Rozejrzała się, czy gdzieś nie zobaczy bandy osobników w dresikach, ale nie, ulica była prawie pusta. Przeszła na drugą stronę. Weszła do sklepu. Ludzkie jedzenie, dla niej kompletnie niestrawne, ale na końcu w ladzie garmażeryjnej wypatrzyła coś znajomego. Litrowe opakowanie przyjemnie zaciążyło jej w dłoni. Przełknęła napływającą do ust ślinę. Dziąsła ją swędziały, zdołała się jednak powstrzymać. Podeszła do kasy.
– Poproszę to. – Wskazała zawartość koszyka i położyła banknot dziesięciozłotowy. Sprzedawczyni szybko wybiła należność i wydała jej resztę.
– Strasznie jesteś blada, dziecko – użaliła się nad klientką.
Vlana podziękowała skinieniem głowy i wyszła z zakupem na zewnątrz. Ulica była pusta, tylko po drugiej stronie, i to daleko, szły jakieś człowieki. Z westchnieniem ulgi wysunęła zęby i wbiła je w karton. Pociągnęła solidny łyk i zakrztusiła się. Co, do diabła?!
Wyrwała kły i z niedowierzaniem zaczęła oglądać kartonik. Rysunek na opakowaniu się zgadzał, czarno-białe plamy. Tylko nazwa była nieco inna. Różniła się jedną literą, zamiast „Łaciata”, było napisane na nim „Łaciate”.
– Mleko? – Mało nie rozpłakała się z rozczarowania.
W sumie mogła to przewidzieć. Człowieki nie piją krwi… Westchnęła i wypiła cały litr duszkiem. Marna namiastka, ale pozwoliła nieco oszukać głód. Ruszyła szybkim krokiem w stronę domu agentów.
***
Wyszedłem od profesora kompletnie skołowany. Muszę przyznać, że jednak mnie przekonał. Wampiry, świat równoległy, gdzie wysysanie krwi z biednych krówek jest czymś na porządku dziennym… Cholera. Ale nie mogłem tego w żaden sposób zanegować. Gdzieś w pobliżu znajdowała się brama pomiędzy światami. Tam, w mroku, kryły się być może miliony krwiożerczych potworów, gotowych skoczyć do gardeł nieświadomej ludzkości. Ja i profesor zostaliśmy powołani, by stać na jej straży.
Spojrzałem na zegarek. Późno już, ale sklep powinien być jeszcze czynny. Przyspieszyłem kroku. Wparowałem do zastawionego meblami wnętrza na kwadrans przed zamknięciem.
– Dobry wieczór, czy dostanę stołek lub krzesło z osikowego drewna? – zapytałem.
Sprzedawca popatrzył na mnie zaskoczony.
– Chyba nie. W meblarstwie osiki w zasadzie się nie używa, ma kiepskie parametry – wyjaśnił. – Ale mogę zapytać w hurtowni.
Podziękowałem i wyszedłem. Psiakrew, a po co mi właściwie osikowy stołek? Przecież te cholerne drzewa muszą gdzieś rosnąć. Tylko jak je rozpoznać? Botanika nie była nigdy moją mocną stroną, a w szkole jakoś tego nie uczyli… Czego jeszcze boją się wampiry? Czosnek. W warzywnym akurat nie mieli, ale w sąsiednim kupiłem cały sznur. Poutykałem główki we wszystkich kieszeniach i, nieco już uspokojony, ruszyłem w stronę domu. Rodzice pracowali dziś na trzecią zmianę. Miałem zatem całą noc na przygotowania. Wyciągnąłem z pudełka klaser z monetami i bezlitośnie złupiłem swoją kolekcję.
Przedwojenna dziesięciozłotówka z Piłsudskim, carskie ruble, austro-węgierskie korony, kopia talara w srebrze, kilka jednodolarówek, chińska moneta z pandą, dwustuzłotówki na trzydziestolecie PRL. Zebrała się niezła garść srebra. Na koniec dorzuciłem jeszcze dwie monety z papieżem. W zwalczaniu wampirów nie należy zapominać o religii.
Wrzuciłem zbiorek na wagę. Prawie pół kilograma. Nie jest źle. Tablice fizyczne, ciężar właściwy srebra: 10,49 grama na centymetr sześcienny. Da się z tego odlać sztabkę długości czterdziestu centymetrów i centymetrowej szerokości. Potem przekuję ją na miecz. No, właściwie nie miecz. Sztylet. Za szafą znalazłem odpowiednią listwę. Starannie natarłem ją wazeliną kosmetyczną i okleiłem grubą warstwą gipsu. Potem wyciągnąłem ze środka. Forma jest.
