Литмир - Электронная Библиотека
A
A

W zasadzie nie zastanawiał się, co jej powie. Wiedział tylko, że nie pozwoli jej jechać z Halem na komisariat.

Skręcił za róg i od razu ją zobaczył. Siedziała po turecku na niskim murku, oddzielającym jej ogród od pustej drogi, ciągnącej się wzdłuż rzeki. Paliła papierosa i gwałtownie machała rękami. Rozmawiała przez telefon.

Co ona tam znowu gada?

Zatrzymał się, raptem dziwnie oszołomiony. Już słyszał jej głos. zgrzytliwy akcent, płaskie samogłoski. Jednostronna konwersacja, stłumiona pulsowaniem krwi w uszach.

Krok bliżej.

O'Donnell wstała, przeszła na taras. Pochyliła się i gwałtownym ruchem zgasiła papierosa w srebrnej popielniczce. Przysiadła na niskiej ławie.

Usłyszał kilka słów.

– Muszę opowiedzieć o samochodzie.

Julian oparł się ręką o ścianę. W ustach miał sucho, do tego cierpki, przykry smak. Musiał się napić. Bezmyślnie potoczył spojrzeniem dookoła. Jego wzrok padł na gruby kij, wystający z żywopłotu. Chwycił, pociągnął.

A tamta ciągle gadała, kłamstwo za kłamstwem.

Lepiej niech się zamknie.

Zamachnął się i przyrżnął jej z całej siły. Trafił w głowę.

Shelagh O'Donnell krzyknęła.

Uderzył drugi raz, żeby przestała wrzeszczeć.

Przewróciła się na bok.

Wreszcie zapadła cisza.

Julian rzucił kostur. Jakiś czas stał bez ruchu, jak obrócony w kamień. Potem dotarło do niego, co zrobił. Przerażony, nie do końca wierząc własnym oczom, kopnął kij pod żywopłot i puścił się biegiem.

95
{"b":"98562","o":1}