Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Zabić.

Zabębnił palcami w blat. Odwagi mu nie brakowało. Rzecz w tym, że nie był dobrym strzelcem. Doskonale się fechtował. jego ulubioną bronią był rapier albo floret, o pistoletach natomiast nie miał dużego pojęcia.

Nie pora na takie myśli. Zajmie się tym później, poćwiczy z Pascalem, a może i z Charles'em Denarnaud. Na razie musiał podjąć pilniejsze decyzje, między innymi tę, czy zawiadomić o sprawie żonę.

Zgasił papierosa.

Takie wieści mogłyby znowu wpędzić ją w chorobę i zaszkodzić dziecku. Lepiej nic nie mówić. Czy Izolda mogła się dowiedzieć o pojedynku przypadkiem? Trzeba poprosić Marietę, by nie wspominała pani o porannej poczcie.

List adresowany ręką Constanta do Izoldy, identyczny jak do niego. wsunął do kieszeni marynarki. Zapewne nie uda się utrzymać tajemnicy długo, ale zamierzał oszczędzić żonie przynajmniej kilku godzin niepokoju.

Najlepiej, gdyby Izolda wyjechała z Domaine de la Cade. Zrezygnowa ny pokręcił głową. Do tego jej nie namówi, jeśli nie przedstawi przekonującego wyjaśnienia. A ponieważ tego właśnie zrobić nie mógł, nie było sensu rozważać takiego wariantu.

Trudniejsze okazało się znalezienie odpowiedzi na pytanie, czy mówić coś Leonie.

Izolda miała rację. Choć w dalszym ciągu traktował siostrę jak dziecko, ona już stała się młodą kobietą. Widział w niej porywcze stworzenie, które często nie potrafi utrzymać języka za zębami i nie umie lub nie chce odpowiednio się zachowywać. Z drugiej strony, dostrzegał wyraźnie, jak szczerą sympatią Leonie darzy Izoldę i z jakim oddaniem opiekowała się ciotką od powrotu z Carcassonne.

W zasadzie miał zamiar porozmawiać z nią w miniony weekend. Powiedzieć jej prawdę o miłości, która go połączyła z Izoldą, wyjaśnić, w jakiej sytuacji się znaleźli. Choroba odsunęła na dalszy plan wszystkie inne sprawy, lecz teraz rozmowy nie można już było odwlekać. Wobec tego postanowił jeszcze dzisiaj zawiadomić siostrę o swoim małżeństwie. I zależnie od jej reakcji powiedzieć także o pojedynku.

Wstał. Zebrał pozostałe listy, włożył do kieszeni marynarki, wyszedł do holu i zadzwonił na Marietę.

– Zawiadom, proszę, panienkę Leonie, że w południe będę chciał z nią

porozmawiać w bibliotece. Sprawa jest dyskretna, więc niech zatrzyma tę

wiadomość dla siebie. To bardzo ważne. I rzecz druga. Nie ma potrzeby

wspominać pani Izoldzie o dzisiejszej poczcie. Sam ją zawiadomię.

Służąca wyglądała na zdziwioną, ale nie kwestionowała poleceń.

– Gdzie jest Pascal?

Dziewczyna, nie wiedzieć czemu, spiekła raka.

– Chyba w kuchni, senher.

– Niech na mnie czeka za dziesięć minut przy tylnym wyjściu.

Po tych słowach wrócił do siebie zmienić ubranie. Napisał też krótką, oficjalną odpowiedź dla Constanta, poznaczoną drobnymi kleksami. Zapieczętował kopertę, by nikt niepowołany nie zapoznał się z treścią listu. Pascal doręczy go po południu.

A teraz najważniejsze. Dla dobra Izoldy, ze względu na ich dziecko, nie mógł spudłować.

List z Paryża pozostał w kieszeni.

Nieotwarty.

***

Leonie krążyła niespokojnie po sypialni, zastanawiając się, dlaczego też Anatol chce z nią rozmawiać. Czyżby odkrył jej wybieg? Dowiedział się, że odesłała Pascala i sama wróciła z miasta?

