Wszystko składało się doskonale. Żalnickie książątko popłynie sobie precz razem ze Zwajcami. Pod jego nieobecność zaś zbójca położy łapę na rdestnickim skarbczyku, potem zaś ucieknie hen daleko na południe i zamieszka w odległym miłym miejscu, gdzie nikt nie słyszał o Krainach Wewnętrznego Morza. Dokładnie, jak zaplanował na samym początku. Zanim jeszcze spotkał Szarkę.
Naszła go ogromna ochota, aby jej opowiedzieć o rabunku, powściągnął jednak ozór. Nie lękał się klątw Kostropatki, ale gdyby rzecz się wydała, żalnicka szlachta niezawodnie rozniosłaby go na szablach za sam zamysł świętokradztwa.
– Tuście mi są! – rozległ się za nimi radosny głos Szydła.
Karzeł wdrapał się na nadmorską skarpę, dysząc ciężko od wysiłku. Chyba nie kładł się w nocy, bo jego przyodziewek nosił wyraźne ślady wczorajszego opilstwa. Czaple piórko przy czapce miał złamane, żółte rajtuzy podarte, a kubrak poplamiony. Uśmiechał się jednak rześko i z daleka znać było po nim dobry humor.
Ten zawsze wyrośnie, gdzie go nie posieją, pomyślał ze złością zbójca.
– Kniaź was po całym obozowisku szuka – oznajmił Szarce trefniś. – Odbijać chciał z rana, więc zły, żeście się mu zapodziali. Wiedźmę już zburczał, bo miała mieć na was baczenie, a pospała się niby suseł.
– On zawsze sarka i gdera, gdy coś komu zawini – odparła lekko. – Pewnie się teraz gryzie, jak mi o wczorajszych zrękowinach powiedzieć. I słusznie. Nie należało tyle gorzałki żłopać i głupot obiecywać.
– Tedy wiecie. – Karzeł przysiadł na gładkim sosnowym konarze, wyrzuconym przez morze na brzeg. – Bardzo się źlicie?
– Sama jeszcze nie wiem. Najpierw muszę się o czymś przekonać.
– O czym? – zaniepokoił się niziołek.
– Masz mnie za głupią? – Rudowłosa roześmiała się. – Ani myślę ci mówić.
– Tedy ja wam coś powiem. – Szydło poskrobał się po głowie. – Nie płyńcie na Przychytrze.
– Takeś się za mną stęsknił? – zakpiła. – Aż wzruszenie bierze.
Karzeł zbył drwinę milczeniem. Kiedy uniósł głowę i poranne słońce padło na jego twarz, Twardokęskowi zdawało się, że oczy ma żółte jak kot.
– Nie płyńcie na Przychytrze – powtórzył głucho. – Na dobre to nie wyjdzie ani wam, ani nikomu innemu. Zbyt wiele dróg przecina się na tej wyspie i zbyt wiele spotyka się sprzecznych pragnień.
– Skąd wiesz, pokurczu? – palnął zbójca zły, bo zanosiło się na kolejną nudną gadkę o czarach i przepowiedniach.
– Są znaki na wodzie i niebie. – Szydło wyszczerzył drobne, ostre zęby. – Każdy głupi je dostrzeże, byle zechciał patrzeć. Służki Kei Kaella uprzędły spisek.
– Jaki? – spytała Szarka.
– Nawet mój wzrok nie sięga pod pękniętą kopułę treglańskiego przybytku. Kapłanki z dawien dawna knuły. Z przyzwoleniem Kei lub bez, znosiły się z wiedźmami, aby nagiąć magię do własnych celów.
– Zabiły Krobaka – przypomniał zbójca świeżo wyedukowany przez Koźlarza w sinoborskiej polityce.
Szydło roześmiał się piskliwie.
– Głupiś! – prychnął. – Im chodzi o coś istotniejszego niż kniaziowski stołek w jakiejś okopconej sali. Szczególnie teraz, gdy w grę wmieszały się inne moce.
– Kto? – rzuciła ostro Szarka.
Pierwszy raz dzisiejszego poranka wydała się zbójcy prawdziwie poruszona.
– Skąd mnie, biednemu, wiedzieć? – Szydło z fałszywą bezradnością rozłożył ręce. – Co ja w wielkim świecie mogę? Tyle, co czasem uszczknę…
– Dość tych bredni! – syknęła Szarka, siadając gwałtownie. – Wiem, że dopełniasz tuzina.
Słońce wychynęło zza chmury. Karzeł przechylił głowę, jego źrenice rozgorzały jak węgle i tym razem Twardokęsek był pewien, że to nie złudzenie.
– A co ty ukrywasz pod maską, Szarka? – chrapliwie wymówił jej imię. – Zębaty sierp?
Sharkah, pomyślał ze zgrozą zbójca. Nazwał ją Sharkah. Zimny dreszcz przeszedł mu po krzyżu. Gwałtownie odsunął się od tamtych dwojga. Żadne nie zwróciło na niego uwagi.
– Nie wiem – odparła. – Ale zamierzam się przekonać.
– Od kiedy wiesz o mnie?
