Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Przed oczami miała rewers karty do gry, większej niż te, do których przywykła. Ciemnozielony jak soczysty las, ozdobiony zawiłym wzorem srebrnych i złotych filigranowych linii.

Musiała się zebrać na odwagę. Odetchnęła głęboko, policzyła do trzech i odwróciła pierwszą kartę.

Zobaczyła dziwnego mężczyznę o ciemnej karnacji, odzianego w długą czerwoną szatę, zdobioną chwostami. Siedział na tronie na kamiennym belwederze. Widoczne za nim góry wydały się Leonie znajome. Przeczytała napis u dołu: Le Roi des Pentacles.

Przyjrzała się karcie bliżej, uświadomiwszy sobie, że figura króla także budzi w niej jakieś skojarzenia. Tak! To była podobizna duchownego, którego wezwano na pomoc, gdy trzeba było wygnać demona z grobowca. i który błagał jej wuja, by zniszczył talię kart. Berenger Sauniere.

Trzymała w ręku dowód na prawdziwość słów pana Baillarda. które usłyszała nie dalej jak przed pół godziną. Wujek nie posłuchał rady.

– Madomaisela! Madomaisela Leonie! Odwróciła się gwałtownie, kompletnie zaskoczona.

– Madomaisela!

Na szczęście okrzyki dochodziły z pewnej odległości. Wołali Pascal i Marieta. Najwyraźniej długo nie wracała, skoro poszli jej szukać. Prędko zawinęła karty. Bardzo chciała je zabrać ze sobą, ale nie miała ich gdzie schować.

Wobec tego, choć bardzo niechętnie, ukryła je na powrót w metalowej kasecie, tę włożyła do drewnianej skrzynki i całość wsunęła do dziury w ziemi. Wstała i stopami zasypała otwór, najlepiej jak umiała. Na koniec dorzuciła zniszczone rękawiczki i także przysypała je ziemią.

Musiała wierzyć, że skoro dotąd nikt kart nie znalazł, to i teraz pozostaną w ukryciu. Wróci po nie pod osłoną ciemności, zabierze je, gdy będzie mogła to zrobić bezpiecznie.

– Madomaisela!

W głosie Mariety pobrzmiewał strach.

Leonie wróciła po własnych śladach, wspięła się na skalistą platformę i pobiegła leśną ścieżką w dół, w stronę, skąd przyszła, ku głosom służących. Gdy była bliżej, zboczyła ze ścieżki, by nie zdradzić, którędy szła. Wreszcie uznawszy, iż znajduje się dość daleko od skarbu, przystanęła, nabrała powietrza w płuca i zawołała.

– Jestem tutaj! Marieto! Pascalu! Tutaj!

Kilka chwil później zobaczyła zatroskaną parę służących między drzewami. Maneta stanęła osłupiała na widok ubrania panienki.

– Zgubiłam rękawiczki – skłamała Leonie odruchowo. Wróciłam ich

poszukać.

Marieta przyjrzała jej się z niedowierzaniem.

– Znalazła panienka?

– Niestety, nie.

– A co z ubraniem?

Leonie opuściła wzrok. Buty miała całkiem ubłocone, halki w żałosnym stanie, spódnicę poplamioną szlamem i porostami.

– Poślizgnęłam się i przewróciłam. Nic się nie stało.

Wyraźnie widać było, że Marieta jej nie uwierzyła, ale rozsądnie postanowiła trzymać język za zębami. Wrócili do domu w milczeniu.

ROZDZIAŁ 74

Leonie zaledwie miała czas obmyć się i przebrać, gdy dzwonek obwieścił, że podano obiad.

Izolda również zeszła do jadalni. Zachwycona frykasami kupionymi w mieście, zdołała przełknąć to i owo, nawet kilka łyżek zupy. Potem zaprosiła Leonie, by popołudnie spędziły razem, na co dziewczyna przystała z ochotą. Tyle tylko, że grając w karty i rozmawiając, myślami błądziła zupełnie gdzie indziej. Na zmianę a to planowała, jak wrócić do lasu po karty, a to zastanawiała się, co zrobić, by jeszcze raz odwiedzić Rennes-les-Bains.

