Литмир - Электронная Библиотека

– Ale nie zdołała, prawda?

– Ty mi powiedz, mój książę. – Nie odrywała wzroku od morza. Koźlarz nie był pewien, czy spostrzegła, że dwie noce wcześniej tak samo mówiła do Warka. – Jeśli kogoś udajemy tak długo, że przestajemy pamiętać, kim naprawdę jesteśmy, czyż nie stajemy się nim po trochu? A ja miałam oszukać Mokernę, sprawić, aby uwierzyła, że wypełniam przepowiednię w kształcie, który usiłowała mi narzucić. I udało mi się. Nie chciałbyś usłyszeć, jakim sposobem.

Wielka błękitna ryba przeskoczyła nad dziobem łodzi. Kropelki wody upadły Szarce na twarz i popłynęły po policzkach.

– Chcę – rzekł książę. – Chcę wszystkiego.

Dopiero wtedy odwróciła się do niego i roześmiała przez łzy.

– Nie wiem, czy Wewnętrzne Morze jest dość szerokie, aby starczyło nam czasu na tę opowieść – odparła i czuł, że z rozmysłem postanowiła zrozumieć jego słowa na ten jeden spośród wszystkich innych sposobów. – I odkąd jadziołek zaczął przywoływać ją z moich wspomnień, coraz mniej jestem pewna, czy chcę ją pamiętać. Nie zmuszaj mnie do tego.

– Dobrze. Jeśli milczenie cokolwiek zmieni.

– Nie, nie zmieni – zgodziła się. – Po prostu byłoby łatwiej. Ale masz rację. Nie ma powodu, aby było.

Uniósł dłoń, aby ją powstrzymać, świadom, że po raz kolejny podczas tej rozmowy popełnił błąd. Ale Szarka nie odwróciła się do niego. Choć widział jeszcze ślady łez, jej oblicze znów stało się zacięte i obce.

– Wiek wcześniej przepowiedziano, że Sharkah zniszczy swoją krainę, a w Zwierciadle Nekromantki zobaczyłam własną śmierć – podjęła twardym głosem. – Konałam pośrodku zrujnowanego donżonu, samotna, pokonana i opuszczona przez wszystkich. Siedziałam na tronie, w wielkiej sali o ścianach czerwonych od ochry, a ogień szedł ku mnie poprzez ciemne korytarze. Potem mnie pochłaniał. Nic nie można było zmienić. – Podniosła się gwałtownie i odsunęła na sam skraj łodzi, jak najdalej od niego. – Oglądałam to we śnie nieskończoną ilość razy. Od dziecka. Noc po nocy.

Milczał. Wiedział, że powinien ją powstrzymać, bo pragnęła zachować tę opowieść dla siebie i każde słowo wypowiada teraz przeciwko niemu. Ale nie potrafił.

– Powiedziałam twojej siostrze, że przepowiedni nie można zmienić – podjęła Szarka. – Można ją jednak obejść. Wypełnić we własnym czasie i w sposób, który wybierzemy. Właśnie tak śmiertelnik może oszukać bogów. I nieodmiennie płaci wszystkim, co posiada.

Zastanawiał się, czy był częścią jej kary.

– Panowałam siedem lat – mówiła. – Niedobrze. Wystarczająco źle, aby Mokerna uwierzyła w moją przemianę i by rozwiała się pamięć o złotej księżniczce, która w Wąwozie Ivrett pokonała Kurzawę Birghidyo. Zaczęły się bunty. Za większością z nich stał Diominarth, pan Południowej Strażnicy, którego syna poślubiłam i zamordowałam. Nazywał mnie plugastwem. Wiedźmą zrodzoną na zgubę własnych poddanych.

Odgarnęła z twarzy włosy. Koźlarz miał wrażenie, że sińce pod jej oczami stały się jeszcze głębsze.

– Sądzę, że miał rację – powiedziała niedbale. – Odsunęłam Eweinrena, ale wciąż prowadził naszą armię. I zwyciężał, zwyciężał bez końca. Miał taki dar, że wojownicy podążali za nim w bitwie, jakby nic nie mogło ich powstrzymać. Nigdy nie zdołałam tego zrozumieć. Potrafiłam go pokonać, ale nigdy nie budziłam w ludziach tego, co on. – Morze odbijało się w jej oczach. – Byłam córką dawnych władców, zrodzoną we krwi i nazwaną imieniem zabójczyni bogów. Ale ludzie lękali się mnie. Moi przodkowie zbyt często parzyli się z przedksiężycowymi i miałam w żyłach krew Iskier, unlinedd i wiedźm. Eweinrena mogli po prostu kochać. Chyba nigdy nie przestali. Pomimo wszystkiego, co zrobiłam – jej głos załamał się na moment – i co kazałam mu zrobić.

Opanowała się szybko.

– W końcu Diominarth zebrał armię i większość panów opowiedziała się po jego stronie, a ja wysłałam Eweinrena na bitwę. Ostatnią bitwę, w której nie mógł zwyciężyć. Upewniłam się, że przegra. Ogłosiłam go zdrajcą i posłałam najemników, aby uderzyli na niego od tyłu. Chyba właśnie wtedy Mokerna uwierzyła, że oszalałam i przepowiednia wypełnia się na jej oczach. Niszczyłam swój kraj. Nosiłam imię Annyonne i niszczyłam wszystko, co kochałam.

