Литмир - Электронная Библиотека

Prezydent spogląda na Antona.

– Co o nim myślisz?

– Gdybym musiał obstawiać, dałbym mu sześćdziesiąt procent, pozostałym razem czterdzieści.

– Tak, coś w nim jest.

– Ma charyzmę, a zarazem jest bardzo giętki. W niewiarygodny sposób wyeliminował swoich rywali i obecnie błyszczy jak samotna gwiazda pierwszej wielkości na związkowym firmamencie. Jeśli dojdzie do strajku generalnego, może zagrozić nawet panu…

– Nie chodzi mi o takie zagrożenie. Prezydenci przychodzą i odchodzą. Natomiast strach pomyśleć, co by było, gdyby się okazało, że on to ON.

Lejtnant milczy. Aleksander po raz kolejny konstatuje, jak bardzo ceni tego chłopaka, jego chłodną inteligencję, szybkość reakcji i bezgraniczne oddanie. Choć z drugiej strony zdaje sobie sprawę, że wnętrze sekretarza pozostaje nieprzeniknione.

– Zorganizujesz mi spotkanie z tym trybunem? Incognito!

– Postaram się.

* * *

Za oknami salonki przesuwa się nieskończenie szary i beznadziejnie płaski pejzaż centralnej Erbanii. Andrzej oparł się ciężko o stolik i ukrył twarz w dłoniach.

– Nie mogę w to uwierzyć – mówi głucho.

– Ja też, ale wszystkie fakty wskazują na pana.

Przywódca związkowy podnosi głowę, na jego szczupłej twarzy odbija się niepokój.

– Co ze mną chcecie zrobić?

– Nic.

– Jak to nic?

Aleksander uśmiecha się i nalewa dwa kieliszki wódki:

– Całe życie walczyłem z przemocą. Brzydziłem się nią. Walkę z metodami pały i plutonu egzekucyjnego uczyniłem hasłem mej kampanii… Prawdopodobnie ze względów pragmatycznych powinienem pana zabić. A już w żadnym wypadku nie informować o pańskim pochodzeniu. Chyba że pan wiedział wcześniej…?

– Nie wiedziałem.

– Znam doskonale pańską sylwetkę psychiczną. Bezwzględność idzie w parze z ostrożnością, a żądza, władzy z instynktem samozachowawczym. Dlatego dam panu szansę wycofania się.

– Jak to?

– Znalezienie pretekstu należy do pana. Sprawy osobiste, zdrowotne, otrzyma pan wysoko płatne stanowisko, ale przestanie się bawić w politykę. Na zawsze.

– A jeśli nie przestanę?

„Muszę być twardy" – przemknęło przez mózg Aleksandrowi. Głośno rzekł:

– No cóż, chcemy być praworządni, lecz nie słabi. I nawet realizując rządy prawa, nie zawahamy się wykorzystać wszystkich możliwości, jakie stwarzają nasze kodeksy. Jest w naszym narodzie wielkie wołanie o sprawiedliwość. Odkrywane i ujawniane coraz to nowe ofiary krzyczą o zadośćuczynienie. A dla zbrodni ludobójstwa

nie ma przedawnienia. Wyobraża sobie pan, panie Andrzeju, taki proces.

Trybunał Narodu i sąd za wszystkie czystki i deportacje, skrytobójstwa i egzekucje.

Gorzki uśmiech pojawia się na wargach kolejarza.

– A zatem w państwie prawa ma obowiązywać zasada, że grzechy ojców…

– Tyran nie był pańskim ojcem. Pan jest nim. Powielonym kodem genetycznym, kością z kości, komórką z komórki. Niemalże odmrożeńcem po czterdziestoletniej hibernacji.

– Trudno byłoby wam zakończyć taki proces.

– Pewnie równie trudno, jak ustrzec oskarżonego przed samosądem tłumów. – Aleksander wstydzi się tych słów, ale nie ma wyboru. Wie, że gra toczy się nie o dwa jednostkowe losy, lecz o całą Erbanię. – A więc zrezygnuje pan?

Andrzej jest bardzo blady, a równocześnie niesłychanie spokojny.

– Nie zostawia mi pan wyboru… tylko, czy bierze pan pod uwagę, co się może zdarzyć, gdybym nie był tym, za kogo mnie pan uważa…?

* * *

Szanowny Panie Prezydencie! Właściwie powinienem może napisać: drogi Aleksandrze. Znalazłem się w sytuacji bez wyjścia. Udowadnianie niewinności to tak jak dowodzenie, że się nie jest wielbłądem.

Oczywiście wiem, że nie mogę być tamtym Antychrystem. Cała moja psychika podpowiada mi, że to niemożliwe. Owszem, kocham popularność, ale kocham również mój naród. I wierzę w demokrację. Cenię też pana… Ale gdybym to wszystko powiedział wtedy w pociągu, mogłoby to jedynie zabrzmieć jako zapewnienie bez pokrycia, taktyka mająca na celu ukrycie właściwych celów, zmylenie przeciwnika.