Reszta dnia minęła spokojnie. Pod wieczór niebo się zachmurzyło, potem na miasto i dolinę spadł ulewny deszcz, natomiast Domaine de la Cade została ledwie zroszona.

***

Następnego dnia Leonie spała dłużej niż zazwyczaj. Gdy wyszła na podest, zobaczyła Marietę z tacą, na której leżała korespondencja. Służąca szła do jadalni. Nie było powodu przypuszczać, że monsieur Constant poznał jej adres i przysłał list bezpośrednio do posiadłości. W zasadzie dziewczyna obawiała się sytuacji całkiem przeciwnej: mianowicie że dżentelmen w ogóle o niej zapomniał. Ale ponieważ ostatnio miała głowę w chmurach i zbudziła się w niej romantyczna dusza, łatwo wyobraziła sobie wszelkie przykre i niezręczne okoliczności.

Tak więc, z jednej strony, przytłoczona beznadziejnym przekonaniem, iż nie ma dla niej listu z Carcassonne, mimo wszystko jednak sfrunęła po schodach, zamierzając dogonić Marietę. Obawiała się, a jednocześnie miała nadzieję zobaczyć na tacy znajomy herb, który po raz pierwszy ujrzała na eleganckiej wizytówce pana Victora Constanta.

Nie złapała służącej po drodze. Przycisnęła więc oko do dziurki od klucza – i w tej samej chwili drzwi się otworzyły. Nieszczęściem do środka. Dziewczęta krzyknęły, obie równie zaskoczone.

– Madomaisela!

Leonie spiesznie zamknęła drzwi, by hałas nie ściągnął uwagi Anatola

– Zauważyłaś może, czy był list z Carcassonne? – spytała.

Pokojówka przyjrzała jej się zdziwiona.

– Nie zauważyłam takiego listu, panienko.

– Jesteś pewna?

M arieta miała coraz okrąglejsze oczy.

– Było jedno zwykłe zawiadomienie, jakiś list z Paryża do pana Anatola i po jednym liście do panienki brata i pani Izoldy, z miasta, oba takie same.

Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Jednocześnie pojawiło się rozczarowanie.

– Pewnie zaproszenia – dorzuciła Marieta. – Bardzo ładne koperty

i adresowane eleganckim pismem. Ozdobione herbem. Pascal powiedział,

że dostarczył je posłaniec. Jakiś dziwak w pelerynie.

Leonie zastygła.

– W jakiej pelerynie? Jakiego koloru?

Służąca otworzyła usta ze zdziwienia.

– Tego nie wiem, panienko. Pascal mi nie powiedział. Panienka wybaczy, ale muszę…

– Tak, tak, oczywiście. – Cofnęła się o krok. – Rozumiem.

Chwilę stała przy drzwiach jadalni, szukając powodu, dla którego mogłaby akurat teraz zatęsknić za towarzystwem brata. W końcu doszła do wniosku, że to nie ma najmniejszego sensu. Tylko nieczyste sumienie podsuwało jej myśl. że listy mogłyby mieć z nią cokolwiek wspólnego. Mimo wszystko jednak nadal czuła się nieswojo.

Odwróciła się i pobiegła na piętro.

ROZDZIAŁ 75

Anatol siedział przy stole. Niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w list.

Drżącą ręką zapalił trzeciego z rzędu papierosa. W powietrzu było gęsto od dymu. Na blacie leżały trzy koperty. Jedna, ciągle zamknięta, z paryskim znaczkiem. Pozostałe dwie oznaczone herbem przypominającym wzór, który zdobił wystawy Sterna. Papier z tym samym arystokratycznym godłem leżał obok.

Rzecz w tym, że Anatol spodziewał się takiego listu. Wiedział, iż któregoś dnia go otrzyma. Niezależnie od tego, jak bardzo się starał przekonać Izoldę, że jest bezpieczna, od wrześniowej napaści w Passage des Panora-mas oczekiwał takiego właśnie rozwoju wypadków. Fatalny komunikat, jaki tydzień wcześniej otrzymali w hotelu w Carcassonne, stanowił niepodważalny dowód, że Constant zorientował się w oszustwie, a co więcej, wytropił ich na południu.

