Литмир - Электронная Библиотека

– Chcą zysk swój zabezpieczyć. Zanadto wielu ludzi od waszej fanaberii zależy, żebyście się mogli stąd bez zabezpieczenia wymknąć.

Skrzywił się kwaśno.

– I zdaje ci się, dziewczyno, że ożenek mnie przy tobie utrzyma?

– Nie jestem głupia – odparła szorstko. – Podpiszecie mi weksle. Papiery i listy zastawne. Wszystko, co trzeba, żebym was żoninym prawem mogła we wszystkich Krainach Wewnętrznego Morza za oszustwo ścigać. A weselisko się odprawi huczne, w największej wiergowskiej świątyni, aby wielu mogło zaświadczyć o waszym ślubowaniu, jakbyście się przypadkiem próbowali mnie wyprzeć. – Zacisnęła wargi. – Jeszcze dzisiejszego wieczoru. Wszystko przygotowane.

Twardokęsek ze świstem wciągnął powietrze. Miał wrażenie, jakby wokół piersi zacisnęła mu się ciasna żelazna obręcz.

Dziewczyna tymczasem wstała od stoliczka i drobnymi kroczkami podeszła do pulpitu w głębi komnaty. Zbójca machinalnie powiódł za nią wzrokiem.

– Pozostaje rozstrzygnąć, za kogo wychodzę za mąż. – Złociszka niedbale przeglądała pergaminy.

Nie zrozumiał.

– Że co?

– No, przecież nie za herszta z Przełęczy Zdechłej Krowy – objaśniła go z pobłażaniem. – Trzeba to jakoś uładzić… Skąd jesteście?

– Z Gór Żmijowych.

Dziewczyna uniosła oczy ku powale.

– Jako i my wszyscy. Ale chyba się jakoś nazywa to zadupie, coście się na nim rodzili.

Nie wiedzieć czemu, zrobiło mu się głupio.

– Więciórka – odparł pospiesznie.

Przez chwilę przypatrywała mu się podejrzliwie.

– Nie nada się – orzekła w końcu. – Sami posłuchajcie: Jaśnie Twardokęsek z Więciórki. Ludziska ze śmiechu pękną, jak o podobnym dostojeństwie usłyszą. A ona w ogóle istnieje, ta Więciórka? Bo aż niepodobna.

Twardokęsek poczuł się dotkliwie urażony.

– A juści, że istnieje – burknął. – Więciórka Mniejsza, bo jest i Więciórka Większa, ale aż po drugiej stronie strumienia, za Birkucią Skałą.

– O! – Złociszka z radością klasnęła w dłonie. – To jest dopiero piękne miano. Jaśnie Twardokęsek z Birkuciej Skały. Od razu brzmi inaczej, godniej i szlachetniej.

Twardokęsek poruszył się niespokojnie na stołku, jakby go nowo nabyte szlachectwo zakłuło w tyłek.

– Nikt przecie nie uwierzy – zaprotestował.

– Uwierzą, uwierzą – uspokoiła go pobłażliwie dziewczyna. – Aż będą nogami przebierać, aby uwierzyć. Nie uchodzi, aby towarzysz Iskry i hetman, co żalnickiemu powstaniu pod nieobecność książęcia przewodzi, urodził się w Więciórce. Na dodatek Mniejszej. Co innego jaśnie Twardokęsek z Birkuciej Skały, potomek dawnego kopiennickiego rodu, który w walce z księciem Evorinthem schedę prawowitą utracił.

Zbójca przytrzymał się stołu, bo znienacka zawirowało mu w głowie.

– Ale to kłamstwa wierutne – rzekł słabo.

– Co z tego? – Złociszka świetnie się bawiła jego oporem. – Zresztą zaraz nie będą.

Delikatnie rozłożyła na blacie pergamin, z wyglądu starszy od innych, bo postrzępiony nieco i poczerniały przy brzegach. Umoczyła pióro w garnczku i wysunąwszy czubek języka, napisała starannie kilka słów. Posypała pergamin piaskiem, odczekała trochę i strząsnęła go w powietrzu.

– No, pięknie – oznajmiła, z zadowoleniem przyglądając się swemu dziełu. – Chodźcie popatrzeć. To dla was pamiętna chwila. Właśnie z nadania Vadiioneda wasz ród objął w wieczne posiadanie Birkucią Skałę wraz z przyległymi włościami.

Zbójca przesadził w kilku susach całą izbę i wyrwał jej z dłoni pergamin. Równe rzędy liter wyglądały czcigodnie i wiekowo. Na dole dokumentu dyndała pieczęć na czerwonym sznurze. Nawet zbójca z Przełęczy Zdechłej Krowy znał ją bardzo dobrze.

– Ostrożnie – upomniała go dziewczyna. – Nie macie pojęcia, ile się trzeba natrudzić, żeby znaleźć oryginalne pisanie Vadiioneda, przy tym z całą pieczęcią. A już na pewno nie chcecie wiedzieć, ile kosztuje.

– Sfałszowaliście nadanie samego Vadiioneda? – zapytał Twardokęsek z nabożnym zdumieniem.

