Prowadzący starszy zbójca stuknął w nie trzykrotnie.
– Hasło! – zabrzmiało z drugiej strony.
– Sezam – padła odpowiedź. – Odzew?
– Soja! Wchodźcie, ale szybko, bo, na Allacha, straszny przeciąg.
Tu Jusuff zręcznie odłączył się od kolumny. Wiedział już aż nadto.
Rezydencja kadiego znajdowała się za miastem, tuż przed rumowiskiem Dzikich Skał. „Ale Chłopa" przyjęto tam chętnie i po krótkim przesłuchaniu wstępnym zakończonym przyjacielskimi szturchańcami postawiono przed oblicze sędziego.
Kadi nie był młody, siwizna przestebnowała mu włosy, brzuch rozwinął się monumentalnie, ale spojrzenie znad jastrzębiego nosa pozostało czujne i przenikliwe. Poprosił Jusuffa o dwukrotną relację. I spytawszy, czy nie zdradził się ze swym odkryciem przed kimś postronnym (rozbójnicy wszędzie mogą mieć swoich informatorów), podziękował za obywatelską postawę, mieszek zaliczkowy wręczył i po policzku poklepał. „Ale Chłop" już miał odejść, lecz na progu odwrócił się jak człowiek, który o czymś zapomniał, i zapytał nieśmiało:
– A rozbójnicy?
– Zostaną potraktowani w sposób, na jaki zasłużyli – zapewnił kadi.
Jusuff był wniebowzięty, szedł podrzucając mieszek, przeskakując z kamienia na kamień, kiedy naraz wyrósł obok niego włóczęga, mały jak on, ryży, z pałąkowatymi nogami, i porwawszy w locie mieszek rzucił się do ucieczki.
– Ludzie, złodziej, na pomoc! – krzyczał „Ale Chłop".
I począł biec za rzezimieszkiem. Nie miał jednak zaprawy w bieganiu, po stu metrach pogoni pustymi ulicami bez okien uczuł bolesne kłucie w boku i upadł na ziemię. Ocknął się po paru minutach, a ponieważ po złodzieju nie było ani śladu, zmartwiony wolno poczłapał w stronę domu. Wtem z przecznicy dobiegł go gwar. Krzyki i pomstowanie. Na placyku obok studni utworzyło się małe zbiegowisko. Jakaś kobieta histerycznie szlochając opowiadała scenę, która przed chwilą tu się rozegrała. U jej nóg w kałuży krwi leżało ciało włóczęgi.
– To było straszne, pojawiło się ich trzech. Jak złych dżinnów. I od razu do niego: „Czy to twoja sakiewka?" „Tak" – odparł. „A więc nazywasz się Jusuff»Ale Chłop«?", „Natur…" Więcej nie powiedział, zakłuli go bandziory kindżałami, zabili…! A najdziwniejsze, że w ogóle nie zabrali tej sakiewki…
* * *
Był świt, ptaki darły się w zaroślach i dawno ścichł już tętent zbójeckich koni, kiedy mężczyzna z brodą i w turbanie wysunął się z zarośli. Lekko dygotał, ale odmówiwszy dwa pacierze, postąpił ku bramie.
– Hasło?
– Sezam – rzucił mężnie.
– Odzew: Soja. Z czym przychodzisz?
– Osobista wiadomość dla szefa – rzucił przybyły.
Jeden z dwóch cerberów mruknął coś niechętnie i odebrawszy gościowi kindżał, poprowadził w głąb jaskini. Szli skalnymi korytarzami wśród skrzyń pełnych złota, kaszmirowych tkanin, perskich dywanów, bel chińskiego jedwabiu i porcelany seczuańskiej. Ówdzie piętrzyły się skrzynie korzeni, pachnideł i cennych barwników, stosy broni przepysznej, luster i farfur w złoto oprawnych… Jusuff raz w życiu był w odległym Bagdadzie, ale nawet w tamtejszym domu towarowym nie napotkał równego nagromadzenia przedmiotów zbytku.
Prowadzący doprowadził go do schodów, gdzie przejął go następny strażnik, a potem w komnacie o ścianach koloru szafranu – strojny w szamerowany złotem uniform karzeł Murzyn. Jeszcze chwila i „Ale Chłop" znalazł się w pomieszczeniu, które coś mu przypominało. Ściągnął turban i odkleił brodę.
– Witaj, dobry kadi!
Mężczyzna zajęty odważaniem złotego piasku i wycenianiem precjozów poderwał się z miejsca.
– Ach, to ty, niebywałe, jednak żyjesz… tym gorzej dla ciebie – dokończył ponuro.
– Pańscy ludzie popełnili omyłkę – poinformował gość.
– To zostanie naprawione – zaśmiał się tubalnie herszt – musisz umrzeć. Hej…
– Skoro muszę, to czy mógłbym odejść na łono Mahometa z zaspokojoną ciekawością?
Kadi kiwnął głową.
– Po co panu to wszystko? Po co to zbójectwo człowiekowi, który jest bogaty i cieszy się nieposzlakowaną opinią?
Kadi oparł głowę na rękach.