Anatol usiłował chronić Izoldę przed obawami, lecz wiedząc to, czego się od niej dowiedział, miał świadomość, iż są uzasadnione. Dla Constanta, człowieka chorego, codziennością były nerwice i paranoje. Nie panował nad emocjami. Jednym słowem, stać go było na wszystko i skoro chciał się zemścić na kobiecie, która -jego zdaniem dopuściła się wobec niego zdrady, nic go nie powstrzyma.

Opuścił wzrok na list. Słowa, choć grzeczne i uprzejme, były jednocześnie obraźliwe. Victor Constant oficjalnie wyzywał go na pojedynek. Jutro, w sobotę, trzydziestego pierwszego października, o zmierzchu. Wybrał broń. Pistolety. Pozostawił Vernierowi decyzję co do miejsca spotkania, w obrębie Domaine de la Cade, w granicach prywatnego majątku, gdzie niedozwolona przez prawo walka odbędzie się przy zachowaniu niezbędnej dyskrecji.

Zakończył informacją, że zamieszkał w Hotel de la Reine w Rennes-les-Bains i oczekuje potwierdzenia, iż ma do czynienia z człowiekiem honoru.

Nie po raz pierwszy Anatol pożałował, że udato mu się opanować morderczy impuls na Cimetiere de Montmartre. Czul wtedy obecność Constanta. Miał ogromną chęć zastrzelić go tam. na miejscu, z zimną krwią. Gotów był ponieść wszelkie konsekwencje. Powstrzymał się z niemałym trudem. I teraz także, gdy otworzył i przeczytał wstrętny list w pierwszym odruchu chciał jechać do miasta i rozprawić się z Constan-tem od razu, od ręki.

Niestety, takie działanie nic by nie zmieniło, więc siedział i myślał.

Gdy papieros się skończył, zapalił następnego, odłożył do popielniczki i natychmiast o nim zapomniał.

Potrzebny będzie sekundant. Może Charles Denarnaud się zgodzi? Przynajmniej jest człowiekiem światowym. Gabignauda należałoby poprosić o asystę medyczną. Nie będzie zachwycony, lecz nie powinien odmówić. Trzeba poprosić lekarza o dyskrecję, uprzedzić, że Izolda o niczym nie wie. Ze względu na jej stan. Z tego właśnie powodu doktor zapewne się zgodzi.

Jakiś czas poświęcił Anatol na poszukiwanie innego rozwiązania, jakiegoś satysfakcjonującego wyjścia. Próbował wyobrazić sobie Constan-ta rannego, zmuszonego do podania ręki, zakończenia wojny, lecz jakoś nie mógł. Zamiast tego zyskał jeszcze mocniejsze przekonanie, że nawet jeśli wyjdzie z pojedynku zwycięsko, Constant nie zrezygnuje z zemsty.

Nie miał wyjścia. Musiał się pojedynkować. Rzeczywiście był człowiekiem honoru, nawet jeśli wiele jego uczynków w ostatnim czasie świadczyło o czymś przeciwnym. Jeśli nie stanie do walki z Constantem nic się nie zmieni. Izolda będzie żyła w ciągłym napięciu, stale czekając na atak. Zresztą nie tylko ona. Z listu widać było, że Constant nie zamierza zrezygnować. Jeżeli Anatol nie stawi się na pojedynek, tamten będzie prześladował jego samego i całą jego rodzinę do końca życia.

W ostatnich dniach słyszał wśród służby plotki, że w mieście znowu krążą niestworzone historie o Domaine de la Cade. O powrocie bestii, przed którą za życia Jules'a Lascombe'a drżała cała okolica. Nie widział powodu ani sensu rozbudzania dawnych plotek, więc puszczał je mimo uszu. Teraz nabrał przekonania, iż kryje się za nimi Constant.

Zmiął papier w dłoni. Nie dopuści do tego, by dziecko rosło ze świadomością, że jego ojciec jest tchórzem. Musi podjąć wyzwanie. Strzelać celnie.

83
{"b":"98562","o":1}