– On jest moją pamięcią. – Szarka ze znużeniem przymknęła oczy. – I zanadto go potrzebuję. Przez całą zimę łudziłam się, że dość będzie, gdy usiądę pomiędzy nimi pod poprzecznym bierzmem rzeźbionym w żmijowe sploty…
– Ale byłaś tam – wtrącił cicho zbójca. – Pomiędzy swoimi. Jak przystoi zwajeckiej kniahince.
Z nagła gorycz napłynęła mu do gęby. Całą zimę śnił o niej, wyobrażał sobie ten dzień, jak przypłynie do Urocznej Przystani, a potem znów powędruje samotrzeć z wiedźmą poprzez Krainy Wewnętrznego Morza. Jak dawniej. Jak zeszłej wiosny.
Był durniem.
– Tak. – Szarka uśmiechnęła się do siebie. – Siedziałam pomiędzy panami, z roztruchanem pełnym syconego miodu, i słuchałam, jak sędziowie wyliczają przodków Selli aż do wichrowej sevri z kohorty Org Ondrelssena. Pływałam w łodzi z pojedynczym żaglem pomiędzy rafami morskich węży i polowałam z harpunem na biełuchę większą od skalmierskich wołów. Jednak krew została przelana, a ja nigdy nie będę śpiewać z sorelkami w Cieśninach Wieprzy o błękitnych łąkach, które nie istnieją w żadnym ze światów. – Zaśmiała się urwanym śmiechem.
Zbójca otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale wiedźma uczyniła szybki gest, nakazując mu milczenie.
– Opasali mi czoło diademem z szafirów i turkusów, narzucili na ramiona płaszcz z sobolowego futra. Tylko ja wciąż byłam ta sama, jak wówczas, kiedy przypłynęłam na Tragankę w kubraku zdartym z konającego norhemna. Zupełnie ta sama. Dzień za dniem kradłam tej obcej dziewczynie jej los – ojcową radość, sławę u współplemieńców, pieśni o krwi Iskry. Nawet jej imię!
– On w to wierzy – odezwała się wiedźma. – Dla Suchywilka zawsze będziesz Llostris.
– Tym gorzej – odparła sucho i znienacka zwróciła zielone oczy ku zbójcy. – Czy wiesz, jak to jest, Twardokęsek?
Bez słowa potrząsnął głową.
– Dość było wyciągnąć rękę, bo marzenia same naginały się ku palcom. Gorące i słodkie jak maliny rwane z krzaków wokół górskiego źródła. Mogłam mieć wszystko, co tylko przyszło mi do głowy, kiedy zagrałam z Delajati kośćmi o własny los. Życzenia się spełniały. Jak w baśni. Jak gdybym naprawdę mogła odwrócić się, otrząsnąć pył z chodaków, wyczesać z włosów popiół… Jakbym nigdy nie patrzała w zwierciadle na mojego ojca zakłutego u bram donżonu dzidami niczym odyniec i nie widziała głowy Dumenerga nabitej na palisadę w noc moich zaślubin. Jakby nigdy nie było Świętej Llostris od Pożogi…
– O czym wy gadacie? – przerwał z trwogą zbójca.
– O tym, żeś się, Twardokęsek, dobrze sprawił! – Uśmiechnęła się kątem ust. – Powinnam była zgadnąć, że starczy, abym postawiła stopę na tej przeklętej ziemi, a wszystko zacznie się na nowo. Przez ciebie.
W pierwszej chwili zabrakło mu języka w gębie. Nie mógł uwierzyć, że po tym wszystkim, czego dla niej dopiął i dokonał, śmie mu czynić wyrzuty.
– Ja? – ryknął wreszcie wściekle. – Jam dla was przez całą zimę tyłek po wertepach tłukł, karku nadstawiałem w służbie tego zapowietrzonego książątka, mało mię Pomorcy nie zasiekli, a wy się jeszcze krzywicie?
– Nie krzywię się. – Szarka potarła skronie. – To nie twoja wina. Znałam przecież wzory i powinnam była wiedzieć, że nie wystarczy odwrócić się i odejść, bo Delajati wyczaruje mi Zakon Gwiazdy, choćby z błota i kurzego łajna. Nie sądziłam jednak, że wykorzysta właśnie ciebie.
– To jeno kawałki blaszki. – Zbójca wzruszył ramionami. – Sam ludziom gadam bez przerwy, żeby je porzucili.
– Ale nie słuchają?
– Ano, nie słuchają – przyznał niechętnie. – Sami widzicie. – Splunął z niesmakiem w piasek. – Głupia jest ludzka natura i na strach niebaczna.
– I jak wosk w rękach bogów – dodała miękko Szarka. – Cóż, rzeczy dzieją się tak czy inaczej, a ty mnie nazwałeś za sprawą tego znaku. Tyle że pamiętam, jak mi te gwiazdki ostatnio w oczy świeciły – na ścierwie, na piszczelach kościotrupów. Moim własnym imieniem. Sharkah, zabójczyni bogów. Nic nie rzekł. Na to nie było odpowiedzi.
– Może nie powinnam była cię, Twardokęsek, wlec poprzez Krainy Wewnętrznego Morza, żebyś na końcu stał się narzędziem w ręku bogini. Może trzeba cię było zostawić w tragańskiej ciemnicy.
