Литмир - Электронная Библиотека
A
A

CZĘŚĆ XI. Grobowiec Listopad 1891 – październik 1897

ROZDZIAŁ 88

Domaine de la Cade Niedziela, 1 listopada 1891

Anatol został pochowany na terenie majątku. Miejscem jego ostatniego spoczynku stał się cypel na jeziorze, z którego widać było dom i dolinę. Złożono go w zielonym cieniu, niedaleko kamiennej ławy w kształcie półksiężyca, na której często siadywała Izolda.

Skromną uroczystość poprowadził proboszcz Sauniere. Grupka żałobników była niewielka: Leonie, prowadzona przez Audrica Baillarda, maitre Fromilhague i madame Bousąuet.

Izolda pozostała w sypialni, w ogóle nieświadoma, że odbywa się pogrzeb. Zamknięta we własnym cichym świecie, oderwanym od rzeczywistości, nie miała pojęcia o upływie czasu, jakby się dla niej zatrzymał albo zawarł całe życiowe doświadczenie w jednej minucie. Skurczył się do czterech ścian pokoju. Odróżniała światło od ciemności, wiedziała, że czasem pali ją gorączka, a niekiedy ogarnia lodowaty chłód, lecz wciąż pozostawała na granicy dwóch światów, otulona woalem, którego nie potrafiła zerwać.

Ta sama grupa pożegnała doktora Gabignaud na cmentarzu parafialnym w Rennes-les-Bains, choć tym razem towarzystwo było większe, przyszli także ludzie, którzy znali i lubili młodego lekarza. Mowę wygłosił doktor Courrent, chwaląc pracę zmarłego, żarliwość, z jaką ją wykonywał, i poczucie obowiązku.

Tego samego dnia Leonie, otępiała z żalu i przytłoczona odpowiedzialnością, która niespodziewanie spadla na jej młode barki, zamknęła się w Domaine de la Cade. Życie potoczyło się utartą koleją, mijały kolejne dni, podobne do siebie jak dwie krople wody.

Wczesny śnieg spowił bielą las bukowy, trawniki oraz park. Jezioro zamarzło, lodowe zwierciadło odbijało niskie, ciemne chmury.

Nowy medyk, który pojawił się w miejsce Gabignauda, asystent doktora Courrenta, codziennie przyjeżdżał z miasta sprawdzać, czy Izolda powraca do zdrowia.

– Madame Vernier ma dziś bardzo szybki puls – mawiał ciężkim głosem, zdejmując z szyi stetoskop i pakując do czarnej skórzanej torby wszelkie przybory lekarskie. Obawiam się, że proces zdrowienia potrwa długo. Smutek nie pozwala jej walczyć o powrót do świata.

***

W grudniu zima rozpanoszyła się na dobre. Z północy nadciągnęły zawieruchy niosące grad, który ostrymi falami wrzynał się w dach i okna domu.

Dolina Aude skostniała. Ci, którym zabrakło dachu nad głową, jeśli mieli szczęście, znajdowali schronienie u sąsiadów. Bydło głodowało na polach, wołom gniły kopyta oblepione marznącym błotem. Lód ściął nawet rzeki. Drogi były nieprzejezdne. Brakowało jedzenia, dla ludzi i dla zwierząt. Coraz częściej niosło się w powietrzu zawodzenie dzwonów, gdy zakrystian oznajmiał światu, iz po śliskich, zdradzieckich drogach ksiądz niesie Chrystusa do łoża śmierci kolejnego grzesznika. Wydawało się. że wszystko, co żywe, jedno po drugim zwyczajnie przestanie istnieć. Zostanie tylko zimno i ciemność.

W kościele parafialnym w Rennes-les-Bains proboszcz Boudet odprawiał msze za zmarłych, dzwony niosły żałobną nutę. W Coustaussie proboszcz Gelis otworzył drzwi plebanii dla bezdomnych. Sauniere, w Rennes-le-Chateau wygłaszał kazania o złu nawiedzającym okolicę i nakłaniał wiernych, by szukali zbawienia w łonie jedynego prawdziwego Kościoła.

