Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Oczy, ciemne jak noc nad lewantyńskim wybrzeżem, zalśniły.

– Pani, ja wiem. Od dwu lat się domyślałam, widziałam cię w stajni wtedy… Ale to nie tak, jak piszą i mówią. – Przechyliła głowę, a jej oczy błysnęły inteligencją. – Przecież tyle razy byłyśmy same, a ja ciągle żyję. Nie zrobiłaś mi nic, nawet gdy coś pomyliłam.

Wiedziała i nie doniosła. Boi się, ale przyszła mnie ostrzec…

– Owszem, to nie tak, jak piszą w książkach… Przynieś mi przybory do pisania.

Dziewczyna znała jej dom, znalazła je bez trudu. Księżniczka siadła przy stole. Niewolnica stanęła przy niej z kagankiem w ręce. Szybko przycięła papirus do odpowiednich rozmiarów. Tusz nieco zgęstniał, więc popluła do miseczki i ująwszy w dłoń trzcinę, sprawnie skreśliła kilkanaście słów. Posypała kartę piaskiem i pospiesznie ucięła ze zwoju kolejną. Znowu kilkanaście słów.

– Dla ciebie. Posłuchaj mnie uważnie. To list do biskupa Pachomiosa. Wyrusza jutro o świcie statkiem do Aleksandrii. Jest mi winny przysługę. Zabierzesz się z nim jako dziewczyna do posług. Nie zna cię, więc napisałam, że jesteś córką kupca, który zmarł w podróży. Z Egiptu do Dongoli jest daleko, ale może nasi bracia w wierze pomogą ci. Drugi papier to potwierdzenie, że jesteś moją niewolnicą i jedziesz na południe na moje polecenie. Nie wiem, czy Arabowie będą to honorować, ale kto wie… Może zapewni ci choć częściową ochronę. Na pewno będziesz potrzebować pieniędzy. – Rzuciła na papiery sakiewkę z pięcioma złotymi solidarni.

Uniosła głowę i spojrzała niewolnicy w oczy. Spostrzegła łzy.

– Nie daj się złapać – powiedziała ciepło – bo w żaden sposób nie będę mogła pomóc ci…

– Pani, czym zasłużyłam…

– Nie zdradziłaś mnie. A my, Stiepankovice, wysoko cenimy lojalność. Biegnij teraz do domu, pokręć się jeszcze po willi, żeby wszystko wyglądało jak zwykle. Ale nie wolno ci iść spać. Gdy niebo się zaróżowi, spiesz do portu. Statek odbija o świcie, płynie prosto do Aleksandrii. Zanim podniosą alarm, będziesz daleko.

Kaganek wysunął się z dłoni dziewczyny i z trzaskiem rozprysł się na podłodze.

Jeden przedmiot i tyle wspomnień. Ten czy nie ten? Po tylu latach pamięć szczegółów się zatarła… Chyba inny. Ale i tak ładny.

– Drogo – mruczy.

– Jeśli pani nie może zdecydować się w tej chwili…

Przechodzą do ogólnodostępnej części sklepu. Księżniczka Monika przegląda w zadumie zwartość gablotek. Wybiera złotą szpilę do włosów, ozdobioną pięknymi, czerwonymi granatami. Prawie dwa tysiące, ale płaci bez wahania.

– Ma pani gust. – Uśmiecha się sprzedawca. – To unikat… Secesyjna, niestety, nie sygnowana.

Kiwa głową. Secesja, coś jej to mówi. Trzeba będzie doczytać. A może jednak powinna kupić kaganek? E, nie. Po co odgrzebywać stare wspomnienia?

– Mogę prosić jakieś lustro?

Sprzedawca gestem wskazuje jej kryształową taflę w złoconej, rokokowej ramie. Włosy nieźle jej już odrosły. Spina je w kok i przetyka go od razu szpilą.

– Przydałyby się jeszcze kolczyki. – Staruszek przekrzywia głowę. – Mam tu jedną parę, ale nie wiem, czy będą pasowały…

Złote kolczyki z tymi samymi kamieniami, czerwonymi jak krew, ładnie komponują się ze złocistymi włosami. Jeszcze trzysta złotych…

– Dwieście. – Sprzedawca nieoczekiwanie obniża cenę i dyskretnie patrzy na zegarek. Powinien zamknąć dziesięć minut temu. – Pięknie pani wygląda. Jak prawdziwa księżniczka…

Monika obdarza go ciepłym uśmiechem.

– Może jestem księżniczką. – Jej oczy lśnią wewnętrznym blaskiem.

Idzie do domu, co jakiś czas przeglądając się w witrynach sklepów. Wygląda szykownie. To był dobry zakup. Nieoczekiwanie przypomina sobie niewolnicę. Ciekawe, czy dotarła szczęśliwie do domu. W sumie nigdy o tym nie myślała. Przecież mogła po prostu pojechać z nią…

Stary sprzedawca zapomniał, że ma zamknąć sklep. Siedzi za biurkiem i zastanawia się, czy zagadkowa klientka faktycznie jest księżniczką.

