– No to stówa z góry. Za tydzień spotkamy się w piwiarni koło pawilonu. Biznesmen uśmiechnął się i wręczył Jakubowi zielony banknot z dwoma zerami. – Trzymam cię za słowo. W zamierzchłej przeszłości w Wojsławicach coś budowano. Po budowlańcach pozostał zdezelowany barakowóz. Dłuższy czas stał na rynku, koło przekształconego w hurtownię Ratusza. Później ściągnął go na swoje podwórko miejscowy kombinator. Obił starannie wnętrze płytą gipsowo – kartonową, wstawił bar z nieheblowanych desek i podwędzoną w parku ławkę. Żarówkę pod sufitem ustroił w girlandy z krepiny, a sam stanął za barem i zaczął obsługiwać wielbicieli niedrogich, a wysokooktanowych trunków. Paweł Skorliński, biznesmen, wszedł po trzech nadgniłych schodkach i pochyliwszy głowę, bo drzwi były niskie, wkroczył do wnętrza spełuny. W progu potknął się o jakiegoś typa, leżącego malowniczo na podłodze. Typ otworzył oko i popatrzył na niego złowrogo, choć niezbyt przytomnie. – Jeszcze raz to samo – wybełkotał i zasnął. Jakub siedział przy stoliku i siłował się na rękę z barmanem. Na stoliku po obu stronach leżały denka butelek przekształcone w tulipany. Ręka barmana wolno, ale nieubłaganie zbliżała się do ostrych szklanych drzazg. – Litości – jęknął. – Cztery kufle perły – Jakub bezlitośnie wyznaczył cenę.
Barman kiwnięciem głowy wyraził zgodę. Egzorcysta puścił go i dłonią wskazał biznesmenowi kawałek wolnej ławki. Dosiadł się do niego i po chwili stukali się wygranym piwem. – No i gdzie masz tego dinozaura? – zagadnął Paweł. – No przecież nie trzymam go w krzakach na zapleczu. Wkrótce powinien tu być łowiec – wyjaśnił Jakub. – Łowca dinozaurów?! Wypili jeszcze po jednym. Zapadał zmrok, gdy przed knajpę podjechał wreszcie zdezelowany, trzydziestoletni mercedes na ukraińskich numerach. Drzwiczki trzasnęły i odpadły, po czym ze środka wygramolił się niewysoki typek w okularach przeciwsłonecznych, ubrany w założone na gołe ciało skórzane spodnie i takąż kurtkę. Typek, jak przystało na ukraińskiego biznesmena, obwieszony był złotem. Zęby oczywiście też miał złote. Wtarabanił się do wnętrza. Jakub na jego widok wstał z namaszczeniem. – Josif Kleszczak – przedstawił się przybysz Skorlińskiemu, po czym zwrócił się do Jakuba. – Czegoś mnie kumplu wezwał, ha? – Ty znasz co to dinozaury? – zapytał egzorcysta. Gość kiwnął głową. Biznesmen zauważył, że brakuje mu jednego ucha. – Takie duże jaszczurki – powiedział. – No, jak autobus. A co? Jest jakiś interes? – Ten tu mój przyjaciel, biznesmen, chciałby kupić kilka takich. Ukrainiec nie okazał zdumienia. – Ile sztuk? – Ze dwadzieścia – pospiesznie powiedział Jakub. – Potrzeba nam do filmu… Tylko żeby były jak w encyklopedii. Identyczne. Kleszczak ze smutkiem pokręcił głową., – Ciężka sprawa – powiedział.
Wyjął z kieszeni plik kolorowych fotografii.
– Nada się? – podsunął je Skorlińskiemu.
