Литмир - Электронная Библиотека
* * *

Antka zwolniono o zmierzchu. Pierwszy zastępca Wicełowczego wezwał go do swej kancelarii położonej w jednej z dalszych oficyn. Po drodze należało przejść rozległy plac wewnętrzny oraz mniejszy placyk z Pręgierzem Objazdowym. Zmierzchało, ale młody posłaniec zauważył w dybach jakiegoś nieszczęśnika, który broczył krwią ze schłostanych pleców. Antek spuścił głowę, był bowiem młodzieńcem wrażliwym na cudzą niedolę. Wtem dobiegł go jękliwy, na wpół dziecinny głosik:

– Braciszku, braciszku!

Nie odpowiedział, ale w duchu zatarł ręce. Nareszcie Bodeczek się doigrał. Złapali go na próbie nielegalnego wtargnięcia i ma za swoje.

– Braciszku, wody, wody…

* * *

Pierwszy Zastępca Wicełowczego był suchym drabem w mundurze leśnika.

– Antek, syn Wincentego spod Przełazu? Pamiętam, kłusowało się tam za młodu, a wasz ojciec mnie zresztą całkiem słusznie zadenuncjował. Rad jestem mu wielce za to, bo dzięki temu trafiłem w ręce właściwych ludzi i dziś… No, ale z czym przychodzisz?

– Ojciec kazał mi powiedzieć, że nad naszą granicą…

Antek urwał, gdyż do izby wszedł jakiś niższy funkcjonariusz.

– Wasza Miłość, skazaniec ze szczętem omdlał, może by go rozkuć?

– Nie mówię tak, nie mówię nie, prywatnie radzę: rozkuj tego szczeniaka, gdyż nie wiedział, co czyni.

– Przepraszam – wtrącił się chłopak – a za co dostał takie manto?

– Zuchwale pytasz, ale powiem ci, bo przypominają mi się najlepsze lata młodości. Wyrostek ów przyszedł dziś na dwór niosąc wiadomości znad granicy. Szczegółów nie znam, bo je utajniono, ale chyba nie były dobre. A nasz Najjaśniejszy Pan nie lubi tych, co przynoszą mu złe wiadomości. Jedynie młody wiek uchronił chłopca

przed stryczkiem… No, ale co miałeś mi przekazać…?

– Ja… w zasadzie… no, tatko kazali przekazać mi wyrazy najwyższego uznania dla Waszej Wysokości.

* * *

Co się tyczy postępu. Obawy nie sprawdziły się. Z nowości szerokiego świata dotarła do Amirandy jeno epidemia francuskiej choroby, w stosunkowo lekkiej postaci. Sam zaś postęp, jak to już często bywało, przeszedł bokiem.

Dzięki protekcji Pierwszego Zastępcy Antek dostał posadę na dworze. Na emeryturę przeszedł pięćdziesiąt lat później jako starszy Supernaganiacz Regenckiej Nagonki. Jego brat Frycek został z czasem klucznikiem ruiny w Przełazie. A głupi Bodek? No, niestety, po wyzdrowieniu i dorośnięciu nie tylko chytrymi prawniczymi kruczkami wyzuł starszych, mądrych braci z ojcowizny, ale za panowania postępowego Ruperta II – jako osoba represjonowana za poprzedniej administracji – został publicznie zrehabilitowany, zaproszony do Rady Doradczej przy Tronie, a w dalszej kolejności obdarzony Prezesurą Akademii.

Niewidzialny Regent

– To jest po prostu popelina – powiedziała na wstępie referatu sprawozdawczego Generalna Wiedźma Przewodnicząca, otwierając LXIII Nadzwyczajny Sabat na Kosmatym Pagórku.

I miała rację. W onych czasach nawet tak idealna sfera jak bajeczność stała się przedmiotem procesów gnilnych, postępującego zwyrodnienia i schodzenia na psy. Korzystając z poluzowania struktur świata alternatywnego, hucpiarskie cwaniactwo przekroczyło wszelkie granice, przecisnęło się przez szpary międzywymiarowe i runęło na nie przygotowany świat bajecznych, a więc z natury idealistycznych praw i akcesoriów.

Z niewiadomego poduszczenia koniki garbuski zaczęły prostować grzbiety i zapisywać się do gonitw wiosennych (niektóre z nich dorabiały również, spekulując biletami). W ślad za nimi kije-samobije zażądały podwyżki swoich i tak wysokich uposażeń, domagając się nadto elektronicznych końcówek z Japonii. Doszło do tego, że rzadko która czarownica poleci na sabat na miotle służbowej bez pleksiglasowej kabiny ochronnej, a skorumpowane złote rybki spełniają gratis najwyżej dwa życzenia, za trzecie każą sobie płacić w dewizach.

