Zaufany giermek zawiódł go do wyjątkowo podłego, acz nie rzucającego się w oczy lupanaru „Pod Kogutem i Tęczą".
Reiner czekał dość długo. Zdołał przerzucić cały bogato iluminowany folder in folio zawierający mendel wszeteczeństw.
Mroczno było w alkowie, toteż gdy nadeszło coś niewątpliwie płci przeciwnej, w skąpy peniuar ubrane, Regent skoczył jak jego dziad Urbanus podczas historycznej szarży w Wąwozie Świstaków, tyle że jeszcze z większym animuszem. Ledwo jednak splótł się z białogłową, zapłonęły wszędy światła i tłum wypełnił alkowę. Tłum zdecydowanie ludowy, o twarzach zawziętych, wyposażony w sierpy, młoty, cepy i inne żniwne akcesoria…
– Hańbi mnie, hańbi! – krzyknęła dziewczyna. – Mnie, dziecię ludu!
– Dziecię ludu! – powtórzył chór i krąg jeszcze się zacieśnił, a z nie ogolonych gęb wyzierało tyle determinacji i klasowej nienawiści, że Regent stracił dotychczasowy rezon…
– Ale ja za… zapłaciłem – wybąkał. – Proszę pani… – w tłumie wypatrzył krągłą postać bajzel-mamy.
– Nie ma ceny za niewinność – odparła chytrze niewiasta, ujawniając krótką inkrustowaną pałeczkę wróżki.
– Pomsty, pomsty! – zakrzyknęli ludzie z dalszych rzędów, nie mogący docisnąć się do scenki owego zaimprowizowanego live-show.
Reiner rozejrzał się przerażony, nigdzie jednej przyjaznej twarzy, nie mówiąc już o giermkach, gwardzistach czy choćby konfidentach.
– Ja bardzo przepraszam… ale czyż 345 punkt paragraf 22 regulaminu regenckiego nie mówi o prawie pierwszej nocy?
– Owszem, ale wobec poślubionych mężatek, a to dziewczę niewinne – odparowała Wróżka.
– Czy to nie wszystko jedno?
– Nie! – padła odpowiedź, a wspierał ją tumult.
Ręce wzniosły się do ciosów. Reiner zamknął oczy. I wtedy uczuł, jak coś miękkiego przytula się do niego.
– On nie zrobił mi nic złego – usłyszał znajomy głos. – On mnie kocha i się ze mną ożeni… Prawda?
– A co tu robił? – zapytało paru napastników spokojniejszym już tonem.
– Przymierzał mi obuwie, które zgubiłam przed kilkunastu dnia mi… – Na dowód Kopciuszek wydobył spod łóżka odnośny kapeć. – Prawda, Reinerku?
Regent nie odpowiadał, zemdlał.
* * *
Nie da się uciec przed losem, bo ziemia jest okrągła – mawiają w oświeconych kołach Amirandy. Już nazajutrz Reiner poślubił Kopciuszka, bo słowo monarsze jest słowem, a ponadto doszedł do wniosku, że z ludem lepiej nie zadzierać. Zresztą, miał nadzieję na rychłe uzyskanie rozwodu od papieża, z którym łączyły go niezłe stosunki.
Nie docenił Kopciuszka. Dziewczyna stanowiąca pionek w rozgałęzionym spisku, w którym uczestniczył i brat Reinera, i paru ministrów, i pseudowróżka, wykolegowała wszystkich.
Skutecznie grając rolę kretynki-wieśniaczki, uśpiła czujność stron. Najpierw swym ludowym pochodzeniem skokietowała masy, aby w odpowiednim momencie mocniej ująć je za mordę. Później wyeliminowała dworaków. Brat Regenta otrzymał odległą placówkę w Alergii, ale tam nie dopłynął (przypadkowo okręt był dziurawy), Dobra Wróżka poszła na emigrację (dla dwóch niepospolitych kobiet Amiranda była za mała), na koniec Regent umarł na własną prośbę czy też ze względu na stan zdrowia, najadłszy się przez pomyłkę arszeniku.
A potem rozpoczęły się samodzielne rządy Rozamundy I, która nieoczekiwanie dorównała sławą najwybitniejszym królom owych czasów. Wrodzony spryt chłopski łączyła bowiem umiejętnie z nabytą bezkompromisowością. Kochała się w zbytku, sztukach pięknych i filozofach, budowała uniwersytety i szpitale. W czasie długotrwałego panowania otruła wprawdzie około tysiąca osób, wszystkich jednak dla dobra państwa. Z biegiem czasu nabrała naprawdę królewskiego wyglądu, tak że biografowie słusznie nazwali ją skrzyżowaniem Junony z Minerwą na bazie Wenery.