Na pierwszym zdjęciu obrzydliwy, pokryty jakimiś glutami potwór czochrał się o brzozę. Był znacznie większy niż autobus. Skórę pokrywały mu kolorowe plamy. – Co to jest? – zdumiał się biznesmen. – Dinozaur. No, prawie dinozaur – wyjaśnił ochoczo przybysz. – Nie widać? Są jeszcze dwa z tego gatunku. Albo takie – podsunął następną fotkę. Widać było na niej olbrzymiego żółwia na pięciu nogach. Pancerz porastało mu coś w rodzaju pierza. – Co to jest u diabła? – zdziwił się biznesmen. – Czarnobylskie mutasy – wyjaśnił Jakub. – A co, nie nadają się? – Wyglądają pokracznie – westchnął Skorliński. – Pokracznie? – zdenerwował się przybysz, wyciągając z kieszeni granat. – Spokój Kleszczak! – warknął Jakub rozkazująco. – Nie trzymają kształtu. Niewymiarowe. – To ja z bratem latamy pół roku po strefie, żeby je sfotografować, a wy nie chcecie? – Masz – Wędrowycz wcisnął mu zielony banknot. – Na film do aparatu. Nie zrozum nas źle, ale potrzebujemy paskudztw identycznych, jak te, które kiedyś żyły. No i oczywiście, żeby, jak nasrają, nie trzeba było odchodów pakować do ołowianych pojemników i zakopywać na głębokości kilometra. – Przecież na filmie nie widać, że one promienne – mruknął Kleszczak. – Ano trudno. Nie chcecie, to idę. Jakub wręczył mu flaszkę truskawkowej pryty "na drogę" i przemytnik zmył się. – Dobra – mruknął egzorcysta. – Załatwimy to inaczej. Skorliński odetchnął z ulgą. Ukraiński "kolega po fachu" wyraźnie nie przypadł mu do gustu. – Jak zamierzasz się za to zabrać? – zapytał. – Poruszane hydraulicznie, czy mechanicznie? – Zaufaj mi – twarz Wędrowycza rozciągnęła się w szerokim, szczerym, słowiańskim uśmiechu. Uśmiech Jakuba nie wzbudzał w biznesmenie szczególnego zaufania. – Gdzie jesteśmy? – zapytał Skorliński. Nie miał dotąd pojęcia, że pod jego hurtownią znajdują się takie kazamaty. – Spokojnie, jeszcze kawałek – mruknął Jakub… W świetle latarek widać było, że niektóre cegły, tworzące sklepienie niskiego i wilgotnego lochu, ledwo się trzymają. – To przejście z ratusza do kościoła – powiedział wreszcie niechętnie. – Dawno tu nie byłem – oświetlił odnogę korytarza, w której leżało kilka szkieletów. – Co to za jedni? – wyszczekał zębami Skorłiński. – Nic się nie bój, oni nie żyją.
– Właśnie dlatego się boję – mruknął. – Nie wstaną?
– Przykołkowani – egzorcysta oświetlił szkielety.
Koścista dłoń jednego z nich zaciskała się na solidnym osikowym kołku, wbitym pomiędzy żebra. – Ten chyba próbował wyrwać – jęknął biznesmen. – Spoko. Dorosły człowiek, a boi się jak jakaś baba – ofuknął go Jakub. Ruszyli naprzód i niebawem drogę zagrodził im ceglany mur. – Narzędzia – polecił egzorcysta. Biznesmen podał mu łom. Jakub zręcznie wyskrobał część zaprawy i po chwili zaczął podawać mu cegły. Paweł odkładał je na ziemię. Z otworu wionęło suchym, ciepłym powietrzem. Po chwili weszli do środka. W świetle latarek ukazała się ponura, półkoliście sklepiona krypta. Wypełniały ją potężne, kamienne sarkofagi. Jakub starł kurz z pierwszego z brzegu. Zabłysnął wykuty w kamieniu i obłożony listkami złota herb Trzywdar. – Jan, Mikołaj, Franciszek, Alojzy, Aureli, Leopold, Tytus – odliczał sarkofagi. – Znaczy ten. – Wydaje mi się, że nasze działania są nieco niezgodne z prawem – zauważył Skorłiński. – A kupowanie czarnobylskich mutasów od ukraińskiego przemytnika niby było zgodne z prawem? – zdenerwował się egzorcysta. – Przecież nie kupiłem. – No właśnie.
Rozpiął kufajkę i zdjął z głowy papachę.
– Czemu tu jest ciepło?