Głęboki niesmak wywołała w Axarii afera śpiącej królewny, która, jak się okazało, drzemała tylko w dzień, nocami zaś oddawała się wyuzdanym uciechom z rozmaitymi dziwolągami, spieszącymi do niej z całego kontynentu.

A jakimi słowami określić proceder fałszywego królewicza (z wykształcenia golibrody), który objeżdżał ze starym pantoflem bardziej zapadłe prowincje, łudząc sierotki intratnymi propozycjami i wykorzystując ich łatwowierność w sposób haniebny, choć świadczący o dużej znajomości rzeczy?

Czyż nie skandalem było sprzedanie księciu Transylwanii siedmio-milowych butów, z których – jak się okazało – jeden był o numer mniejszy (sześciomilowy), przez co nieszczęsny arystokrata zginął na skutek szpagatu, rozdarty już po pierwszym kroku.

A zlikwidowana dopiero metodami policyjnymi szkoła „Głupich Jasiów" obiecująca najmłodszym, nierozgarniętym synom z rodzin kmiecych i mieszczańskich niebywałe kariery dyplomatyczne…?

Degrengolada postępuje. W ówczesnych doniesieniach agencyjnych nie brak informacji o paktach między specjalistami magii białej i czarnej celem wspólnego drenowania rynku. Plotkuje się o transferach duszyczek piekło – niebo i vice versa za grube łapówki, co drugi zaś prorok po mocniejszym przyciśnięciu okazuje się fałszywy jak pies.

A propos! Stare powiedzenie lokalne głosi: „jeśli jest kij, znajdzie się pies, na którym da się go wypróbować".

Pomysł czerpiący ze zwyrodniałego ducha dekadencji zalągł się któregoś dnia w głowach eksponowanych członków Wielkiej Ściśle Tajnej Rady Trapezoidalnego Królestwa, składającej się przeważnie z ludzi małego kalibru, ot, gdzieś 6,25. Tajność Rady była tak duża, że ostatnimi czasy obradowała ona w składzie pięcioosobowym w tajemnicy przed monarchą, ale zawsze dla jego dobra.

Tej nocy na porządku dnia stanęła kwestia, która niczym puszczyk z Wieży Skazańców przeraziła całe dobrane towarzystwo.

– Koledzy, sytuacja jest niewesoła, Regent przestał nam ufać!

Gdyby mówiącym był ktokolwiek inny, a nie Szef Ochrony Osobistej, zapewne wszyscy wzruszyliby tylko ramionami.

– Znacie mnie dobrze – ciągnął Wielki Tajny Wiceprzewodniczący – i wiecie, koledzy, że w pewnych sprawach nie żartuję. Informacja jest pewna, a oto jej źródło…

Golibroda, Łaziebny, Ochmistrz i Szatny (osoby, w których rękach ostatnimi czasy skupiła się pełnia władzy) wyciągnęli szyje. Z ukrytych w boazerii drzwiczek wyłoniła się chuderlawa sylwetka regenckiego Sekretarza.

Powiało grozą, młody człowiek miał wśród przywódczego ciała fatalną reputację. Po pierwsze – umiał pisać i czytać, co pogłębiało nieufność całego grona, po drugie – notorycznie kapował, po trzecie – nie pił, a po czwarte – na swoje stanowisko wskoczył po dymisji z Naczelnej Heroldii, gdzie pełnił funkcję starszego demagoga. Przedtem pracował jako błazen i dał się poznać z wyjątkowo marnych lizusowskich kalamburów, a jeszcze wcześniej przeszedł szkołę życia w prefekturze pretorianów. Pracował wówczas na odcinku wyłapywania dowcipów niepożądanych i puszczania w obieg właściwych. Podobno odnosił na tym polu znaczne sukcesy. W końcu wskazani przez niego anegdociarze w dziesięć lat usypali Kurhan im. Swobód Obywatelskich, na którym stanął monumentalny posąg Regenta z maleńką Temidą w ręku.

– I kogo pan nam tu przyprowadził? – jęknął Ochmistrz.

– A co, może się nie podoba? – zapytał zadziornie Sekretarz. – Sam z własnej nieprzymuszonej woli przyszedłem do was, albowiem mój pan i władca, niech samo niebo mości mu drogę aż do nieba, zwariował.

– Tylko? – Dworacy odetchnęli.

A potem każdy zaczął się zastanawiać, jak doszło do tego, iż oni, najbliżsi, niczego nie spostrzegli.

„W pasjansach oszukuje siebie jak dawniej" – pomyślał Golibroda.

21
{"b":"100660","o":1}