Zza okna dobiegły ją jakieś głosy. Wychyliła się zaciekawiona i zobaczyła brata w towarzystwie służącego. Szli w stronę lasu, Pascal niósł długą drewnianą skrzynkę. Wyglądała jak futerał na pistolety. Dziewczyna nie przypominała sobie takiej broni w domu. ale też należało przyjąć, iż wujek nią dysponował, bo i czemuż by nie.

Idą na polowanie?

Nie, raczej nie. Anatol nie był odpowiednio ubrany. Zresztą ani on ani Pascal nie mieli strzelb. Tylko pistolety.

Opanował ją lęk tym większy, że nieokreślony. Chwyciła żakiet, wsunęła stopy w pantofle i już miała biec za nimi. gdy nagle przyszła jej do głowy myśl, która ją zatrzymała.

Anatol często zarzucał jej, że działa bez zastanowienia. Taką już miała naturę, nie lubiła siedzieć z założonymi rękami i czekać na rozwój wypadków, ale tym razem co mogłaby zyskać, działając impulsywnie? Jeżeli szli do lasu w jakimś niewinnym celu, tylko by ich rozzłościła. Zresztą i tak musieli niedługo wrócić, przecież sam jej wyznaczył spotkanie na dwunastą. Zegar na kominku wskazywał dziesiątą. Jeszcze dwie godziny.

Zrzuciła pantofle, siadła na łóżku, rozejrzała się po sypialni. Trzeba by znaleźć sobie jakieś zajęcie, wtedy czas szybciej płynie.

Wzrok dziewczyny padł na przybory do malowania. Wahała się tylko chwilę, zaraz wstała, rozpakowała pędzle i papier. Doskonała okazja, by namalować jeszcze jeden obrazek z planowanego cyklu. Do końca zostały tylko trzy.

Przyniosła wodę, zamoczyła pędzel i rozpoczęła czarny szkic szóstego z ośmiu obrazów, widzianych na ścianie grobowca.

Karta XVI: La Tour.

ROZDZIAŁ 76

W Hotel de la Reine, w prywatnej salce na piętrze, usiadło przed kominkiem dwóch mężczyzn. Dwaj służący, jeden z Paryża, drugi z Carcassonne, stali za nimi, zachowując odpowiedni dystans, świadczący o szacunku. Od czasu do czasu, gdy sądzili, że nikt na nich nie patrzy, zerkali na siebie nieufnie.

– Będzie pana prosił o pomoc? – zapytał Constant.

Charles Denarnaud, z twarzą zaczerwienioną od wyśmienitej brandy. pociągał cygaro, aż kosztowne liście zajęły się ogniem. Był wyraźnie zadowolony. Odchylił się do tyłu i wydmuchnął białe kółko w stronę sufitu.

– Na pewno nie ma pan ochoty…? – spytał.

Victor Constant odmówił krótkim gestem dłoni w rękawiczce. Tego ranka nie czuł się dobrze. Zbliżał się koniec polowania, nerwy miał napięte jak postronki.

– Czy jest pan pewien, że Vernier poprosi pana o pomoc? – powtórzył

pytanie.

Denarnaud usłyszał stalowe nuty w jego głosie. Usiadł prosto.

– Moim zdaniem, tak właśnie będzie – potwierdził. – Ma niewielu znajomych w Rennes-les-Bains, a chyba nikogo, do kogo mógłby się zwrócić z taką sprawą. I czasu mało, nie zdąży rozejrzeć się za kimś innym.

– Dobrze – powiedział Constant.

– Zgaduję, że o asystę medyczną poprosi Gabignauda.

Constant pokiwał głową. Odwrócił się do człowieka stojącego bliżej drzwi.

– Dostarczyłeś listy?

– Tak.

– Nikt z domu cię nie widział?

– Przekazałem pocztę lokajowi, dołożył ją do porannej korespondencji. Constant zastanowił się chwilę.

– Nikt cię nie łączy z opowieściami, które krążą po mieście? Stary wyga pokręcił głową.

Wystarczyło rzucić słówko tu i tam. Już wszyscy opowiadają, że bestia obudzona przez Jules'a Lascombe'a wróciła. Przesądy i złośliwości dokończyły dzieła. No i burze. Więcej dowodów nie trzeba.

– Doskonale. – Constant skinął dłonią. – Wracaj do Domaine de la Cade i obserwuj Verniera. O zmierzchu złożysz mi raport.