Co się tyczy baśniopisarza, nie opuścił on już lochów zamkowych, choć do końca życia traktowany był, jak przystało na internowanego intelektualistę, w rękawiczkach. Nie mógł jedynie pisać. Dlaczego? Rozamunda, z którą spotkał się parokrotnie w cztery oczy, wyjaśniła powód nieobejmowania go amnestią i przydziałem papieru:
– Wy, literaci, jesteście zawsze perfekcjonistami. Zawsze, jeśli wam się pozwoli, poprawiacie dzieła. A tymczasem stara wersja historii Kopciuszka jest tak dobra, że nie widzimy powodu cokolwiek w niej zmieniać.
Światło i Wdzięk
Księżyc srebrzy dachy ponad zaułkiem. Cienie cyprysów układają się niczym zastęp poległych olbrzymów, galeryjka balkonu wynurza się z mroku, faluje firanka. Młode, energiczne ręce chwytają występy muru, stopy znajdują oparcie na niemal gładkiej ścianie. Gdzieś wyje pies. Hałas w uliczce czy tylko łomot serca…? Już, już poręcz, ostatni wysiłek. Z wnętrza komnaty westchnienie, a może tylko przeciągnięcie. Szept przybysza:
– Roma, Roma… Jesteś tam?
– Jestem i czekam, Juliuszu.
Trawa między kamieniami płacze rosą, jakby doskonale znała zakończenie…
* * *
Od niepamiętnych czasów wstrząsała Amirandą zadawniona waśń rodowa. Dokuczliwa jak drzazga
i jątrząca jak propaganda ościennej Erbanii. Nikt nie pamięta, jak się zaczęło. Czy w czasie wędrówek ludów w V stuleciu Mon kolaborował z najeźdźcami, a Cap nie, czy też w trakcie krótkotrwałej fali zoroastryzmu jedna familia postawiła na Ormuzda, a druga na Arymana – dziś trudno ustalić. W każdym razie epoki mijały, dynastie wstępowały i spadały z tronu, a konflikt trwał.
Od kilkuset lat zwaśnione rodziny wyrzynały się nawzajem, polując na się: a to z naganką, a to na zasiadkę, a to z psami, a to za pomocą zasadzek. Jeśli Monowie stawiali na postęp, Capowie opowiadali się za ancien regimem, kiedy pierwsi przechodzili do obozu reform, drudzy lądowali na żołdzie ościennych mocarstw.
Owszem, bywały w waśni przerwy: kiedy wśród żywych zostawały tylko kobiety z dziećmi przy piersi. Trzeba było wtedy czekać, aby wyrosło nowe pokolenie i konflikt mógł wybuchnąć ze zdwojoną siłą.
Szczególna kośba zdarzyła się na początku panowania regenta Remigiusza; ojcowie rodów mieli wówczas po pięciu synów w wieku do vendetty sposobnym, co pozwoliło przez ponad rok nie próżnować grabarzom, poetom, żurnalistom, a także potępiającym zasady odwetu kaznodziejom.
Atoli, kiedy dokonano już ostatniego pochówku (patriarchowie familii zatłukli się kosturami podczas przypadkowego spotkania w dniu św. Zyty podczas sumy), na placu boju, obok szerokiego zastępu wdów, pozostało jedynie dwoje nieletnich potomków: Roma Cap i Juliusz Mon.
Nie muszę udowadniać, jakie straty z powodu późniejszego wieloletniego przestoju poniósł przemysł pamiątkarski, hotelarstwo (w dobrych czasach turyści ściągali gromadnie, aby śledzić krwawe zmagania), poszli z torbami rusznikarze i płatnerze, spadły ceny na pergaminy z serii kryminalnych, słowem, nastały lata chude jak ser (po angielsku sir). Siedem chudych lat!
W onym czasie najchudszym z sirów był Leonard, starszy donosiciel, pierwsze ucho Regenta. Leonard był tak chudy, że potrafił się wkręcić wszędzie i pozostawać nie dostrzeżony aż do chwili, gdy zabrał głos. Ale przeważnie nie zabierał.
W pewne majowe popołudnie poprosił o posłuchanie u władcy w sprawie pilnej i nie cierpiącej zwłoki. Spotkali się w altanie mauretańskiej. Leonard ukląkł, trochę z uszanowania, a trochę dlatego, że o dwie głowy przewyższał monarchę, i czas jakiś szeptał zawzięcie.
– No, to koniec – przerwał w którymś momencie Remigiusz.
– Niewątpliwie koniec – zgodził się Leonard.
– Ale czy może być?
– Może być.
– I co teraz?
– Nie wiem.
Myślenie nie należało do najmocniejszych stron Regenta. Ale i on doskonale rozumiał powagę sytuacji. Małżeństwo dwojga młodych, pochodzących z wrogich dotąd rodzin, mogło prowadzić do destabilizacji Amirandy. Groziło chaosem i anarchią. Kryzys turystyki można by jeszcze przeboleć, ale czym załatać deficyt u królewskich bookmacherów? Dotąd zakłady, kto kogo i w jakim stosunku, stanowiły cenną pozycję w budżecie. Yendettolizator ściągał z rynku nawis inflacyjny, a nadto budował obiekty sportowe, jak to gimnazjony, hippodromy, termy i więzienia.