– Bo kotłownia pracuje za ścianą. Trzeba przecież ogrzewać kościół. Czapką omiótł sarkofag z kurzu. Na wieku pojawiła się wyryta postać rycerza. – Z jakiego to okresu? – zdziwił się Paweł. – Zmarło mu się, na szczęście dla okolicy, w początkach ubiegłego wieku, ale to nie ma znaczenia. Zawsze miał szmergla na punkcie starożytności swojego rodu. Ano zobaczymy… Pod wieko sarkofagu wbił samochodowy lewarek i powoli, z wyczuciem zakręcił korbką. Z upiornym zgrzytem wieko zaczęło się unosić. Po chwili egzorcysta przesunął je z wysiłkiem na bok. W sarkofagu leżała trumna z czarnego dębu. Mosiężne okucia pozieleniały lekko, a drewno pokryło się szarym nalotem. Jakub z cholewki buta wyjął bagnet od kałasznikowa i ostrym czubkiem zaczął wykręcać zardzewiałe śruby. – Szczerze mówiąc, nie widzę związku pomiędzy moim filmem z dinozaurami, a naszą tu działalnością – zauważył Skorliński. – Gotowe – Wędrowycz wykręcił ostatnią śrubkę. – Pomóż. We dwóch podnieśli wieko trumny i wyjęli je z sarkofagu. Egzorcysta poświecił ciekawie do wnętrza skrzyni. Hrabia Tytus leżał na spłowiałym atłasie ubrany w piękną zbroję rycerską i czerwony niegdyś płaszcz. Spod zardzewiałej przyłbicy błyszczały żółte zęby. – Co dalej? – zapytał Skorliński. – Trzymaj – Jakub rozpiął sparciałe nieco, skórzane paski i podał biznesmenowi przednią część pancerza. Po chwili wyciągnął spod nieboszczyka drugą część. – To chyba odrobinę nieetyczne – zauważył Paweł, patrząc jak Jakub wytrząsa z hełmu czaszkę hrabiego. – Bezczeszczenie grobów… – Później oddamy – mruknął jego towarzysz, wydłubując z rękawic kości palców. Popatrzył krytycznie na blaszane buty z ostrogami i machnął ręką. – Pakuj to do wora i spływamy. Biznesmen posłusznie zaczął wrzucać rynsztunek do parcianego worka, a egzorcysta wstawił na miejsce wierzch od trumny i zasunął płytę sarkofagu. – Po co nam to wszystko? – Paweł aż ugiął się pod ciężarem worka. – Potrzebne – uciął. Wyszli przez korytarz. Nieopodal starego miasta w Lublinie stał, bielejąc w słońcu, nieduży, ładny pałacyk. No dobra. Nie bielał w słońcu, bo o czwartej rano było jeszcze zupełnie ciemno. Dwa cienie bezszelestnie prześlizgnęły się przez krzaki. – Gdzie jesteśmy? – zapytał Skorliński. – To pałacyk wojewody Adama Tarły – wyjaśnił egzorcysta szeptem. – Cholera, to na prowincji wojewodowie tak dobrze zarabiają? – zdziwił się Skorliński. – Ta buda musiała kosztować… – Uch, ty durny! Tarłę zabił brat Stanisława Augusta Poniatowskiego przed przeszło dwustu laty. Teraz w pałacu jest dom kultury. Z podeszwy buta wyjął żydowski włos. – Podsadź mnie. – Dlaczego mamy się włamywać do domu kultury? – zaniepokoił się biznesmen. – To zupełnie… – Chciałeś mieć dinozaury, to nie mędrkuj, tylko mnie podsadź. – Są w środku? Po chwili Jakub wgryzł się w kratę. Nie minął kwadrans, a wypiłował w niej dziurę na tyle dużą, że mógł przez nią przeleźć. Okno na szczęście było uchylone. Obaj włamywacze wylądowali wewnątrz na solidnej, kamiennej posadzce. – Nie ma alarmu? – zapytał Paweł. – A po co? Tu nie ma nic cennego. No, może gdzieś tam jest biblioteka i magnetowid. Zaraz, i chyba projektor filmowy. Tam pewnie jest alarm. Ale tu nie ma nic ciekawego. – To po co się włamaliśmy? – Skorliński w wyraźnie nie nadążał. – Zaraz zobaczysz. Jakub sforsował wytrychem drzwi i weszli do niewielkiej sali, ozdobionej postaciami rycerzy, wymalowanymi na ścianach. – Tu ma treningi Bractwo Miecza i Kuszy – oświadczył z dumą Jakub. Duma brała się stąd, że potwierdziły się jego informacje. – Aha. Udają rycerzy. Ale nadal nie rozumiem po co tu się włamaliśmy? Egzorcysta otworzył wytrychem sporą skrzynię. Wyjął z niej podłużny kształt, zawinięty w na-woskowane płótno. Odwinął je ostrożnie. W świetle latarki zabłysła klinga wykonana z resoru od Stara. Miecz miał co najmniej półtora metra długości. Jakub zręcznie wywinął nim kilka młynków w powietrzu. – Chy – powiedział. – Niezły. Tylko trzeba naostrzyć. – Po co ci to żelastwo?