Tym razem jednak nawet ci, którzy powinni być najlepiej poinformowani, nie mieli pojęcia o wojnie domowej ogarniającej Dolną Akropolię. Jak było do przewidzenia, armia opowiedziała się za legalną władzą, a Szara Straż za Tajgenisem. Oczywiście społeczeństwo rozległej Ekumeny dobrą dobę nie będzie miało pojęcia, co się dzieje. Części prawdy dowie się dopiero za kilkanaście godzin z dramatycznego apelu Ksantypposa, który razem z Georgiaszem postanowi odwołać się do narodu. Poinformuje o zgonie, z powodu niewydolności krążenia, Antygona Leartonika. Będzie to tylko w połowie prawdą. Antygon przestanie krążyć po kabinie orbitowca, na który przeniósł się wraz ze swym sztabem, jednak niedokrwistość mięśnia sercowego nie będzie miała z tym nic wspólnego.
Bardziej desperackie będzie zagranie Tajgenisa. Efor po opanowaniu Dolnej Akropolii wyda bowiem manifest "Do Całej Ekumeny". Ogłosi w nim wolność wszystkich kultów religijnych, prawo każdego z ludów Ekumeny do decydowania o własnym losie, zgodę na dobrowolne opuszczenie podziemnych miast, otwarcie granic i natychmiastowe negocjacje z Federacją na temat pomocy żywnościowej.
– Zwariował, zwariował – zaryczy słuchający tego orędzia Antygon.
– Zachowajmy spokój – odezwie się na to Ksantyppos. – Ten apel nie ma szans wydostać się z Akropolii. Najwyżej przedłuży opór buntowników.
– Zatem nie mamy wyjścia. Należy uderzyć balistą w górny zbiornik.
– Zatopić stolicę? A 3 miliony ludzi, a elita, a internowani hierarchowie?… – zakrzyknie Georgiasz. – Na Arymana, Antygonie!…
– Wykonać… Albo każę przywiązać cię do czubka pierwszego pocisku. Niech pilot włączy odliczanie.
I wówczas dobry, miły Argon, ucieleśniający rozsądek i umiarkowanie, użyje noża, jednym cięciem poderżnie suchą szyję hierarchy, aż czarna jucha splami delikatne dłonie oekonomikosa.
Obiekt FLX położony w najwyższej partii Lasu Florentyńskiego pozostawał nie wykorzystywany od lat wojny herriańskiej. Przez jakiś czas baraki z szarej iłowej cegły stanowiły ostoję tumanantów i trójczubów, zanim nie przegnali ich sekuryci miejscowego rezerwatu. Projekt przekazania koszar i bunkrów na magazyny pasz upadł z powodu braku łatwego dojazdu.
Biła decyma, gdy prywatny nośnik Elekta, pomalowany w faliste pasy symbolizujące dwadzieścia jeden diecezji Federacji, zawisł nad spękanym pasem startowym. Terkot płatów zmącił ciszę zakątka, a tumany kurzu na moment przysłoniły niebo.
Cedrus wyskoczył energicznie z kabiny, pozostawiając pilota na zewnątrz wiropłata. Postąpił parę kroków w stronę bunkra "A", otoczonego gęstwą iglaków. Owionęło go nocne powietrze przesycone żywicznym zapachem ziół. Silniki umilkły i znów rozbrzmiewało jedynie granie cykad i szmer nieodległego strumyka. Quintus przybył sam, wymknął się swoim ochroniarzom, a o wycieczce wiedziała jedynie żona, pozostająca u teściów w Avillei.
– Jesteś – z cienia wychylił się kędzierzawy Ruffix. – A gdzie ten Słowianin?
– Ursin sprowadzi go swoim nośnikiem. Wystarczy ci ludzi?
Rufo cicho zagwizdał. Spod baraków odezwał się zawodzący głos avozaura, z drugiej strony w rowie zakumkała żaba, skrzypnęła jakaś framuga na wieżyczce dawnego stanowiska kontroli lotów… Quintus doliczył się co najmniej dziesięciu odpowiedzi.
– Doskonała robota – pochwalił. – Mam nadzieję, że nic z dzisiejszych wydarzeń nie przeniknie na zewnątrz.
Ruffix wykrzywił mięsiste wargi.
– Gwarantuję to. Nie można było wybrać lepszego miejsca na załatwienie sprawy: blisko stolicy, lecz spokojnie, żadnych zbędnych świadków. Nie podoba mi się jedynie, że przybyłeś tu osobiście. To człowiek niebezpieczny.
– Dlatego muszę z nim porozmawiać przed waszą akcją. Jestem pewien, że nie da się wziąć żywcem. Muszę się dowiedzieć, kto jeszcze jest w to zamieszany.
– Rozumiem. Pozostaje jeszcze jedna drobna kwestia…
– Słucham? – Cedrus odwrócił się do szefa sztabu. Na tle rozgwieżdżonego nieba ich sylwetki wyglądały wręcz bliźniaczo. Rozpoznać ich można było tylko po kędzierzawej czuprynie Rufona i kapturze, który naciągnął na głowę elekt.
– Chodzi o Ursina.
