Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Pytanie pozostało bez odpowiedzi. Rektor (wiedziałem coś o nim z notatek zamieszczonych w prasie) pozował na osobistość, która każdą chwilę wolną od celebrowania naukowych uroczystości poświęciłaby chętnie samej nauce. Nie miał on jednak czasu na samodzielną pracę. Nawet napis “Teoryja tytułmajców wyższych, a praktyczna sztuka dźwigania tychże" (umieszczony na grzbiecie cegły złożonej godnie w Sanktuarium Dzieł Stałych) musiał wyryć pod własnym nazwiskiem spracowaną protezą swego kolegi.

– Panie rektorze! – odezwał się z samochodu trzeci elegancko ubrany manekin.

– Słucham.

– Proszę do środka na małą pogawędkę.

Kukły uczonych wsiadły do wozu. W czasie niezgrabnie przeprowadzonego manewru zawracania szofer zjechał z drogi i zatrzymał się pod kaktusami, poza którymi znajdowało się moje legowisko. Przez otwarte okienko usłyszałem ściszony głos trzeciego manekina:

– Przykro mi, ale ja pana przestałem rozumieć.

– Tam do licha! Czy przez właściwe nam roztargnienie zwróciłem się może do tych pastuchów w jakimś obcym języku?

– Nie. Mówił pan naszym językiem.

– Więc nie dość jasno wypowiedziałem się za racjonalizmem?

– Zdumiewa mnie pan swoją lekkomyślnością. Szydząc otwarcie z nauki tego człowieka w tak licznym gronie słuchaczy, zamiast pokonać go, zjednał mu pan tylko nowych zwolenników. Trzeba nam najpierw pozyskać stado i przeciwstawić je pasterzowi, aby oddać go w ręce prokuratora bez żadnego ryzyka. Obrana przez was linia postępowania prowadzi do niebezpiecznych rozruchów.

– Ależ kochany dziekanie! Często okazuje pan trwogę na widok nawiedzonego proroka?

– Wybaczy pan, lecz ja nie znajduję folkloru w malowanej przez niego szalonej wizji świata. To skandal, żeby analfabeta, osobnik bez elementarnego wykształcenia, jakiś zarozumiały błazen chodził po całym Kroywenie i bezkarnie buntował nam mieszkańców miasta. Adolf?

– Słucham posłusznie – odpowiedział szofer.

– Zakopałeś się w piasku?

– Już ruszam.

– Wjedź na drogę i jeszcze raz zatrzymaj się przy proroku. Pokażę panom, jak należy osłabiać wiarę fanatyków.

– W tej sprawie dziś jeszcze zwołam zebranie członków naszego prezydium – zdecydował rektor.

Samochód stanął przy Płowym Jacku.

– Mistrzu! – Dziekan wyjrzał przez okienko. – Jeżeli jesteś nadprzyrodzoną postacią, Synem Widza żywego, który cię posłał na plan, abyś tutaj nauczał, jak grać i jak zasłużyć sobie na wieczne życie, przekonaj wszystkich o tym, że jesteś mesjaszem, uczyń jakiś cud w naszej obecności.

Na plaży zapanowała głęboka cisza. Nauczyciel wolno obrócił głowę do fałszywych kapłanów myśli.

Wam nie okażę znamienia.

– Bo nie potrafisz!

– Słyszeliście? Kamień odrzucony przez budowniczych stał się głową węgielną. A kto by padł na ten kamień – roztrąci się, a na kogo by on upadł – zetrze go!

– Czy to samo powiesz gubernatorowi Kroywenu, gdy przyjdzie pora płacenia podatku? Jak myślisz, godzi się dawać władzom czynsz czy nie?

– Czemu mnie wciąż kusicie, obłudnicy? Pokażcie mi monetę, to wam powiem.

Gdy podali mu grosz, zapytał:

– Czyjże to obraz i napis?

– Gubernatora.

– Oddajcie tedy gubernatorowi, co do niego należy, a Widzowi, co Jego jest. Ślepi wodzowie, którzy przecedzacie komara, a wielbłąda połykacie!

W gromadzie odezwał się groźny szmer. Samochód przejechał wolno między stłoczonymi na drodze manekinami. Kiedy zniknął za parawanem sztucznych palm, do Płowego Jacka podszedł jeden z jego uczniów i zapytał:

– Wiesz, że uczeni w piśmie usłyszawszy tę mowę zgorszyli się?

A on rzekł:

– Wszelki rodzaj, którego nie szczepił Ojciec mój niebieski, wykorzeniony będzie. Ślepi niewidomych prowadzą w dół. Zaniechajcie ich, bo powiadam wam, iż z każdego słowa próżnego, wypowiedzianego na planie, zdacie sprawę w sądny dzień.