Twardokęsek nie mógł skupić wzroku na jego drobnej postaci. Jej kontury zdawały się rozmywać i falować w powietrzu.
– Od Spichrzy. Spodziewałam się, że Zaraźnica kogoś za mną pośle, a nie zbójcę przecież i nie wiedźmę. A potem, po świątyni Nur Nemruta, byłam już pewna. Masz jej moc?
Szydło popatrzył na nią spode łba. Nic nie odpowiedział.
– Podobno na paciornickich błotach podniosła się zaraza. – Szarka kruszyła w palcach kawałek kory. – To twoja sprawka?
Karzeł wahał się chwilę.
– Nie – odparł wreszcie z westchnieniem. – Po tym jak Fea zasnęła, wielu próbuje zabawy nad jej domeną.
– Ale masz dość mocy, aby to powstrzymać?
Szydło powoli skinął głową.
– Kiedy przyjdzie czas. Jeszcze nie teraz.
– Dobrze się składa. – Otrzepała dłonie i uśmiechnęła się drapieżnie. – Bo mam trzy życzenia.
Źrenice karła aż rozszerzyły się ze zdumienia.
– Co? – Podskoczył jak dźgnięty ożogiem. – Jakim niby prawem?
– Przecież odgadłam, kim jesteś. – Wzruszyła ramionami. – A nie każesz mi chyba ganiać za tobą po tej plaży i nie będziesz się przemieniać w morsa, lwa czy skorpiona wielkiego jak krowa. I tak cię złapię i utrzymam, choćbyś stał się nawet płomieniem. Oszczędźmy więc sobie próżnego trudu.
Podczas tej przemowy Szydło naburmuszył się jeszcze bardziej.
– Ale tak nie uchodzi – burknął. – Minie mnie cała zabawa.
– I tak by cię minęła – odparła bezlitośnie Szarka – bo czasu zostało niewiele i musiałabym cię na początku mocno przetrącić, żebyś ponad przyzwoitość nie przedłużał harców. Jak tedy będzie z moimi życzeniami?
Szydło pociągnął nosem. Kopnął pień sosny.
– Dobra, niech będzie – zdecydował, acz bez entuzjazmu. – Tylko rozumnie. Nie jestem, kurwa, złota rybka.
– Nie dałeś rady jej ukraść Mel Mianetowi? – Zaśmiała się.
– Co bym miał nie dać rady? – Karzeł chełpliwie pogładził się po brodzie. – Zdarzyło się ze dwa razy, ale dawno temu. Teraz Mel nie ma głowy do psoty. Przez te brewerie Zird wszyscy okrutnie sposępnieli. To czego byście chcieli? Skarbów z samego dna morza? Tyle i bez rybki da się wydobyć.
– Chciałabym, żebyś się trzymał Twardokęska, kiedy popłyniemy na Przychytrze. Pod nieobecność Koźlarza wiele tu się może wydarzyć i zbójca będzie potrzebował pomocy.
– Niby w czym? – sarknął zbójca który jakoś nie dowierzał jej nagłej troskliwości.
– Załatwione. – Szydło uśmiechnął się paskudnie. – Zaczyna mi się tutaj podobać, choć dawnom tyle czasu w jednym miejscu nie siedział. A wiedźma też z wami na Przychytrze płynie? Bo miła z niej kobietka, we dwoje byśmy jeszcze skuteczniej naszego zbójnickiego herszta dopilnowali.
Twardokęsek tylko zgrzytnął zębami i zmilczał przekleństwo.
– Wiedźmę zabieram ze sobą. Ale właśnie takie jest moje drugie życzenie. Jeśli uda się wypełnić przepowiednię, chciałabym, żebyś, kiedy wszystko się skończy, złagodził klątwy. Obie. Jeżeli będziesz w stanie.
Szydło sposępniał nagle.
– Nie wiem, czy zdołam – odpowiedział po chwili zupełnie innym głosem, bez cienia szyderstwa. – To trudne.
– Wiem.
– A trzecie życzenie?
– Kiedy wojna minie, ta ziemia – podniosła się jednym płynnym ruchem i powiodła wokół smukłą dłonią – będzie potrzebowała boga.
– Przecie to nieuczciwe! – rozdarł się Szydło, odskakując dwa kroki w tył, jakby zobaczył przed sobą żmiję. – Nie możesz mi tego zrobić. Jestem złodziejem, nie pastuchem owiec. Znajdźcie sobie kogoś innego.
– Więc wyobraź sobie – rudowłosa otrzepała spódnicę z piasku – że ukradłeś całe królestwo. A owce sobie poradzą. Przywykły do tego. Na mnie już czas – dodała. – Suchywilk pewnie już ścieżkę wydeptał między obozowiskiem i okrętem, on zawsze niecierpliwy, kiedy ma na morze ruszać. Poradzicie sobie. – Poklepała zbójcę po ramieniu.
Pewnie zamierzała go na duchu pokrzepić, ale zeźliła tylko. Szarpnął się i niemal wywrócił na ziemię.
– Hej, czemu mnie zostawiacie z tym pokurczem? – wykrzyknął ze złością. – Na morze go sobie weźcie, skoro wam taki miły. Bo ja sobie sam poradzę.