W Domaine de la Cade ludzie, choć wstrząśnięci jesiennymi wydarzeniami i własnym w nich udziałem, dawali sobie radę. Ponieważ Izolda stale była niedysponowana, za panią domu uznali Leonie. Niestety, z dziewczyną też nie działo się najlepiej. Marieta z niepokojem obserwowała, jak smutek odbiera panience apetyt i powleka jej twarzyczkę bladością. Oczy dziewczyny straciły blask. Odwaga jednak została. Leonie stale pamiętała o obietnicy złożonej Anatolowi, o tym, że ma się opiekować Izoldą oraz dzieckiem – i zamierzała dotrzymać słowa.

Victor Constant został oskarżony o zamordowanie Marguerite Vernier w Paryżu, zabójstwo Anatola Verniera w Rennes-les-Bains i próbę zabójstwa Izoldy Vernier, po pierwszym mężu Lascombe. Prowadzono także śledztwo dotyczące ataku na prostytutkę w Carcassonne. Jeśli chodzi o inne sprawy, interesujące policję, przyjęto bez zagłębiania się w szczegóły, iż doktor Gabignaud, Charles Denarnaud oraz trzecia, nieznana osoba, także wspólnik fatalnego przedsięwzięcia, zostali pozbawieni życia na polecenie Victora Constanta, choć nie on pociągnął za cyngiel.

Miejska socjeta nie była zachwycona wieściami o skrytym ślubie Izoldy i Anatola, choć bardziej oburzał fakt, iż związek został zawarty w pośpiechu, niż to. że Anatol był siostrzeńcem pierwszego męża panny młodej. Z czasem miało się wszystko ułożyć i nowe stosunki w Domaine de la Cade zostały wreszcie zaakceptowane.

Sterta drewna pod ścianą zmywalni topniała niebezpiecznie szybko. Izolda nie sprawiała wrażenia osoby zdrowiejącej, głównie gdy chodziło o kwestie umysłowe, bo dziecko w jej brzuchu rozwijało się bez przeszkód. W sypialni pani Vernier dzień i noc płonął ogień.

Słońce wychodziło na krótko. Ledwo zdążyło rozjaśnić niebo, nie sięgając ziemi, a już ciemność na nowo spowijała świat.

Uwięziona w smutku Izolda stała na granicy dwóch światów: świata żywych i świata umarłych. Bezustanny szept myśli przekonywał ją, że jeśli przekroczy tę cienką linię, na słonecznej polanie odnajdzie ukochanego, Anatola, skąpanego w miękkim blasku. Nie ma się czego bać. W chwilach, które przynosiły jej ukojenie, pragnęła śmierci. Chciała do niego dołączyć. Nie pozwalało jej umrzeć dziecko, które postanowiło się narodzić.

Pewnego posępnego popołudnia, niczym się nieróżniącego od dni, które minęły, ani tych, co miały nadejść, Izolda odzyskała czucie w kończynach. Najpierw w palcach. Wrażenie było subtelne, ledwo zauważalne. Ot, automatyczna reakcja, bez szczególnego bodźca. Mrowienie pod paznokciami w kształcie migdałów. Potem łaskotanie w stopach. I szczypanie skóry na karku.

Chora poruszyła dłonią. Ręka okazała się posłuszna jej woli.

Następnie, po raz pierwszy od bardzo długiego czasu, ścichły nieustanne szepty w głowie. Usłyszała zwykły dźwięk, obecny w każdym domu: szurnięcie nóg krzesła po podłodze. Czysty, wyraźny, niezniekształcony przez czas ani światło. Dotarł do jej świadomości bez żadnych przeszkód.

Ktoś się nad nią nachylił, poczuła na twarzy ciepły oddech.

– Madama?

Niezdarnie, z wysiłkiem uniosła powieki, zmrużyła oczy porażone jasnością.

Dotarł do niej tupot spiesznych kroków, szczęknięcie klamki szybko otwieranych drzwi, wołanie na korytarzu, smugi dźwięku podnoszącego się z holu, coraz mocniejsze, pewniejsze.

– Madomaisela Leonie! Madama s'eveille!

Potem jakiś hałas, chłodne palce na dłoni. Wolniuteńko obróciła głowę na bok i zobaczyła rozmazaną twarz kuzynki.

– Leonie?