W każdej ewentualności już przegrałem.

I dlatego zrobię to, co musi Cię przekonać. Pomoże Tobie i Krajowi. Sprawi, że kopii Tyrana poszukasz gdzie indziej, może idąc zupełnie innym torem. Długo analizowałem słowa Baldera. „Uważaj… pociąg… ten związek… zgubi…" Wiem, że jednocześnie wskazują na kolejarza. przywódcę związku zawodowego. Ale czy tylko?

Kocham życie. Ale najwyraźniej bez wzajemności.

Boję się, ale bardziej o sprawę niż o swój cielesny pokrowiec.

Za chwilę skieruję do ust krótką lufę mojego parabellum. Czymże jest wieczność? Niech Bóg cię strzeże, Aleksandrze…

– Dziękuję, Anton! – Anastazja systematycznie drze przeczytany list na drobne kawałki, po czym wrzuca do kominka.

Przez chwilę wpatruje się w pląsające języki ognia…

– Oficjalny komunikat po śmierci Trybuna będzie mówił o załamaniu nerwowym wskutek odkrycia nieuleczalnej choroby – informuje sekretarz. – Ale nie wiem, jak tę wiadomość przyjmie Pan Prezydent. Ostatnio nie jest w dobrym stanie. Zaczyna powątpiewać, czy znalazł właściwą kopię. Chce spotkań z następnymi podejrzanymi na swej liście. Nie wiem, czy nie powinniśmy skłonić go do spotkania z lekarzem.

Anastazja potrząsa głową. W lekkim peniuarze wygląda rzeczywiście jak imperatorowa Erbanii.

– Jeszcze nie teraz, nie teraz – powtarza. – Wiesz, jak w nieustabilizowanej sytuacji mogłaby zaszkodzić plotka o chorobie Prezydenta, i to chorobie psychicznej. Aleksander jest po prostu przemęczony. Musimy się nim dobrze opiekować.

Sekretarz kiwa głową, siada na poręczy fotela Anastazji. Bawi się jej włosami. Żona Prezydenta przekroczyła już czterdziestkę, ale ciągle ma wspaniałą figurę i uwodzicielski wzrok.

– Pozwólmy mu bawić się w śledztwo, jeśli mu to sprawia przyjemność.

– Przecież to nie ma sensu – pokręcił głową Anton. – Żaden z pierwszej dziesiątki nie może być tyranem. Nie zgadza się grupa krwi, są różnice w pigmentacji i wreszcie najważniejsze – odciski palców. Kopia Antychrysta musiałaby mieć identyczne linie papilarne.

– Rzeczywiście.

– Niedawno udało mi się odszukać mieszkanie, pokoik, który pod zmienionym nazwiskiem wynajmował Balder. Znaleziono tam trochę starzyzny: książki, fotografie. Kilka ciekawych. Szczególnie ta.

– Pokaż! – Anastazja marszczy brwi i obraca fotkę. – A co tu jest napisane? Jeden chromosom?

– Nic więcej. Czy jesteś przekonana, że nie powinniśmy mu o tym mówić?

Kobieta bierze młodzieńca za rękę.

– Pewnych rzeczy nie muszę ci chyba tłumaczyć. Aleksander to takie duże dziecko. Owszem, ulubieniec narodu. Idol… Ostoja sprawiedliwości. Czasami jednak się o niego boję. Bywa nieostrożny. Tacy jak on mogą stać się ofiarą zamachu.

Twarz Antona robi się nagle twarda i zdecydowana.

– Miejmy nadzieję, że znajdzie dość siły, aby przepchnąć przez parlament prawo o specjalnych uprawnieniach na wypadek zaburzeń. No i nominację wiceprezydenta… Dla ciebie, Anastazjo.

Rozlega się dzwoneczek. Lejtnant podrywa się na równe nogi.

– Zdaje się, że cię wzywa, znów pracuje po nocach. Wymyśla nowe prawa dla słabych i akty uszczęśliwiania dla głupich – wzdycha Anastazja.

Anton wychodzi.

„Imperatorowi” sięga po grzebień. Zanurza go w ciągle bujnych, ciemnych włosach. Potem sięga do szkatułki – ma tu fotokopie odcisków palców tyrana. Także karteczkę, na której zanotowała ostatnie słowa profesora Baldera: Uważaj… pociąg… ten związek… zgubi… Błogosławiona wieloznaczność słów. Czyż pociąg nie może być na przykład erotyczny, a związek małżeński? Do pudełka wkłada otrzymaną przed chwilą fotografię z napisem: Jeden chromosom.

45
{"b":"100660","o":1}