Przed południem Płowy Jack zaprowadził swój lud w inne strony. Przez kilka godzin towarzyszyłem mu w obchodzie zdjęciowego planu. Najpierw, omijając Parayo, poszliśmy brzegiem Vota Nufo na plaże zajmowane przez bogatych mieszkańców Aiwa Paz. Za wylotem mostu przy Trzydziestej Ulicy, gdzie znowu otoczyły nas dekoracje, minęliśmy makietę luksusowego campingu, w którym sztuczna służba ubrana w papierowe liberie kręciła się wokół młodego pana.

Młodzieniec ów miał ciało wykonane z najlepszego gatunku tworzywa sztucznego i – co okazało się wkrótce – trzymał w ręku trzecią część akcji wszystkich przedsiębiorstw zlokalizowanych na Dolnym Riwazolu (gdzie stały same dekoracje) oraz był właścicielem ośmiu bardzo drogich hoteli wypoczynkowych, których malownicze, wyniosłe tarcze wysuwały się na czoło sztucznego Aiwa Paz.

Kiedy kolumna statystów tratowała zielone wióry imitujące trawę przed jego campingiem, młodzieniec zawołał do Płowego Jacka:

– Nauczycielu dobry! Co mam czynić, aby dostać się do nieba i żyć w nim wiecznie?

Dlaczego nazywasz mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Widz, bowiem od jego łaski zależy wszystko. A jeśli sam nie wiesz, co czynić, lecz chcesz wejść do żywota, przestrzegaj przykazań.

– Jakich?

– Nie zabijaj i nie kradnij. Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu i miłuj każdego, jak siebie samego.

– Przykazania te szanowałem od wczesnej młodości, więc czego mi brakuje?

– Jeśli chcesz być doskonałym, idź, sprzedaj swoje majętności, rozdaj pieniądze ubogim i przyszedłszy na pierwszy plan, naśladuj mnie. Porzuć wszystko, co tu masz, dla skarbu w niebie.

Po wysłuchaniu tej dobrej rady młodzieniec bardzo się zasmucił. Ciężko mu było wstać z fotela, w którego siedzeniu ukrył wszystkie papiery wartościowe pozorujące jego znaczny majątek.

– Zaprawdę powiadam wam – rzekł mistrz do statystów – iż z trudnością ten wejdzie do królestwa.

A gdy wprowadził swych uczniów w głąb Aiwa Paz, gdzie namalowane na płótnach tandetne obrazy kosztownych domów imitowały wille arystokracji miejskiej, zatrzymał się przy makiecie okazałej siedziby i dodał:

– Bo na tym planie łatwiej wielbłądowi przez ucho igielne przejść, niż bogatemu pozyskać łaskę Widza. Tedy wielu pierwszych będzie ostatnimi, zaś ostatnich pierwszymi. A z mnóstwa wezwanych niewielu wybranych spodoba się Panu i przed innymi wejdzie do królestwa.

I stało się, że gdy Płowy Jack chodził po dzielnicy pozornego dostatku, podszedł doń jakiś plastykowy sługa.

– Pan mój siedzi nad pustą butelką i wielce się trapi – rzekł. – Lecz jeśli możesz, wstąp do naszego domu, połóż swą rękę na wszystkich kieliszkach i z próżnego napełnij je.

Nauczyciel nie zgromił zuchwałego szydercy.

– Chcę – powiedział. – Przyjdę i pocieszę go.

Lecz kiedy wszedł do makiety domu ponurego pana i usiadł za stołem w towarzystwie swoich uczniów i kilku kapłanów, przez drugie drzwi do izby wtłoczyła się zgraja ciemnych typów z nieuchwytnym gangsterem Dawidem Martinezem na czele. Wszyscy zaraz wyciągnęli ręce z pustymi szklankami, zaś Płowy Jack ujął w dłoń butelkę po whisky i uważnie przechylił ją nad każdym naczyniem. Większość szklanek nadal pozostała pusta – sobie tylko i mnie oraz kilku żywym uczniom nauczyciel nalał z pustej butelki prawdziwego alkoholu.

Sztuczni opilcy chwalili mistrza, a on kazał im w podobieństwach, dolewał i sam zaglądał do szklanki. W tym czasie szpiegujący go kapłani szemrali między sobą po kątach:

– Czyż to nie Carlos Ontena tam siedzi?

– To on.

– A ten drugi, w czarnym sombrero na głowie? czy nie nazywają go Dawidem Martinezem?

– Tak go wołają.

– Więc z bandytami pije nauczyciel ich! Płowy Jack zaraz uciszył te gadki:

– Zdrowi nie potrzebują lekarza, ale ci, co się źle mają – rzekł.

Po tej uwadze Płowy Jack opuścił dom Martineza. Pociągnął wszystkich z powrotem do Parayo, gdzie był jego rodzinny dom. Ale tam – w oczach bliskich sąsiadów, którzy znali go od wczesnego dzieciństwa – nie uzyskał uznania ani szacunku.

31
{"b":"100558","o":1}