Литмир - Электронная Библиотека

– Nie mnie – odparł bez zastanowienia i zaraz pożałował. – Myślałaś, że jestem Eveinrenem, i to jego usłuchałaś. Nie mnie.

– Dawno temu zdołał mnie tak ocalić – odpowiedziała, ważąc słowa. – Prosił, żebym przy nim została. A mnie niełatwo zabić. Jeśli chcę żyć.

Nie umiał zgadnąć, co się skrywa pod tymi suchymi słowami. Nie umiał również oprzeć się wrażeniu, że ten nieznany, nieistniejący może mężczyzna jest razem w nimi w łodzi.

– Czy to cię przeraża? – spytała nagle Szarka.

Miał ochotę się roześmiać. Płynął przez Wewnętrzne Morze z kobietą, która wierzyła, że umarła, i uważała go za swojego nieżyjącego kochanka.

– Przeraża – przyznał. – Ale strach nic nie zmieni. Opowiedz mi resztę.

Zaskoczył ją.

– Co wydarzyło się pomiędzy ogniem i kozami – uściślił. – Bo coś musiało się wydarzyć. Pamiętasz?

– Pamiętam wszystko. – Powoli skinęła głową. – Wypełniłam przepowiednię i bogini ukarała mnie, zgodnie z moim imieniem. Stałam w bramie Annyonne, patrząc w twarze zmarłych. Czasami – jej głos zadrżał nieznacznie – wydaje mi się, że w Issilgorol obudziła we mnie jakąś jej cząstkę, sięgającą wspomnieniami aż do tamtego jałowego pola, na którym konali Stworzyciele, i że jeśli jadziołek sięgnie wystarczająco głęboko, wydobędzie ze mnie to wszystko. Ale potem wygrałam zakład i Delajati kazała mi wybrać nagrodę, ja zaś jak dziecko wyciągnęłam ręce po świecidełko. Tyle że w każdej z bram musiałam oddać cząstkę siebie. Bogini pozwoliła mi zachować tylko jedną rzecz. Wybrałam pamięć.

Bogowie, pomyślał ze zgrozą. Znał legendę o siedmiu strażniczkach piekielnych bram, z których każda pobierała haracz od dusz zmarłych, aż wreszcie pozostawały zupełnie nagie, pozbawione wspomnień, marzeń i pragnień. Tylko na Północy, pomiędzy Zwajcami, wierzono, że zmarli czasem powracają, odmienieni i w innych ciałach. W Żalnikach za podobną herezję palono na stosach.

– Ten świat jest pułapką, przygotowaną dla mnie przez Delajati. Kiedy patrzę wystarczająco uważnie, dostrzegam strzępy dawnej wiedzy, imiona i legendy z moich wspomnień. Ale w głębi tego wszystkiego jest wzór, z każdym dniem wyraźniejszy. Bogini popycha mnie na Hałuńską Górę, abym zniszczyła Zird Zekruna, tak jak kiedyś pokonałam i zabiłam unlinned w samym sercu ich mocy.

Zeszłej jesieni na brzegu Wewnętrznego Morza zapytał ją, czy potrafi tego dokonać.

– Im głębiej wchodzę w Krainy Wewnętrznego Morza, tym bardziej rośnie moja moc. I mnożą się znaki! – Roześmiała się głucho. – Suchywilk odnajduje zaginioną córkę, Servenedyjki prorokinię. Północ ma wreszcie kolejną Iskrę z orszaku Org Ondrelssena od Lodu, a Twardokęsek tworzy Zakon Gwiazdy. Coraz więcej ścieżek, coraz więcej możliwości. Tylko ja niknę coraz bardziej. Już mnie prawie nie ma.

– Llostris… – Bezwiednie użył jej zwajeckiego miana, imienia nieśmiertelnej Iskry. – Przecież to nieprawda.

Prychnęła tylko niecierpliwie.

– Cokolwiek wybiorę, bogini zaprowadzi mnie na szczyt Hałuńskiej Góry. Nawet jeśli wybiorę ciebie. Delajati wygra.

– Czy to takie ważne?

– O tak! – rzuciła ostro. – Tylko to mi pozostało. Moja niezgoda. Nie pozwolę się nagiąć. Nikomu.

Nie podjął wyzwania. Nie mógł jej zmusić, aby zabiła Zird Zekruna.

– Nie rozumiesz, książę – odezwała się po chwili spokojniej. – Każda przepowiednia pozostawia wybór, a bogowie kochają zagadki. Dlatego wciąż istnieje nadzieja, że jeśli będę wystarczająco sprytna, zdołam się uwolnić spod władzy Delajati. Oszukam ją. Raz mi się udało.

– I znowu zapłacisz wszystkim, czym jesteś?

Tym razem Szarka odwróciła wzrok.

– Czy nie rozumiesz, książę? – spytała szeptem. – Nie wiem, czym jestem. Dlatego sięgnęłam po wodę Ilv.

Splotła dłonie tak mocno, że pobielały czubki palców.