Dochodziła dwudziesta pierwsza, gdy na parapecie postawiłem blaszany kubek, zawierający najpiękniejsze egzemplarze mojej kolekcji monet. Forma, wstawiona w wiadro z piaskiem, czekała. Westchnąłem z bólem, patrząc na połyskujące krążki metalu. Twarze władców, daty wbicia, łacińskie sentencje. Jednak w przyrodzie nie ma litości. Musiałem poświecić kolekcję, by choć minimalnie, zwiększyć moją szansę przeżycia…
Jeśli ludzkość ocaleje, zbiorę nową. Jeśli nie, nie będzie to miało żadnego znaczenia, a może i dobrze, że ten zbiorek nie wpadnie w łapska jakiegoś wampirzego szczeniaka… Przeżegnałem się i włączyłem lampę lutowniczą. Płonący propan butan daje tysiąc siedemset stopni Celsjusza. To prawie dwa razy więcej, niż potrzebowałem.
***
Nieduża piekarnia, obok sklepik firmowy i dom. W oknie żółte światło. Zadzwoniła do furtki. Gdzieś wewnątrz rozległ się melodyjny dźwięk gongu.
Drzwi się otworzyły i stanął w nich chłopak mniej więcej w jej wieku.
– O, jest zguba. – Ucieszył się na widok Vlany. – Dali nam znać, że będziemy mieli gościa. Niepokoiliśmy się. Wejdź, proszę.
Pospiesznie wciągnął ją do domu i zatrzasnął drzwi. Przez chwilę patrzył przez judasza.
– Wybacz – powiedział. – Względy ostrożności… Jesteś stamtąd? Z drugiego świata?
– To wasz jest drugi – zaprotestowała.
Uśmiechnął się lekko.
– To zależy, od której strony się patrzy.
Z piętra zbiegła duża, brązowa suka, doberman.
– Moja siostra. – Chłopak wskazał ją gestem.
Vlana spojrzała, zdezorientowana, ale zwierzę już przechodziło metamorfozę. Śliczna, ciemnowłosa dziewczyna podała jej smukłą dłoń.
– Nina. – Przedstawiła się. – To mój brat, Sławek.
– Vlana. – Wampirzyca uścisnęła jej rękę. – Wybaczcie, że pytam, ale… Jesteście wilkołakami?
– Aha.
***
Próbowaliście kiedyś topić srebro w mieszkaniu? Nie róbcie tego nigdy! Czy się stopiło? Oczywiście, że się stopiło. Ponadto spaliła się emalia z kubka, zapełniając pokój kłębami gryzącego dymu, a w dodatku temperatura skoczyła tak, że firanki nadtopiły się same. Powinienem był to przewidzieć i odsunąć je trochę dalej. Parapet ucierpiał mniej, tylko potrzaskał na kawałki, ale zbrojenia utrzymały go w kupie. Wiadro trzeba było dać metalowe, a przynajmniej forma nie powinna dotykać dna… Palące się resztki wazeliny wzbogaciły powietrze o jeszcze jedną nutę zapachową. I szyba jedna poszła, nie wiem czemu, pewnie też od gorąca… Schłodziłem odlew pod kranem i dopiero wtedy rozbiłem formę. Wyszło całkiem nieźle. Miałem nieduże kowadełko i odpowiedni młotek. Teraz wystarczyło kuć cierpliwie, aż do uzyskania pożądanego kształtu.
***
– Tak to wygląda. – Vlana skończyła referować.
Siedzieli w kuchni. Na kuchence warczała sokowirówka, napełniana drobiową wątróbką. Z wężyka do szklanki powoli skapywała krew. Wampirzyca wypiła już chyba z pół litra. W smaku płyn był obrzydliwy, ale przynajmniej czerwone pragnienie osłabło i nie przeszkadzało jej myśleć.
– Będzie z tym problem. – Sławek w zadumie obejrzał zdjęcie Jakubowskiego. – Ja na jego miejscu zwiewałbym jak najdalej od przejścia. On może być w tej chwili nawet w USA…
– Dzień musi przeczekiwać w ukryciu – zauważyła Nina.
– Jeśli zdobył maść ochronną, to nie musi. – Wampirzyca pociągnęła jeszcze łyczek krwi.
– Może… – westchnął chłopak.
– Pogrzebmy w Internecie – zaproponowała jego siostra. – Może w lokalnych wydaniach gazet sprzed kilku dni. Niewykluczone, że skoro bywał tu wcześniej, są jakieś informacje o pogryzieniach? Gdybym znała choć jedno miejsce, gdzie znaleziono zwłoki ofiary, to może udałoby mi się drania wytropić?
– Jakim cudem? – Vlana popatrzyła na nią, zaskoczona.
– W ciele psa mam psi węch – wyjaśniła dziewczyna.
– Ale potrzebowałabyś próbki jego zapachu…
– E… – Nina machnęła dłonią. – Nie trzeba. Wybacz, moja droga, ale wy, wampiry, cuchniecie jak rzeźnia miejska. Czuć was krwią na kilometr.