– Czemu by nie? No, potem się napatrzycie, teraz nie mamy czasu. – Wyjęła mu z ręki dokument. – Lepiej temu się przyjrzyjcie. – Podała mu kilka następnych kart, które, dla odmiany, wyglądały na świeżo spisane.

– Liter nie znam – burknął zbójca, nie wiedzieć czemu zawstydzony.

– Będziecie się musieli nauczyć – pouczyła go Złociszka. – Ale podpisać się chyba umiecie? Bo będzie mi wasz podpis potrzebny. Tu, tu, tu i tu – pokazała palcem.

Twardokęsek aż się cofnął o krok i w obronnym geście założył ręce za siebie. Jeszcze Różnik kładł mu na Przełęczy Zdechłej Krowy do łba, że nie należy ufać żadnemu pisaniu. Zbójca stosował się do tej zasady skrupulatnie i wszelkie zrabowane pergaminy na poczekaniu niszczył. Umiał wprawdzie rozpoznać własne imię na skrawku bydlęcej skóry, ale jeśli jakieś pisanie ściągało uwagę zbójcy, było nim przeważnie obwieszczenie o nagrodzie, nałożonej na jego głowę przez książęcych siepaczy.

– A co to jest? – zapytał ostrożnie.

Złociszka złożyła usta w ciup.

– List z prośbą o pomoc w śmiertelnej potrzebie i obronę przed pomorcką nawałą, która na was ciągnie od strony Uścieży – rzekła po chwili. – I list zastawny, wojsko nasze sprawiedliwie wyceniający, żołnierza, broń, aprowizację. Słowem, szacujący wydatki, które dla was ponoszę, oraz gwarantujący, że mi je żalnicki książę, do władzy w państwie przyszedłszy, co do joty spłaci. A wy mi go, jako książęcy hetman, własnym imieniem podpiszecie. – Obejrzała się na zbójcę, który posiniał na gębie i otwartymi ustami chwytał powietrze. Ponieważ nic nie powiedział, wzruszyła ramionami i wzięła następny dokument: – Dalej moje pełnomocnictwo, abym w waszym imieniu odebrała od władcy Żalników stosowną nagrodę za waszą wierną służbę. – Podniosła kolejną kartę. – Sojusz z Książęcymi Wiergami oraz przywileje wolnego handlu dla rodu wiergowskiego burmistrza, który był waszym najbliższym pomocnikiem. – Z westchnieniem wrzuciła ją na stertę pergaminów. – To chyba wszystko. Z grubsza.

Twardokęsek wytrzeszczał oczy, wpatrując się w nią z czystą grozą.

– Tyś chyba się wściekła, dziewczyno – powiedział powoli – jeśli ci się zdaje, że Koźlarz choćby splunie na te wszystkie pisania. Nie mam żadnych praw, by w jego imieniu prowadzić rokowania i przywileje rozdawać.

– O to niech was już głowa nie boli. – Uśmiechnęła się z taką wyższością, że aż mu ręka drgnęła, aby ją przełożyć przez kolano i skroić tyłek jak smarkuli, którą przecież była. – Przecież was tutaj nie będzie, kiedy zacznę owych przywilejów przed Koźlarzem dochodzić. Zapomnieliście? Zrabujecie rdestnicki skarbczyk i uciekniecie precz. Będziecie na południowych wyspach wygrzewać stare kości i wino pić. Dokładnie tak, jakeście z moim ojcem uradzili. Ale nie doczekacie ani południowych wysp, ani wina, jeśli mi tych pergaminów nie podpiszecie. No więc jak, mości Twardokęsku? – Znacząco szturchnęła palcem plik dokumentów. – Podpisujecie czy nie?

Wciąż niepewny, czy wszystko dzieje się naprawdę, zbójca wziął gęsie pióro i mozolnie nakreślił pierwszy podpis. Miała rację. Wszystko jedno, co Koźlarz uczyni, kiedy pannica podetknie mu pod nos przywileje. Cała złość szlachty oraz rozsierdzonego książątka skrupi się na hardej dziewce. Ale zbójca nie zamierzał się tym kłopotać. Ostatecznie nie on uknuł to cudaczne wesele.

Umiał jedynie niezdarnie wyrysować swoje imię, lecz nie czynił tego często i zanim uporał się ze stertą pergaminów, humor mu skwaśniał do reszty. Ze złością cisnął pióro na pulpit. Krople inkaustu spadły na jasną suknię dziewczyny.

– Dobrze – powiedziała Złociszka i jakby dla pokrzepienia poklepała zbójcę lekko po ramieniu. – A teraz czas na weselisko.

Nie wiedzieć dlaczego, zbójca poczuł, jak biją na niego zimne poty.

* * *

Złociszka stała przed wielkim zwierciadłem. Służebne kończyły upinać tren bladoniebieskiej, naszywanej srebrnymi kwiatami sukni. Na poduszce z czerwonego aksamitu spoczywał niewielki srebrzysty diademik, ozdobiony szafirami wielkości gołębich jaj.

121
{"b":"100642","o":1}