– Wystarczy… – przerwał, bo czymkolwiek była ta opowieść, prawdą czy kłamstwem, nie chciał wysłuchać jej do końca. – Już dosyć…

– Nie! – sprzeciwiła się ostro. – Nigdy nie jest dosyć. Płaci się raz i znowu, i tak bez końca.

Był z nią na Kanale Sandalyi i pamiętał słowa szalonej boginki, które Szarka powtarzała na zupełnie innym morzu.

– Ale przynajmniej dokonałam tego. – Uśmiechnęła się krótkim, drapieżnym uśmiechem. – Wygrałam z Delajati. Wypełniłam przepowiednię. Raz na zawsze. Zniszczyłam unlinedd. Całą krainę. Do ostatniej kropli wody i źdźbła trawy. Podobnie jak Zird Zekrun wypiętrzył dno Wewnętrznego Morza, aby stworzyć Pomort.

– Jak? – spytał ze zgrozą.

Los tych nieznanych krain nie obchodził go ni trochę. Ale nie umiał się oprzeć wrażeniu, że coś istotnego mu w tej opowieści umyka. Wciąż nie wiedział, co.

– Mokerna. – Odpowiedź padła szybko, bez zawahania. – Splotłam się z nią poprzez krew, tak jak Zird Zekrun sprzęgał sorelki z Wężymordem. Potem ją zabiłam.

Nagle zrozumiał. Ostatecznie był w podziemnych korytarzach rdestnickiej świątyni, kiedy konała Bad Bidmone, i słyszał jej krzyk.

Wyczytała to w jego twarzy.

– Nie – poprosiła. – Jeszcze nie teraz. Nie skończyłam. Eweinren przeżył. Nie wygrał tej bitwy, ale dokonał innej niemożliwości. Wyprowadził z rzezi swoich ludzi i wrócił, aby mnie zabić.

– Nie zrobiłby tego.

– Zrobiłby. Zawsze byliśmy ze sobą uczciwi. Tyle że byłaby to okrutna strata czasu, a Eweinren nie zwykł tracić go na darmo.

Milczał. Wiatr popychał łódź naprzód, na północ.

– Och, nie udawaj, książę! – prychnęła. – Umierałam. Mam w żyłach krew Iskry i wymordowałam własnych pobratymców. Nie mogłam przeżyć. W żadnym ze światów. Czy tak trudno to przyznać?

Owszem, pomyślał. Jest trudno. Jest tak, jakby każde wypowiadane słowo oddalało cię coraz bardziej.

– Wcześniej jednak wydarzyła się jeszcze jedna rzecz – wyszeptała Szarka.

Przez moment miał nadzieję, że źle odgadł to, czego wciąż nie ośmielał się wyrzec głośno. Ale kiedy spojrzał w jej twarz, zrozumiał, że się nie pomylił.

– Eweinren zobaczył Mokernę – podjęła niemal niedosłyszalnie. – I zrozumiał, co zrobiłam. Zrozumiał też, że mnie nie ocali. Buntownicy otoczyli zamek. Normalnie… – Przygryzła wargę. – Normalnie próbowałby mnie wyprowadzić. Ale nie było po co. Krzyk umierających unlinedd pociągnął mnie w śmierć. Zawsze tak się dzieje, książę. – Podniosła na niego oczy zielone jak brzozowe liście. – Zwyczajni ludzie potrafią się obronić przed krzykiem konających przedksiężycowych, ale nie ja. Przepowiednia była prawdziwa. Zawsze jest.

Wiatr ucichł, morze wygładziło się jak szklana tafla i wreszcie wypowiedział to głośno:

– Umarłaś.

Blask słońca nie przygasł ni odrobinę.

Szarka skinęła głową.

– Eweinren zaniósł mnie do wielkiej sali. A potem… – Coś nowego pojawiło się w jej głosie i słuchanie nie przychodziło mu łatwo. – Szum powoli zagłuszał wszystko, także jego. Lecz pamiętam dokładnie własne słowa. Powiedziałam, że odnajdę go choćby poza ciemnymi bramami Issilgorol.

Pochylił głowę, aby na nią nie patrzeć. Nie miał prawa tego słuchać.

– Nawet nie wiem, co się z nim stało potem! – wykrzyknęła w udręce. – Pamiętam, że posadził mnie na tronie i podpalił zamek. Ale nie wiem, czy zdołał się wymknąć z pożogi. Nie wiem, czy próbował.

Nie sądzę, pomyślał Koźlarz. Po co miałby to robić?

– Wierzysz, że bogowie wysłuchują naszych życzeń? – spytała po chwili.

– Tak – powiedział ochryple. – Tyle że spełniają je w taki sposób, aby nie przyniosły nic prócz smutku.

– Nieprawda. – Iskra pochyliła się lekko ku niemu. – Przynoszą wiele goryczy, to prawda. Ale nie tylko. Chyba właśnie dlatego udało ci się mnie przywołać na Przychytrzu.

128
{"b":"100642","o":1}