Czego on tu szuka? Gra czy prowokuje? – zastanawiała się librettka. Po quarlinie wirowania sama zaproponowała przejście do separatorium.
– Dziękuję, wolałbym przejść się z tobą po świeżym powietrzu – odparł odsłaniając w uśmiechu równe, mocne zęby.
Zboczeniec? – przemknęło Licynii, ale szybko odtrąciła tę myśl. Facet nie wyglądał na dewianta. Przeciwnie, sprawiał wrażenie człowieka, który nie ma najmniejszych kłopotów z zaspokajaniem swoich popędów.
– To wbrew konwencji – szepnęła. – Tu się spotykamy, tu się miłośnimy, a potem się nie znamy.
– Uwielbiam łamanie konwencji – usłyszała w odpowiedzi.
Zaryzykowała – chronometry wskazywały primę, kiedy spotkali się na samym szczycie wzgórza przy skale Magów. Ale facet nie chciał miłości w plenerze. Chciał informacji. I nie ulegało wątpliwości, że w razie potrzeby potrafi ją wycisnąć.
Leontias cenił kobiety szczere i rozmowne. Strach i pieniądze zbliżyły Licynię do wspomnianego ideału. O Kaliope opowiadała dużo i chętnie.
– Fajna dziewczyna, przed trzema laty przybyła z jakiejś dziury w Zefirii. O Jedyny, jaki to był nieopierzony kurczak! Choć z temperamentem. Zamieszkała u mnie, bo moja poprzednia kumpela przeholowała ze stymulami. Wprowadzałam ją w tę robotę. Było w dechę. Żadnego wydzierania sobie facetów. A w poniedziałki wolne. I naraz, gdzieś rok temu, coś ją szurnęło, rzuciła robotę, przystała do tych trójczubych idiotów. Może dla zbawienia duszy?
– Jakich idiotów?
– Nie znasz sekty "Agressores". Smętne kutasy! Nie wierzą w Jedynego i podpalają sklepy z dewocjonaliami. Dużo w tym bajeru, pozy, a nie wiadomo, o co naprawdę chodzi. Handlują stymulantami… werbują gówniarzy do sekty. Ja się od tego trzymam z daleka.
– A Kaliope?
– Po jakimś czasie wróciła. Chociaż już była inna… Nie łapaliśmy jednego wiatru. Zrobiła się taka cwana, wyrachowana. Polowała już wyłącznie na jeden typ facetów.
– Co masz na myśli?
– Dziani toganci – mruknęła.
Leontias znał termin, którym ludzie marginesu nazywali przedstawicieli warstwy urzędniczo-administracyjnej.
– Inna sprawa, że nie przychodziło jej to z trudem. Faceci po czterdziestce, którzy zostawili w szatni togę z czerwonym paskiem, byli w jej rękach jak glina. Najpierw miękli, a potem sztywnieli. Aż pojawił się Narek.
– Togant? – zapytał obojętnym tonem Sclavus.
– E tam, szczeniak z resztkami forsy, bo jego starzy wstrzymali szmal dowiedziawszy się, że wypieprzono go z Akademii. Miał ładny uśmiech. Rozbrajający. Kiedy przyszedł do budy po raz pierwszy, wyglądał jak psiak, który spędził całą noc na deszczu. Chyba faktycznie nie miał gdzie się podziać. Nie jestem specjalnie litościwa, ale akurat na mnie trafił. Miał mamonę, wiec wzięłam go do separatorium… Wie pan, to był dziwny chłopak, nawet mnie nie tknął. Może był po prostu zbyt zdenerwowany? Położyłam go spać, rozwiesiłam jego łachy, żeby wyschły, i wróciłam do roboty. Trzeba trafu, Kaliope potwornie się tego wieczora naprała, coś jej odbiło, żeby pójść kimać do mojego separatorium. Dopiero rano odkryli, że spali we dwójkę. Twierdziła, że nic między nimi nie zaszło. Może? Nie wiem… W każdym razie chłopak oszalał na jej punkcie. Przyłaził co wieczór. Chyba uznał ją za coś w rodzaju upadłego anioła. Zaślepiony twierdził, że miłość ją stąd wyzwoli. A przecież po dobroci tu tkwiła.
– A ona co na to?
– Dobrze się bawiła. Prowokowała. I kpiła za plecami. Aż chyba gdzieś po tygodniu tych igraszek, na sucho, bo nawet nie dała się powąchać, wybuchła afera. Narek pobił jej gościa.
– Jak to, pobił?
– No, wdarł się do separatorium i urządził klienta tak, że ten nieprędko zorientuje się, gdzie ma przód, a gdzie tył. Myślałam, wywalą Kaliope z roboty. A tu nie. Uszkodzony klient okazał się akurat poszukiwanym siccarem i vigilianci jeszcze podziękowali Narensowi za obywatelską postawę. A Kaliope przestała kpić. Chyba popatrzyła na chłopaka innymi oczami. W każdym razie zamieszkali z sobą i nie pojawili się już więcej w budzie. Parę razy spotkałam ich na mieście. Narek chodził uczesany jak trzyróg. Jak regularny trynitatysta. Ale podobno parę dni temu gliny załatwiły go na amen… Więcej nie wiem, Herkulesiku, ale co byś powiedział na maleńki numerek.