– Zima na Wyspach Zwajeckich była bardzo długa i zanim zelżały mrozy, zrozumiałam pewną prostą prawdę. Może wcale nie jestem Sharkah i nie odrodziłam się na nowo, aby cię odnaleźć. Równie dobrze mogę być pastuszką norhemnów, która kiedyś nieopatrznie stanęła na drodze bogini, ta zaś nakarmiła ją fałszywymi wspomnieniami i wypuściła w świat jak strzałę z łuku. Albo córką Suchywilka, którą handlarze niewolników sprzedali na południowych stepach. Albo nawet dziwką z portowego zamtuza, jak pomyślałeś tamtej nocy na Tragance.

Zacisnął zęby.

– Nie…

– Nie wiem, książę! – przerwała mu gwałtownie. – Nigdy się nie dowiem. Nie ma dowodu na prawdę. Czasami wydaje mi się, że oszalałam. A czasami chciałabym oszaleć i nie zastanawiać się nad tym więcej.

– Czy ma znaczenie, dlaczego tu jesteś?

– Jak możesz pytać?

– Ponieważ na Przychytrzu ja również zrozumiałem jedną pewną prostą prawdę – odpowiedział po prostu. – Nie jestem gotów cię stracić.

Przechyliła się przez burtę, muskając dłonią fale. Złotorude włosy opadły i zasłoniły jej twarz.

– Czy to największy wysiłek, książę, jaki uczynisz, aby mi powiedzieć, że mnie kochasz?

– Nie. – Uśmiechnął się. – Jedynie pierwszy z wielu.

Roześmiała się dziwnym zdławionym śmiechem i wtedy po prostu przyciągnął ją do siebie.

Jej usta smakowały jak morska woda, łzami i solą. Zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażał przez rok, od tamtego spotkania w ogrodach Traganki. Nagle cała reszta stała się nieważna. Ledwie zauważył, że Szarka próbuje rozsupłać troczki jego koszuli. W końcu zerwała je niecierpliwie. Przetoczyli się na dno łodzi. Wręgi wbiły mu się w żebra, przez burtę chlusnęła woda. Otrzeźwiła go trochę.

– Nie tutaj… – Uniósł się na łokciach.

– Tutaj. – Objęła go mocno i pociągnęła w dół. – Czekałam zbyt długo.

Wciąż nie miał pewności, czy mówi o nim, czy o tamtym wyśnionym, nieistniejącym mężczyźnie. Ale jej oczy koloru wiosennej trawy były szeroko rozwarte i nie oderwała od niego wzroku nawet wtedy, kiedy wreszcie zachłysnęła się powietrzem.

– Skłamałam – powiedziała o wiele, wiele później. – Pamiętam, co wydarzyło się na Przychytrzu. Byłam z wiedźmą, kiedy pokazałeś jej swoją Iskrę. Nią również mogę być, ukochany. Mogę okazać się twoją śmiercią.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI

Zbiegun otarł wilgotną szmatką czoło Warka. Kniaź zajęczał w malignie, usiłując uniknąć dotknięcia. Kapłan ostrożnie przytrzymał jego głowę i zajrzał pod bandaże, którymi przesłonięto oparzenia. Rany jątrzyły się paskudnie.

– Jakże wam się zdaje, zdrów będzie? – odezwał się siwowłosy woj, dziesiętnik sinoborskiej drużyny.

– A skądże mnie wiedzieć? – syknął przez zęby kapłan, rad, że może okazać złość.

– No, to zróbcie coś wreszcie. – Stary wojownik niepewnie podrapał się po czole, przeciętym świeżą szramą. – Modły jakieś odprawcie albo insze kapłańskie sztuczki. Bo jakże tak? Najwyższy sinoborski kniaź jak trup leży, okręty popalone… Przyjdzie nam tutaj sczeznąć z powodu jednej zwajeckiej dziwki.

Na wspomnienie Szarki Zbiegun zacisnął zęby. Minęło pięć dni od bitwy i pojedynku na klasztornym dziedzińcu, lecz wciąż zwidywała mu się blada twarz Iskry i jej zielone oczy rozdęte szałem, kiedy kolejno mordowała jego sługi na brzegu Wewnętrznego Morza. A jeszcze lepiej zapamiętał jej pomocnika, potwora uczynionego z magii, dymu i śmierci. Zbiegun chytrze ukrył się w wodzie, bo rozumiał, że każda bestia, choćby najbardziej potężna, zlęknie się morskiej wody i nie wejdzie pomiędzy fale. Stał po szyję w wodzie, dygocząc z zimna i przerażenia. Patrzył, jak monstrum rozdziera kolejnych wojowników, druzgocze ich czaszki i pochłania jeszcze gorące ciała. Ale najgorsze miało dopiero przyjść – kiedy wicher przywiał znad morza pasma włosów Iskry.

Nagle wszystko wokół niego było ogniem, nawet woda. Płomienie mknęły ku okrętom na grzywach fal, czerwona piana wirowała wokół burt, spopielając wiosła. Powietrze paliło płuca. Zbiegun zadarł wysoko świątynną szatę i rzucił się na powrót do brzegu. Cokolwiek mordowało jego ludzi na czarnych kamieniach plaży, było przynajmniej żywe i człowiek mógł je zabić. Dopiero później zrozumiał, że ogień również był żywy i bardziej podstępny od wszelkich potworów.

129
{"b":"100642","o":1}