– Co ty wiesz o polityce, synku! – rzekł po chwili. – Czy ty myślisz, że ja to dla siebie? Jak wiesz, nie ma u nas podatków.
– Są dobrowolne datki na chwałę Allacha.
– Ale czymże to jest wobec galopującej inflacji. Prowadzimy wojny, odprowadzamy daniny dla Najjaśniejszego Regenta, który – choć niewierny – jest naszym suwerenem, wysyłamy dziesięcinę do Mekki. A szkolnictwo, służba zdrowia, transport wielbłądami publicznymi? Nie było innej metody na deficyt budżetowy.
– Ależ przecież to rozbój na równej drodze!
– Niezupełnie, staramy się grabić jedynie bogatych w interesie biednych.
– Grabież, grabieżą. A morderstwa, a terror?
– Zawsze istnieją koszty inscenizacji, przecież chodzi o to, aby rozbój uprawdopodobnić. Ale zapewniam cię, ci rozbójnicy, choć w życiu często grzeszni, idą wprost do raju, jakby pochłonęła ich dżihad. Ty też tam podążysz.
– Mam inny pogląd na tę sprawę – przerwał Jusuff. – Relacje o moich odkryciach, łącznie z tym, że wlot do jaskini znajduje się na tyłach waszej rezydencji, zostały przepisane w paru egzemplarzach i zabezpieczone w kilku miejscach. Jeśli nie wrócę, trafią zarówno do Jego Wysokości Beja Pięciorzecza, jak do Federalnego Oficjum Inwigilacyjnego w Regentsburgu oraz do Wielkiej Świątyni w Mekce. Będziesz skończony.
Herszt zgrzytnął zębami w bezsilnej wściekłości, z czego skorzystał niezwłocznie „Ale Chłop", przypalając od iskry papierosa (dzięki przemytnikom, z dziury czasowej rozpowszechniły się one w Amirandzie na pięćset lat przed Kolumbem).
– Co proponujesz w tej sytuacji? – rzucił głucho zdekonspirowany.
– Spółę – odparł lakonicznie Jusuff. – Przecież ty też nie robisz tego charytatywnie. Ja również chcę czynem wspierać gospodarkę Pięciorzecza.
W oczach kadiego zapaliło się uznanie. Może dostrzegł w młodym człowieku swego następcę, kogoś, kto dalej poniesie sztandar dobrego administratora i sędziego.
– Jedno pytanie: czy sam skojarzyłeś te wszystkie fakty?
– Szczerze powiedziawszy, całość wydedukowała moja żona Dżamilla, ona powiedziała mi, jak się zabezpieczyć, jak z tobą rozmawiać i czego zażądać. Kazała cię również pozdrowić, mój panie, i zapewnić, że kierowała nią nie wiedza, bo takowej nie posiada, tylko kobieca
intuicja. No to co, jest spóła?
Podali sobie ręce. I kiedy lektyka z Jusuffem odjechała, a kadi pomyślał o zatrutym sztylecie, którego nie użył, o siłach i środkach, którymi mógłby się bronić nawet przed oskarżeniami, przed bejem i Regentem, z jego ust padło tylko: „Ale Baba"!
Niemy Murzyn karzeł nie miał pojęcia, kogo tyczy się ten zwrot – samego herszta, chytrego Jusuffa, czy nie znanej mu osobiście Dżamilli?
Kapciuszek
Sala była obszerna, ostrołukowe okna wpuszczały potoki letniego słońca, które oświetlały nie tylko komnatę i królujący pośrodku stół – rozległy, rzeźbiony, monarszy – ale przede wszystkim wyniosłą postać Regenta, ze szczególnym uwzględnieniem najjaśniejszego palca, który wskazywał dokładnie sam środek stołu. – Co to jest, do kroćset?! Co to jest?!
Chuderlawy, ogłupiały mężczyzna w zmiętoszonej kamizelce i niechlujnej peruce z harcapikiem uniósł zaczerwienione oczy, ale nie rzekł nic.
– No, przecież pytam – powtórzył Reiner tonem, w którym zachęta łączyła się z groźbą, niczym płaszcz gronostajowy z purpurową podszewką.
– Mniemam, że but – rzekł zastrachany mężczyzna. – Na oko męska czterdziestka dwójka.
– But? Raczej kajak, moje nieszczęście i hańba! A pan jesteś tego nieszczęścia głównym sprawcą!
– Ja? – Chudzielec zadygotał.
– Chyba wyrażam się jasno, precyzyjnie, po naszemu!
Język amirandzki, acz na wskroś indoeuropejski, nie obfituje w rzeczowniki. Owszem, zachwyca bogactwem przymiotników – istnieje na przykład osiemnaście synonimów terminu „wiernopoddańczy" – natomiast w wypadku nazywania rzeczy
po imieniu zachowuje godną podziwu powściągliwość. Tak więc słowo „mąż" oznacza nie tylko mężczyznę, małżonka, wojownika, ale również (któż z nielingwistów by przypuścił) czterokołową machinę oblężniczą, rodzaj gąsiora na białe wino, popularny gatunek pelikana, tłuczek do moździerza plus sto czterdzieści pięć innych rzeczy.