Литмир - Электронная Библиотека

Roześmiała się, kiedy jej o tym powiedział zeszłego wieczoru.

– Dziękujmy bogom za ich drobne łaski – powiedziała, opierając mu głowę na ramieniu. – Nie pozostało ich wiele.

Zdumiewał go spokój, z jakim przyjmowała tę żeglugę przez zaklęte morze. Była podobna do jaszczurki, która zastygła na kamieniu, wygrzewając się w promieniach zachodzącego słońca. On nie. Wiedział, że gdzieś poza krawędziami Wewnętrznego Morza armie gotują się do wojny i powinien być ze swoimi ludźmi. Ale nic już nie zależało od niego.

Szczyt przed nimi pokrywał śnieg, więc morze musiało ich pchnąć daleko od lipnickiego wybrzeża. Nie dostrzegł ponad brzegiem Hałuńskiej Góry, której ciemny zarys nieustannie prześladował go w snach. Ale wciąż mógł być to cypel Pomortu.

Mewy, fregaty i kaczki unosiły się z przeraźliwym wrzaskiem nad brzegiem, obwieszczając przybycie intruzów. Koźlarz widział już ostre bazaltowe skałki i spienioną kipiel między nimi. Wąska żwirowata plaża była we władaniu ptactwa.

– Przepłyniemy tamtędy – usłyszał za sobą.

Szarka usiadła, przecierając oczy, odgarnęła z twarzy kosmyk rudych włosów. Powędrował za jej wzrokiem ku dwóm głazom, które wznosiły się przed zatoczką jak brama. Woda pomiędzy nimi była spokojniejsza.

– Tylko jak tam łódź skierować? – żachnął się. – Poprzebierać rękami w wodzie?

Wzruszyła ramionami i sięgnęła po bukłak, w którym bulgotały resztki słodkiej wody.

– W ogóle nie wiosłuj – poradziła ze spokojem. – Prąd nas przeprowadzi bezpiecznie. Nie po to mną Delajati tyle miesięcy miota po Krainach Wewnętrznego Morza, żebym się utopiła.

Dla potwierdzenia swych słów znów rozciągnęła się na dnie łodzi.

– Naprawdę tak mocno wierzysz, że bogini cię ocali?

– Nie. Ale byłoby zbyt proste, gdyby pozwoliła mi teraz umrzeć.

Chciał się sprzeciwić, lecz w tej właśnie chwili łódź skręciła gwałtownie i wśród piany mignęły mu jakieś obłe, ciemne kształty. Bał się przyglądać bliżej, czy to foki, czy utopce.

– A nie mówiłam? – spytała radośnie Szarka, kiedy wpłynęli już do zatoczki.

– Mogłaś nie mówić – burknął i wskoczył w wodę, aby wepchnąć łódkę na brzeg.

– Ale miałam ochotę. – Roześmiała się, spoglądając po brzegu. – Czy to miejsce cokolwiek ci przypomina?

– Nie, lecz… – zawahał się.

– Lecz?

– Nigdy wcześniej nie byłem na Pomorcie – dokończył.

Zsunęła się z łódki w wodę i dotknęła jego ramienia.

– To nie Pomort, kochany – powiedziała cicho. – Minęliśmy go dwie noce temu. Morze zniosło nas bardzo daleko.

– Wciąż go czujesz? Zird Zekruna?

– Owszem – odparła, ale nic więcej nie wyczytał z jej głosu. Wyjęła z łódki miecze. – Chodźmy się rozejrzeć.

Nie znaleźli jednak wiele do oglądania. Za plażą rozciągało się kilka wzgórz, pokrytych ostrą, szarawą trawą i kolczastymi zaroślami. Gdzieniegdzie wyrastały pomiędzy nimi czarne, postrzępione głazy. Przybywało ich, im dalej w głąb lądu, a pagórki stawały się coraz bardziej strome. Na zboczach ciągnęły się ogromne kolonie lęgowe ptaków, ale nigdzie nie dostrzegli ni śladu człowieka.

– Wystarczy – powiedziała zasapana Szarka, przysiadając na płaskim kamieniu. – Poczekam tutaj.

– Na co? – zdziwił się.

– Aż obejdziesz wyspę dookoła i przekonasz się, że nic tu nie ma.

Zacisnął zęby. Drażniła się, ale jej pewność zaczynała go irytować. Nawet jeśli istotnie wiedziała lepiej.

– Nazbieram jaj – powiedziała, wyczuwając chyba jego rozdrażnienie – i może złapię jakiegoś tłustego ptaka. Mam dość surowej ryby.

– Rozpalisz ogień?

Spojrzała na niego z rozbawieniem.

– Wbrew pozorom nie jestem chodzącym krzesiwem.

Podał jej woreczek z hubką, krzemieniem i krzesiwem.

– Uważaj. Ogień będzie widać z daleka.

– Zejdę niżej i będę uważała. – Pokazała grupę skałek w dolince nieopodal. – Ale naprawdę nie ma tu nikogo prócz nas.

