

Plan był niezły. Choć nie dość dobry jak na Aulusa. W momencie detonacji znajdował się na tylnej czujce, czterysta łokci od bunkra. Wybuch wiropłata zaskoczył go tylko na mgnienie oka. Gdy dojrzał, jak podrywający się wokół pasa startowego strzelcy z trzepotem rąk osuwają się na ziemię, zareagował błyskawicznie, wstrzymał oddech i zanim fala gazu, poruszająca się znacznie wolniej niż dźwięk, dotarła do niego, miał już na twarzy maskę przeciwgazową, a w ręku odbezpieczonego repetera. Przetrwał. Szybko rozpoznał rodzaj gazu.

– Nervitol – mruknął do siebie. – Krótki i nietrwały. Działa jak cięcie kosy, ale nie zabija. Tyle że kiedy koledzy oprzytomnieją, będzie już po sprawie.

Musiał działać sam. Okrążył obiekt, minął uśpionego pilota. Stanął za omnivantem mając na wprost oświetlony właz do bunkra. Pogłaskał karbowaną lufę i przestawił na ogień pojedynczy.

– Mamy robótkę, malutka.

Czas dłużył się, powietrze z wolna oczyszczało. Wreszcie z gardzieli bunkra dobiegł zgrzyt. Aulus uniósł broń koncentrując się na celmierzu. Jako pierwsza pojawiła się niewysoka sylwetka Ursina, potem kapelusz Navigatora, wreszcie kędzierzawy łeb Ruffixa. Całość zamykał potężnie zbudowany mężczyzna. Niewątpliwie główny przeciwnik. Głowę miał niedużą, inteligencką. Strzelec wycelował w rejon splotu słonecznego. Musiał trafić. Koncentracja… Spust

Uderzenie rzuciło Leontiasa na mur, zwinął się i pociągnął Cedrusa ku ziemi. Drugi strzał. Marek Ursin runął jak szmaciana lalka. Ruffix chciał uciekać, ale ręka Leo jak stalowe imadło przygięła go w dół.

– Każ mu, żeby przestał – warknął, popierając swą prośbę trójkątnym ostrzem gladiola. – Natychmiast! – Był tylko lekko ogłuszony. Pocisk wprawdzie nie przebił kuloodpornego chitonu, ale odebrał na dobrą chwilę dech.

– Przerwać ogień, nie strzelać – zawołał Ruffo. Aulus usłuchał. Nie miał wielkiego wyboru.

Tymczasem Cedrus klęczał nad bezwładnym ciałem Marka nakrytym navigatorskę pallą.

– On jeszcze żyje, on jeszcze żyje – powtarzał. – Gdzie salvatorianie? Traci mnóstwo krwi. Mogą wziąć moją. Mamy identyczny rodzaj…

Na rozgwieżdżonym niebie pojawiły się już stalowe wiropłaty ludzi Druzzusa.

W przedinauguracyjną noc w dwóch tysiącach domów na całym Archipelagu, których mieszkańcy fetowali sukces Błękitnych i rychły awans, dokładnie z uderzeniem primy zjawili się nieoczekiwani goście. Przeważnie byli to dwaj mężczyźni odziani po cywilnemu. Pokazywali odznaki FOI i prosili o chwilę rozmowy. Reakcje były różne, od drwiącej nonszalancji do furii. Jednak po każdej rozmowie niedoszli prominenci wyglądali jak panienki po spotkaniu z upiorem. Paruset upiło się tej nocy, kilkudziesięciu popełniło samobójstwo, dziesiątka przepadła gdzieś bez wieści. Ale wszyscy, którzy przeżyli, jak jeden mąż oznajmili, że rezygnują z kariery politycznej, nie przyjmują nominacji, idą na emeryturę, postanawiają się leczyć… Nie było rzezi ani masowych zatrzymań. W Federacji wobec zdemaskowanych szpiegów stosowano subtelne środki polityczne. Agenci zostali odkryci, wciągnięci do kartotek, a tym samym "rozbrojeni". Mogli być pewni dyskretnej kontroli do końca życia, bez żadnych szans na awans. Tylko nieliczni wyrazili ochotę powrotu do Ekumeny.

43
{"b":"100692","o":1}