– Palce się zacisnęły.

– Tak. to ja.

– Leonie… – Głos miała słaby. – Anatol…

Rekonwalescencja Izoldy przebiegała bardzo wolno. Pani Vernier wstawała, chodziła, podnosiła widelec do ust, ale światło w jej oczach zgasło. Zanurzona w smutku, pozostawała stale nieobecna. Wszystko, czego dotknęła, na co spojrzała, budziło w niej bolesne wspomnienia.

Większość wieczorów spędzała w towarzystwie Leonie, w salonie, rozmawiając o Anatolu. Smukłe dłonie opierała na rosnącym brzuchu. Opowiadała o miłości. Od pierwszego spotkania po decyzję o strasznym oszustwie na Cimetiere de Montmartre. O radości, jaką im dało zawarcie małżeństwa.

Niestety, obojętne, o czym opowiadała, bez względu na to, co wspominała, baśń o miłości nieodmiennie kończyła się źle.

***

Nareszcie zima minęła. Śnieg stopniał, choć jeszcze w lutym szron powlekał ranki ostrą bielą.

W Domaine de la Cade dwie kobiety trwały pogrążone w smutku, osierocone wpatrywały się w cienie na trawnikach. Mało kto je odwiedzał. Czasem zajrzał Audric Baillard, kiedy indziej madame Bousąuet, nieprzeciętna kobieta. Choć za sprawą ożenku Jules'a Lascombe'a straciła prawa do majątku, okazała się dobrą sąsiadką i wierną przyjaciółką.

Monsieur Baillard przywoził niekiedy wieści o policyjnych poszukiwaniach Victora Constanta, który zniknął z Hotel de la Reine w Rennes-les-Bains pod osłoną ciemności, jeszcze trzydziestego pierwszego października. Więcej go we Francji nie widziano.

Pytano o niego w różnych uzdrowiskach, specjalizujących się w leczeniu określonych dolegliwości, oraz azylach przyjmujących mężczyzn w jego stanie, poszukiwania jednak nie przyniosły rezultatu. Państwo starało się przejąć jego własność. Wyznaczono cenę za głowę mordercy. Wszystko na nic.

W dniu dwudziestym piątym marca, w rocznicę upozorowanego pogrzebu Izoldy, Leonie otrzymała list od inspektora Thourona. Policjant zawiadamiał ją, że Constant najprawdopodobniej uciekł z kraju, być może do Andory lub Hiszpanii, wobec czego zawieszono poszukiwania. Zapewniał jednocześnie, iż gdyby uciekinier kiedykolwiek pojawił się we Francji, zostanie natychmiast aresztowany i ścięty. Co za tym idzie, madame i mademoiselle Vernier nie powinny się już obawiać jakichkolwiek działań z jego strony.

Pod koniec marca, gdy nawrót zimy na kilka dni zatrzymał domowników w czterech ścianach, Leonie, sama nie wiedząc jak i kiedy, napisała do dawnego przyjaciela Anatola, sąsiada z rue de Berlin, Achille'a Debus-sy'ego. Choć wiedziała, iż od jakiegoś czasu używa on imienia Claude, nie potrafiła się do niego zwracać w ten sposób.

Korespondencja rozkwitła niespodziewanie bujnie. Z jednej strony, wypełniała dziewczynie pustkę smutnych dni, z drugiej, co ważniejsze, pozwalała czuć się bliżej brata. Achille opisywał, co się działo w mieście, które niegdyś było domem Vernierów, przekazywał najświeższe plotki: kto się z kim pokłócił, o rywalizacji w Akademii, o autorach faworyzowanych i tych, co się znaleźli w niełasce, o kompozytorach pogardzanych, o skandalach i romansach.

Dziewczyna nie dbała o świat, teraz dla niej tak odległy i całkiem obcy. ale listy Debussy'ego przypominały jej rozmowy z Anatolem. Czasami, gdy wracał do domu po nocy spędzonej z Achille'em, choćby w Le Chat Noir, wchodził do pokoju siostry, z rozmachem rzucał się na stary fotel w nogach łóżka i opowiadał. A ona, z kołdrą podciągniętą pod samą brodę, słuchała chciwie.

96
{"b":"98562","o":1}