Spojrzała na niego uważnie, aż zbójcę ciarki przeszły po grzbiecie. Zląkł się nagle, aby się tymi zielonymi ślepiami nie dowierciła prawdziwych powodów, dla których został na Półwyspie Lipnickim. Nie sądził, aby uradował ją pomysł zagrabienia kapłańskiego skarbczyka.
– Na ćwiartowanie – burknął ponuro. – Aleście wymyślili. Spać lepiej chodźmy zamiast po próżnicy pleść, boście pewnikiem Wielkim Bełtem płynęli i rozum się wam pomącił. Jakbyście go wcześniej nazbyt wiele mieli – dodał grubiańsko. – A wedle wozaków, to czy ja się prosił? Nie, samiście mnie Koźlarzowi na posługi wyswatali. Po co więc ninie lament czynicie? Nie w smak wam, żem się z mizerii wydźwignął? Że mam w narodzie sławę a poważanie? Żem z łupiestwa wyrósł na…
– Zbójeckiego hetmana? – dopowiedziała, nie spoglądając nawet ku niemu, nie widząc, jak jego palce zacisnęły się kurczowo na pniu sosny. – Zanadtoś się z legendami spoufalił i z baśnią nazbyt pobratał, zbójco. A w tej baśni – popatrzała mu w twarz zieloniuśkimi oczami, aż mu się we łbie zakręciło – ogień to nie kawał pergaminowego wiechcia złotą farbką ukraszonego i krew nie z morwowego soku. W tej baśni ogień spopiela aż do kości, a krew wsiąka w błoto bez śladu. Z ludzi, którzy poprzednio przywdziali znak gwiazdy… Znak Sharkah, zabójczyni bogów, której imię przywołałeś wtedy na Tragance głupio i nierozważnie… Nawet jeden na tuzin nie wrócił się bezpiecznie do domu, żeby prawić wnuczętom o tym, jakeśmy pospołu stanęli przeciwko całej Kurzawie Birghidyo. Nawet jeden na tuzin. A ten, który ich prowadził…
– Obrócił się na koniec przeciwko tobie – odezwała się wiedźma. – Rozpłatałaś go prawie na pół. Jak świńską tuszę.
Zbójca poczuł zimno spływające mu wzdłuż grzbietu. Drobne włoski na karku podniosły mu się i zjeżyły. Obie były szalone, wiedźma i Szarka po równo. Podstępne obłąkanie trawiło je niczym czerw.
– Mogłam go zabić. – Szarka przygryzła wargę. – Wiedzieliśmy o tym oboje. Ja zaś wiedziałam również, że muszę go ranić wystarczająco dotkliwie, aby nie mógł mi przeszkodzić. Chodził potem o drewnianym szczudle, a zamiast prawego ramienia co rano przypinał żelazny hak. Pomyśl o tym, zbójco, kiedy znów cię nazwą zbójeckim hetmanem. – Obróciła się ku Twardokęskowi. – Pomyśl o wszystkich, którzy poszli za znakiem gwiazdy. Za Sharkah, zębatym sierpem, którym Annyonne ucięła głowy Stworzycielom.
Pomyślał. Wbrew sobie, bo przecie bajda to była, nic więcej. Jarmarczna gadka, co nią jałmużnicy mamią głupie baby po przysiółkach. Ale pomyślał – o tym, jak zabiła dri deonema pośrodku zapylonego świątynnego dziedzińca i jak uciekali z ogarniętej krwawym karnawałem Spichrzy. A także o Nieradzicu, którego wyniósł z płonącej gospody. I nagle zrozumiał, że nie chce, aby ten dzieciak podążył za ogniem wplecionym we włosy Iskry. Nie on.
– Jest taka legenda na Wyspach Zwajeckich – dodała łagodniejszym głosem. – O wojownikach, którzy pożeglowali z północnym wichrem i zagubili się na północnym morzu, ponieważ dosięgła ich pieśń sorelek, co w głębi oceanu opłakują śmierć sióstr pod nożem Zird Zekruna od Skały. Gdy ktoś usłyszy śpiew wodnych panien, śpiew z legendy, nigdy nie będzie już taki sam jak wcześniej. Ale są rzeczy silniejsze niż pieśń sorelek, zbójco, potężniejsze niż żmijowe harfy i wiedźmie uroki. Przykro mi – urwała.
Jej oczy błądziły niespokojnie w ciemności poza krawędzią skarpy.
Zbójca aż do bólu zacisnął pięści, bo znienacka ogarnęła go przemożna gorycz na własną głupotę. Przecież był szczęśliwy, kiedy prowadzał furgony z Książęcych Wiergów i biesiadował ze szlachtą w wilczojarskich dworcach. Miał szacunek ludzki, dobry miecz przy boku, wiernych towarzyszy i plan, co go miał uczynić bogatym ponad wszelkie wyobrażenie. Mimo to wyczekiwał wiosny, jak gdyby z powrotem Iskry wszystko miało się odmienić na lepsze. Tymczasem Szarka nie niosła nic prócz ognia i zapowiedzi nowej wojny.