– Daj mi adres tej Kaliope.
Kaliope okazała się o wiele mniej skłonna do rozmowy niż jej koleżanka. Chcąc wejść do jej mieszkania Leo zadzwonił garścią aureusów, które jakoby był winien Narensowi. Jednak nawet ta propozycja nie zrobiła na librettce większego wrażenia. Usiłowała zatrzasnąć drzwi. Na szczęście, wcześniej zdążył wcisnąć stopę. A gdy zaczęła wrzeszczeć, chwycił ją za gardło i skłonił do zdjęcia łańcucha.
– Brzydzę się przemocą wobec kobiet, mała – powiedział – więc nie zmuszaj mnie, abym działał wbrew dobremu wychowaniu.
Dysząc opadła na kanapę. Sclavus zlustrował cenaculę, składającą się z dwóch komnatek, alkowy, kuchni i łazienki, wszystkich jednako brudnych i zaniedbanych. Podłogę w kuchni łatwiej byłoby zaorać niż umyć. Szyba w drzwiach łazienkowych dość dawno rozbita, straszyła soplami ostrego szkła. Tylko książki piętrzące się w pryzmach wskazywały, że lokatorzy, choć abnegaci, należeli do intelektualistów.
– O co ci chodzi? Chcesz się zabawić? – pytała z lekką chrypką w głosie Kaliope. Choć zaniedbana, była uderzająco piękna. Ot, róża na gnoju…
– Potrzebuję informacji o Narensie – rzekł krótko
– On nie żyje… gliny wyrzuciły go przez okno hostelu – powiedziała z nieskrywanym bólem.
– Chcę wiedzieć o nim jak najwięcej – stwierdził. – Jaki był?
– W łóżku niezły – pogardliwie wygięła usta.
– Sekrety sypialniane interesują mnie najmniej, bardziej, w co go wpakowałaś?
– Ja? – W głosie librettki zabrzmiało szczere zaskoczenie. – To on za wszelka cenę chciał służyć Trójcy!
– Rozumiem, przypadkowy ochotnik. Ty przecież miałaś za zadanie przyciągać do organizacji ludzi wpływowych, wyciągać od nich informacje, pieniądze… – Nic nie mówiąc zacisnęła wargi, ale Słowianin wydawał się tym nie przejmować. – Żeby było jasne, nie interesują mnie trynitatyści, dogmaty religijne, handel stymulantami czy nawet międzynarodowe powiązania.
– To są bezpodstawne oskarżenia sprzedajnych pismaków. Jesteśmy niezależni.
– Dobra! Kupuję tę wersję…
– Więc co chcesz wiedzieć?
– Dlaczego go zabito? Dlaczego upozorowano upadek z okna, bezlitośnie topiąc go wcześniej w pełnej piany wannie?
Poraziło ją. Zbladła, parę razy poruszyła wargami, jakby nie mogąc znaleźć słów. Wreszcie wykrztusiła:
– Ty nie jesteś gliną! Kim ty w ogóle jesteś?
– Powiedzmy, przyjacielem Narka.
– Nigdy nie wspominał mi o tobie.
– Nie mówi się wszystkiego.
– Napijesz się może? – naraz jej głos złagodniał. Leo skinął głowa. Znalazła pod łóżkiem pół butelki domowej vinissy i nalała do czarki trzeciej świeżości.
– Nie piję sam – powiedział Leontias. Napełniła drugi kubek. Ręce trzęsły się jej jak osobie silnie uzależnionej od alkoholu.
Następna godzina nie wyjaśniła większości zagadek. Kaliope wprawdzie przyznała, że pracowała dla grupki "Wściekłych" dowodzonej przez niejakiego Januaria, faceta, którego charyzma szła w parze z nadzwyczajną męską jurnością. Początkowo to starczało za całą ideologię, reszty natchnienia dostarczała jej forsa, a zagadnienie wyższości Trójcy Świętej nad Jedynym w ogóle nie zaprzątało jej umysłu.
Co innego Narens, ten nie należał do flegmatyków, łatwo zapalał się i jeszcze szybciej gasł. Tylko miłość do Kaliope cały czas w nim rosła. Początkowo starała się trzymać go jak najdalej sekty. Całe życie samotna, nie chciała utracić jedynego człowieka, który kochał ją naprawdę. Niestety, Januario zawsze chciał mieć więcej ludzi (nie tylko kobiet, fizycznie znudził się Kaliope po miesiącu), a Narek przylgnął do niego z zapałem neofity. Jak miała go chronić?
– Komu podlegał Januario? – zapytał Leo.