Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Stary popatrzył na Laszlo zaskoczony.

– Ty to masz łeb! – Uśmiechnął się. – Nie. – Machnął ręką. – Odpada. Jeśli jej powiedzą, że szuka jej dziadek, spłoszy się.

– To może poprosić, żeby nie mówili, niby, że chcesz jej zrobić niespodziankę?

– Przemyślimy to.

* * *

– Wszystko powolutku składa nam się do kupy – powiedział zadowolony nadkomisarz. – A zatem pojawia się tajne bractwo, zaczynają od zrobienia porządku na swoim podwórku. Na pierwszy ogień ten cały Dymitr. Wysyłają do niego zabójcę. Nie w ciemię bity, próbuje zlikwidować likwidatora. Ale ginie od kuli z krócicy.

– Najwyraźniej też oni włamują się do muzeum egipskiego, by odprawić jakieś tajne rytuały – zaważył praktykant.

– Tak myślisz?

– Jasne. Pamięta pan, co było na podłodze? Foremki z kadzidłem, świeczki, lusterka…

– Hmmm. Możemy założyć roboczą hipotezę, że to oni. – Kiwnął głową policjant. – Ze śladów zabezpieczonych na miejscu wynika, że do muzeum włamały się trzy osoby. Mamy jednak tylko jeden czytelny odcisk buta, prawdopodobnie robionego na zamówienie, nietypowa podeszwa… Sprawcy przeszli lochami pod miasto i wysadzili w powietrze kawałek pubu.

– No właśnie, po co to zrobili?

– Cholera ich wie. Pewnie, żeby się wydostać albo przy okazji wyrównywali z kimś jeszcze porachunki. Stamtąd poszli w stronę Akademii Muzycznej i na ulicy Świętego Krzyża wpadli prawdopodobnie na inną grupę. Mamy zeznania kobiety, którą obudziły hałasy i podeszła do okna. Zauważyła, że dwu mężczyzn walczyło na miecze z sześcioma innymi, a jeden stał z boku. Trzy ślady z muzeum, trzech dynamitardów wyłania się z lochu, a piętnaście minut później ta jatka.

– Faktycznie, to ma ręce i nogi. – Potaknął praktykant. – Ale chyba popełnił pan błąd w założeniach.

– To znaczy?

– Myślę, że było inaczej. W mieście mamy grupę członków tajemniczego bractwa. Może od razu umówimy się, że będziemy nazywali ich masonami?

– Niech będzie. Najwyżej się potem w protokole poprawi.

– A więc przybywają trzej, ja wiem, może wysłannicy Narodowej Loży Polski albo Wielkiego Wschodu Francji, w każdym razie ci miejscowi się zbuntowali i nie chcą słuchać kierownictwa.

– OK. Kontynuuj.

– A więc przybysze zabierają się do robienia w trójkę porządku z miejscową komórką. Na początek ginie szef krakowskiej loży – Dymitr. Przybysze, czy też emisariusze, liczą, że to skłoni krakowską lożę do opamiętania.

– Ale ci, wręcz przeciwnie, postanawiają ich zgładzić. Emisariusze odprawiają zagadkowy rytuał, włamawszy się do muzeum, a opuszczając je, wpadają w zasadzkę byłych podwładnych Dymitra. Dochodzi do szczerej wymiany poglądów przy użyciu mieczy samurajskich i innych takich. Masz rację. Wszystko teraz idealnie pasuje. Dostajesz pięćdziesiąt punktów.

– Dziękuję panu.

Rozdział VIII

Monika leży wygodnie wyciągnięta na reniferowej skórze. Ciekawie, co za idiota wymyślił, że wampiry lubią spać w trumnach? Stocker? Nie, zaraz, kto jako pierwszy opisał w powieści wampiry? Nie pamięta. Przymyka oczy… Srebrzone bizantyjskie okucie od siodła powiesiła na wstążeczce nad łóżkiem.

Stanisława krząta się po kuchni. Zlała ze słoja wódkę, w której wymoczyły się pigwy, i miesza ją teraz z odzyskanym wcześniej syropem. Wstrząsa balonem, kosztuje, mruczy sama do siebie. Nie jest do końca zadowolona z uzyskanego efektu, a to oznacza, że wyszło jej znakomicie.

Księżniczka spogląda na okucie i popada w zadumę. Czuje przemożną chęć posiadania jeszcze jakiegoś sympatycznego drobiazgu. Czegoś, co przypomni jej dom… Przymyka oczy. W skarbczyku za antykwariatem było coś na półce. Koncentruje się. Nieduże, kremowej barwy… Kaganek? Coś w tym stylu.

– Wychodzę! – woła w głąb mieszkania.

– Tylko uważaj na siebie – dobiega ją głos przyjaciółki.