* * *

Stanisława zlała zawartość słoja. Księżniczki nie ma w domu. Można przekazywać rodzinne sekrety zupełnie otwarcie.

– Zastosowanie śliwowicy zamiast zwykłej wódki to, oczywiście, nie wszystko – wyjaśnia spokojnie. – Trzeba dodać jeszcze kilka składników.

– Dosypiesz jeszcze czegoś?

– Oczywiście. Kardamon, odrobina cynamonu, ćwierć laski wanilii, cztery goździki i kilka kawałków litworu w cukrze. Tylko pamiętaj, żeby wszystko dobrze odcedzić, jak będziesz zlewać do butelek, bo jeszcze ktoś by się domyślił przepisu…

* * *

Arminius zaparzył mocną cejlońską herbatę. Jej niebiański zapach sprawił, że Laszlo otworzył oczy.

– Znowu mamy dzień – powiedział stary łowca. – Co powiesz na to, by przejść się po sklepach?

– Cierpię na chroniczną chorobę…

– …objawiającą się dziurami w kieszeni. Ja stawiam.

– A co konkretnie mamy kupić?

– Po pierwsze: srebro, po drugie: rtęć, po trzecie: jakiś garnitur dla ciebie. I odpowiednie dodatki: muszkę, buty.

– W jakim celu?

Stary rzucił mu gazetę, kupioną kilka minut temu w sklepiku za rogiem.

– Zobacz sam. Akademia Muzyczna daje dziś koncert. Wstęp wolny. Będą wykonywali ten sam poemat symfoniczny Ciurlionisa, który grała ta bośniacka orkiestra młodzieżowa, gdy Monika była jej członkiem.

– Sądzisz, że?

– Prawdopodobieństwo, że znajdzie się pośród wykonawców jest minimalne, ale nie da się wykluczyć. Możemy też założyć, że ją to zainteresuje i przyjedzie sobie posłuchać. W każdym razie o osiemnastej musimy być gotowi. Przygotuj formę do kul, za godzinę wychodzimy. Wrócimy z surowcem. Samopał masz sprawny?

– Oczywiście.

– Zapas prochu? Spłonki?

– Na jakieś trzy wystrzały wystarczy.

– Jeśli dobrze pójdzie, dziś ją kropniemy.

Forma z gipsu to robota na dwadzieścia minut. Położył ją na piecu, żeby dobrze wyschła. Arminius w tym czasie przygotował śniadanie. Posilili się, wypili herbatę. I byli gotowi do wyjścia. Samochód zostawili na podwórzu, pojechali autobusem. W supermarkecie budowlanym kupili lampę lutowniczą oraz kilka puszek z propan-butanem. W sklepiku z materiałami jubilerskimi granulat srebra, wreszcie zanurkowali do sklepu z modą ślubną, z którego Laszlo wynurzył się odstawiony jak stróż w Boże Ciało. Ogolony starannie i w garniturze wyglądał tak szykownie, że oglądały się za nim dziewczyny.

– Wreszcie wyglądamy jak profesjonaliści. – Stary przyrodnik też się odpowiednio ubrał. – Teraz możemy wykonywać naszą misję…

Wrócili na kwaterę i zdjęli odświętne stroje.

– A zatem… – Arminius zakrzątnął się przy piecu. – Po pierwsze, nie potrzeba nam temperatury rzędu kilku tysięcy stopni. Wystarczy tysiąc dwieście, a tyle da nam palniczek gazowy. Po drugie, co za bezsens grzać metal w blaszanej puszce? Użyjemy porcelanowego tygla. Wytrzyma półtora tysiąca stopni, a tyle nawet nie jest nam potrzebne…

Bez problemu w kilkanaście minut stopił kruszec i wlał w formy. Poczekał, aż odlew wystygnie. W tym czasie stłukł dziesięć termometrów i zgromadził rtęć w małym słoiczku. Laszlo milczał wstrząśnięty, podziwiając precyzję łowcy.

– Nie można schłodzić wodą? – Wskazał na formy.

– Metal mógłby popękać.

Wreszcie wyjął kule i zakręcił w imadle. Szybko wywiercił w nich dziury.

– Jak zabezpieczyłeś, żeby rtęć się nie wylewała? – zapytał przyrodnik.

– Klejem dwuskładnikowym… – wykrztusił młody.

– Tak myślałem. – Pokręcił głową, a na jego twarzy odmalowało się politowanie. – Energia poszła głównie do tyłu, zamiast do przodu i na boki. Przy uderzeniu o przeszkodę wywaliło dekiel…

– To jak to zrobić? – obraził się Laszlo.

Arminius wyjął niedużą lutownicę. Do otworów wlał rtęć i zręcznie zalutował.

– No, i teraz to jest konkret – mruknął. – Jak jesteśmy z czasem?

39
{"b":"100375","o":1}