Zeszło aż do zmierzchu, nim się upewnił, że mówiła prawdę. Najpierw wdrapał się na jedną ze skał, ale góra przesłaniała widok, więc postanowił zejść na wybrzeże i ruszyć wzdłuż krawędzi lądu. Minął zatoczkę i poprzez zarośla wędrował na zachód. W pewnej chwili wydało mu się, że poza wzgórzami majaczy mu odległy zarys lądu. Ale to tylko mgła podnosiła się powoli w dolinkach, a poza pagórkami było jedynie morze. Zmęczony i zniechęcony, musiał zawrócić.

– Nie wiem, jak zdołamy się stąd wydostać – powiedział wieczorem.

Ułożyli się na płaszczu z koźlej skóry. Iskry unosiły się znad ogniska i wirując, znikały na czarnym nocnym niebie.

– Nie będziemy musieli. – Szarka przysunęła się bliżej i położyła głowę na jego ramieniu. – Wystarczy, że poczekamy.

– Na Delajati?

– Czy sądzisz, że potrzebowałaby mnie, gdyby pragnęła swobodnie wędrować pomiędzy Krainami Wewnętrznego Morza? – spytała cierpko. – Nie, Delajati nie zstąpi pomiędzy waszych bogów. Ale ktoś przybędzie. Już wkrótce.

– Dlaczego?

Roześmiała się i przewróciła na bok, opierając łokcie na jego piersi.

– Ponieważ jestem największą nagrodą w Krainach Wewnętrznego Morza, książę. Ale tę noc chciałabym spędzić z tobą. – Rozpuściła włosy i rudozłote kosmyki okryły ich jak zasłona, przez którą przeświecał blask ognia. – Tylko z tobą.

Potem po prostu leżeli, patrząc na dogasające ognisko. Koźlarz znalazł dwa bale i trochę desek, wyrzuconych na brzeg przez fale. Nie bez wysiłku przyciągnęli je do tej kotlinki tuż przed zmrokiem. Ale drewna nie było wiele. Wystarczy na trzy noce, może trochę dłużej, jeśli będą oszczędni. Potem zostaną tylko kolczaste zarośla.

Nie zamierzał się teraz nad tym zastanawiać. Widok rozżarzonych głowni i spokojny oddech Szarki sprawiały, że czuł się niemal bezpiecznie.

– Wiesz, na czym polega okrucieństwo tego wzoru, w który wplotła nas Delajati? – zapytała szeptem.

Bez słowa pokręcił głową. Wolałby, aby nie mówiła wciąż o bogini Servenedyjek – a w każdym razie nie w tej chwili. Nie umiał jej jednak powstrzymać.

– Ten świat jest lustrzanym odbiciem – powiedziała Szarka. Ostatnie płomyki ognia barwiły jej oczy czerwienią i złotem. – Tutaj to ty powinieneś mnie poświęcić. Zeszłej jesieni uznałam, że nie masz prawa prosić, abym zabiła dla ciebie Zird Zekruna. Ostatecznie nie byłeś Eweinrenem, więc nie istniał powód, bym zrobiła to ze względu na ciebie. Ale teraz jest powód. Bez względu na to, kim byłeś albo kim nie byłeś.

Mewy wciąż krzyczały ponad nimi niespokojnie, a na niebie, po raz pierwszy, odkąd odpłynęli z Przychytrza, widział znajome gwiazdy. I dopiero rankiem zrozumiał, że słowa Szarki były pożegnaniem.

* * *

Drzwi skrzypnęły i Złociszka ze stłumionym okrzykiem poderwała się z pościeli.

– Okryj się – usłyszała od drzwi głos Lusztyka. Tylko on miał śmiałość, aby w nocy wchodzić do jej sypialni. – Jesteś potrzebna na dole. Duchem.

Posłusznie sięgnęła po wełnianą pelerynkę i narzuciła ją na ramiona. Nie tracąc czasu na zapalenie świecy, schyliła się, by odszukać trzewiki. Lusztyk czekał, poświstując niecierpliwie. Przeszło jej przez myśl, że zanadto zaczęła polegać na skalmierskim dusicielu. Ale nikt więcej jej nie pozostał. Reszta zbójców odjechała wczoraj z Twardokęskiem. Zabrali ze sobą większość kuszników Złociszki i połowę zaciężników jej ojca. Mieszkańcy Książęcych Wiergów żegnali ich na wałach, wiwatując gromko na cześć zbójnickiego hetmana i jego młodej żony. Niedługo jednak zrozumieją, że miasto zostało bez obrony. Że ja zostałam bez obrony, poprawiła się w myślach.

Wzdrygnęła się.

– Dlaczego? – spytała, starając się mówić spokojnie.

– Bo nie chcesz, żebym ci tego posłańca wprowadził do alkowy – ofuknął ją Lusztyk. – Pospiesz się, panienko.

Coś w jego głosie sprawiło, że nie ociągała się dłużej. Odrzuciła jedyny but, który udało się jej odnaleźć, i boso ruszyła za dusicielem. Nie czekał na nią. Musiała podbiegać, by dotrzymać mu kroku. Na schodach potknęła się i spadłaby, gdyby Lusztyk nie pochwycił jej za łokieć.

132
{"b":"100642","o":1}