Ogląda się przez ramię. Obraz, który widzi, to nagłe spojrzenie przez dziurę w czasie. Stanisława w siedemnastowiecznej sukni uniosła szklany balon i w blasku woskowej świecy ocenia kolor nalewki. Alchemiczka przy pracy. Mniejsza o to, co robi…

Wampirzyca uśmiecha się lekko. Przepis sprzed czterech stuleci, kamienica, która stoi tu dopiero wiek, woskowa świeca kupiona dwa dni temu, gąsior, który może mieć rok lub siedemdziesiąt, nalewka, którą należy skosztować dopiero za kilka tygodni. Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość – splatają się w gordyjski węzeł. I po co sobie łamać głowę, co zdarzyło się kiedy?

Nad Krakowem wiszą ciężkie, deszczowe chmury. Ochłodziło się, ale goretexowa kurtka na polarowej podpince skutecznie chroni ją przed zimnem. Nie lubi chłodu, w ciągu ostatnich lat miała aż za dużo okazji, by przemarznąć do szpiku kości. Zbyt wiele razy dreptała w przemoczonych butach, głodna, ścigana, nieludzko zmęczona. Los się odmienił.

Antykwariat jest czynny. Sprzedawca ją poznaje i bez ceregieli zaprasza gestem na zaplecze.

– Czym mogę służyć tym razem?

Omiata półki spojrzeniem. Kaganek ciągle stoi na swoim miejscu.

– Można to zobaczyć?

– Kosztuje tysiąc osiemset złotych. Proszę zwrócić uwagę, jaki ładny… Lewant, ósmy wiek naszej ery…

Kaganek został posklejany z kawałków. Kilka brakujących fragmentów uzupełniono jasnym gipsem.

– Rekonstruowany – zauważa.

– Te, które dotrwały do naszych czasów w całości, są dużo droższe…

Pokiwała głową w zadumie, a potem smukłą dłonią ujęła lampkę. Przymknęła oczy.

Był wieczór. Znad morza wiała chłodna, orzeźwiająca bryza. Księżniczka siedziała na szerokim parapecie okna. Po południu goniec przyniósł jej list, wezwanie do rezydencji biskupa. Wiedziała, dlaczego. Mieszkała w Myrze już od ośmiu lat. Przez ostatnie pięć nie postarzała się ani o rok, ciągle wyglądała na szesnaście. Rok wcześniej uduszono srebrnym łańcuchem siostrzenicę cesarza. Stare legendy, podania nagle ożyły. Na każdym targu, gdzie tylko pojawiali się sprzedawcy zwojów, można było kupić rozprawy rozmaitych „uczonych” na temat wampirów. Wcześniej czy później ktoś musiał skojarzyć.

A zatem koniec spokojnego życia w willi na brzegu morza. Trzeba uciekać, zdać się na niepewny los… Posiada kilka ładnych majątków ziemskich wokoło miasta. Gdyby miała choć tydzień czasu, mogłaby sprzedać je za niezłą sumkę. A tak, przepadło. Zza jedwabnego paska wyjęła tubus na dokumenty i wysypała jego zawartość na suknię. Klejnoty, spora garść złota, połyskującej emalii i szlachetnych kamieni. Zapinki, szpile. Przeżyje za to kilka lat. W Italii lub Armenii. Życie… Tak. Jej życie dopiero się zaczyna. Tu nie może zostać, ale przecież… Przecież cały wielki świat leży dosłownie u jej stóp! Zgarnęła kosztowności z powrotem.

Odległe stukanie do drzwi. Lekki krok na mozaikowej podłodze.

– Pani…

Oderwała wzrok od morza i zachodzącego słońca. Śliczna, śniadoskóra Alodyjka stała w drzwiach z kagankiem w dłoni. Niewolnica sąsiadów. Czasem księżniczka pożyczała ją, gdy chciała posłuchać gry na flecie. Chciała nawet odkupić, żal jej było samotnego dziecka, cierpiącego niewolę tak daleko od domu…

Ma piękny odcień skóry, szary jak piaski pustyni. Na szyi kropelki potu… Mały krzyżyk na rzemyku, wycięty z czarnego drewna. Tam na południu za Egiptem też żyją chrześcijanie. I ona jest chrześcijanką, więźniem w domu chrześcijan. Czemu Grecy nie słuchają słów biskupów? Czemu od pogan kupują swych braci, by im służyli? Dziewczynka pokłoniła się nisko.

– Pani, słyszałam w mieście, że jutro mają cię aresztować – wydyszała. – Ludzie na targu mówią, że staniesz przed sądem biskupim jako wampir… Musisz natychmiast uciekać.

Już jutro. Przez twarz księżniczki przebiegł cień. Sądziła, że ma więcej czasu. Stłumiła panikę. Jutro to jutro. Figę będą mieli, nie aresztowanie. Na rączym koniku zrobi tej nocy szmat drogi…

– A ty? – Monika spojrzała spokojnie. – Co sądzisz? Jestem winna czy niewinna? – Na wargach pojawił się smutny uśmiech.

38
{"b":"100375","o":1}