– Nie rozumiem. To mój najlepszy przyjaciel. I niczego nie podejrzewa.
– Właśnie. Jest wierny, ale nie nasz. Nie możemy pozwolić sobie na dyskomfort istnienia świadka.
Przez chwilę Quintus milczał, wreszcie rzekł bardzo powoli.
– Nie chcę znać szczegółów, Rufo. Ty nadzorujesz operację.
Bunkier wybrany na spotkanie ze Słowianinem wyglądał solidnie. Wyglądał na nietknięty zębem czasu. Głęboko wkopany w ziemię, dość przestronny, oświetlony i hermetyczny, znakomicie nadawał się na miejsce poufnej rozmowy.
Może zresztą używano go od czasu do czasu przy podobnych okazjach. Z salą operacyjną sąsiadowała niewielka zamaskowana caverna, w której miał się ukryć Ruffix.
– Doskonale wybrałeś ten obiekt – w głosie rudzielca zabrzmiało uznanie.
– Kiedyś odbywałem tutaj szkolenie wojskowe – powiedział Cedrus.
– Mam nadzieję, że ten pieprzony Sclavus nie uznał spotkania na takim odludziu za coś podejrzanego?
– A gdzie mielibyśmy się spotkać kilkanaście godzin przed Inauguracją, kiedy mediaferranci czyhają za każdym węgłem? Zresztą sam życzył sobie, aby jego usługi pozostały poufne.
Mgła leżała płatami w dolinach niczym strzępki waty. Jednak sam płaskowyż powinien być od niej wolny. Omnivant sunął ponad koronami drzew na podobieństwo szybującej harpii, cichy, niewidoczny. Skończyły się perełki świateł wzdłuż viafastów, coraz rzadsze świetliki wskazywały ludzkie sadyby na stokach gór. Skupiony Ursin milczał. Leo też nie palił się do rozmowy. Czuł jeszcze słodycz ciała Dii i lęk o nią, lęk o przyszłość niepewną…
Nośnik prześlizgnął się ponad linią zasieków, prawie je muskając, czujniki termiczne wykazały podłużne ciepłe bryły przyczajone wokół bunkra. Ponad dwudziestu… Lekko drgnęły żuchwy Leontiasa, nie rzekł jednak nic, szerokim łukiem okrążył dawną komendanturę i usiadł maszyną obok wiropłata elekta, ustawionego w cieniu gigantycznego szpilkowca. Mężczyzna w skórzanym kombinezonie, zaufany pilot Cedrusa, pokiwał im na powitanie.
– Czy będzie tu ktoś poza nim i Cedrusem? – zapytał Leo.
– Umówiliśmy się, że nikt – zapewnił consulantor. – Trzymaliśmy całą akcję w tajemnicy. Nawet ten pilot do ostatniej chwili nie wiedział, dokąd leci.
Pomiędzy nośnikiem a włazem do bunkra rozpościerała się otwarta przestrzeń. Dzięki reflektorom teren ten mógłby w mgnieniu oka zamienić się w rzęsiście oświetloną scenę. Leontias niezadowolony pokręcił głową.
Zeszli schodami, mechanizm hydrauliczny zamknął za nimi pancerne drzwi.
Umeblowaniem wnętrze przypominało ubogą popinę. Światło paliło się jedynie nad żelaznym stołem, dawną mapmensą. Na pustym blacie stał otwarty termos i szklanka z niedopitą kawą. Jeden z trzech prostych zydli zajmował mężczyzna z głową ukrytą w dłoniach. Spał?
Kroki najwyraźniej go obudziły. Wstał i mrugając jak człowiek wyrwany z głębokiego snu wyciągnął dłoń do Leontiasa.
– Witaj, herosie – rzekł.
Leo uścisnął rękę Navigatora z szacunkiem, wydawał się trochę onieśmielony. Ursin tymczasem zamknął drzwi. Rozległ się cichy syk uszczelniaczy. Od tej chwili byli odcięci od świata, z kapsuły nie mógł wydobyć się żaden dźwięk.
– Proszę usiąść – powiedział Quintus. – Spotykamy się na quartinę przed północą, ale chyba nie za późno. Marek opowiadał mi trochę o pańskim śledztwie. Chyba pora, abym poznał jego rezultaty.
– Otrzymałem zadanie wyjaśnienia śmierci pseudotrynitatysty Narensa, zgładzonego w dniu 7 żeńca bieżącego roku – referuje Leo. – Miałem wyjaśnić, co ów młody człowiek chciał przekazać wam, Quintusie, i jakimi motywami kierowali się mordercy oraz ich ewentualni mocodawcy. Jak podejrzewałem, zakres śledztwa przekroczył zakreślone zadanie.
– Zatem wie pan wszystko?
– Wiem dużo. Wiem, co chciał przekazać Narens i kto go zabił. Grupa ochroniarzy z "Błękitnego Raptularza" kierowana przez libratorkę Pinettę – z ust Cedrusa omal nie wyrwał się okrzyk zdumienia. – Ustaliłem też, kto kierował zabójcą, a następnie nieskutecznie zacierał ślady, co kilkunastu ludzi przypłaciło życiem.