– Tak jest.

Mężczyzna zdjął niebieską napoleońską pelerynę z oparcia krzesła i zniknął za drzwiami. Constant wstał.

– Chcę załatwić sprawę szybko i po cichu – oznajmił. – Rozumiemy się?

Denarnaud, zaskoczony niespodziewanym końcem spotkania, także

się podniósł.

– Oczywiście. Trzymam rękę na pulsie.

Constant strzelił palcami. Na ten znak drugi sługa postąpił do przodu i wręczył panu sakiewkę.

Denarnaud na widok czerwonych blizn na głowie mężczyzny aż cofnął się o krok.

– To jest połowa obiecanej sumy – powiedział Constant, podając wspólnikowi pieniądze. – Resztę dostanie pan, gdy zakończymy sprawę zgodnie z moimi oczekiwaniami. Czy to jasne?

Denarnaud skwapliwie chwycił woreczek.

– Potwierdzi pan, że nie mam żadnej innej broni – rzekł Constant lodowatym głosem. – Nie może być wątpliwości.

– Na miejscu pojedynku znajdzie się para pistoletów, każdy z jednym nabojem. Jeśli pan uzna za stosowne mieć przy sobie coś więcej, ja tego nie znajdę. – Denarnaud uśmiechnął się półgębkiem. – Chociaż w głowie mi się nie mieści, żeby pan nie trafił w cel za pierwszym razem.

Constant przyjął tchórzliwe pochlebstwo z pogardą.

– Nigdy nie chybiam.

ROZDZIAŁ 77

– Niech to jasna cholera! – krzyknął Anatol. Z wściekłością kopnął ziemię obcasem.

Pascal podszedł do zaimprowizowanej strzelnicy i ponownie ustawił butelki. Wrócił do Anatola, naładował mu pistolet.

Na sześć strzałów dwa poszły w powietrze, jeden trafił w bukowy pień, a dwa w drewniane ogrodzenie, zrzucając rykoszetem trzy butelki. Tylko jeden nabój dotarł do celu, ale i ten ledwo musnął grube szklane dno.

– Niech pan spróbuje jeszcze raz – powiedział Pascal. – Trzeba spokojnie wymierzyć.

– Nic innego nie robię – burknął Anatol przez zęby.

– Trzeba sobie wyobrazić, jak pocisk wylatuje z lufy. – Pascal odsunął się z linii strzału. Spokojnie. Bez pośpiechu.

Anatol uniósł rękę. Tym razem wyobraził sobie, że zamiast butelki po piwie widzi przed sobą twarz Constanta.

– Powoli – odezwał się Pascal. – Spokojnie. Teraz!

Strzał.

W dziesiątkę. Butelka wybuchła fontanną szkła niczym tani fajerwerk. Huk zabłąkał się między pniami, strasząc ptaki.

Z końca lufy uniosła się cienka smużka dymu. Anatol zdmuchnął ją i zwrócił na Pascala zadowolone spojrzenie.

Bardzo dobrze – pochwalił sługa. – A kiedy… jest spotkanie? Anatolowi zrzedła mina.

Jutro o zmierzchu.

Lokaj przemierzył polanę i na nowo ustawił butelki.

– Przekonajmy się, czy trafi pan znowu.

– Z pomocą boską, będę musiał to zrobić tylko jeden raz – powiedział

Anatol do siebie.

Ale pozwolił służącemu ładować pistolety i ćwiczył dotąd, aż ostatnia butelka zmieniła się w kupkę szkła.

W powietrzu na dobre zagościł zapach prochu i zwietrzałego piwa.

ROZDZIAŁ 78

Pięć minut przed dwunastą Leonie opuściła sypialnię. Przeszła korytarzem, następnie po schodach. Pozornie była opanowana, lecz serce waliło jej w piersi jak oszalałe.

Obcasy stukały o płytki w holu jakoś złowieszczo, zbyt głośno w cichym domu. Spuściła wzrok. Na dłoniach zostały jej plamy farby, zielone i czarne kropki na paznokciach. Skończyła obraz La Tour, ale nie była z niego zadowolona. Obojętne, jak lekko muskała liście na drzewach, jak starannie dobierała barwę nieba, coś jej przeszkadzało malować.

84
{"b":"98562","o":1}