Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Anatol puścił listwy.

Nie miał sposobu się dowiedzieć, czy Constant rzeczywiście był w Carcassonne. A jeśli nie, to gdzie się właściwie znajdował. Jak blisko. Instynkt podpowiadał mu, że najlepiej wrócić natychmiast do Rennes-les-Bains.

Pozostawała mu nikła nadzieja, że gdyby Constant wiedział o Domaine de la Cade, raczej tam wysłałby wiadomość.

ROZDZIAŁ 62

Leonie czekała na brata w holu. Stała z buzią w ciup i rękami w mał-drzyk. Wzrok miała wyzywający, a nerwy napięte jak postronki – ze strachu, że patron ją zdradzi.

Anatol zszedł z piętra i minął ją bez słowa. Podszedł do lady recepcyjnej, zamienił kilka słów z właścicielem, po czym minąwszy siostrę jak powietrze, wyszedł na ulicę, gdzie już czekał fiacre, zamówiony na kurs do stacji kolejowej.

Leonie odetchnęła z ulgą.

Dziękuję panu – rzekła cicho.

Je vous en prie, mademoiselle Vernier. – Mrugnął porozumiewawczo, poklepał kieszeń na piersi. – Dopilnuję, żeby list został dostarczony zgodnie z panienki życzeniem.

Dziewczyna skinęła mu na pożegnanie i pośpieszyła za bratem.

– Wsiadaj – polecił jej zimnym głosem, gdy już wchodziła do powozu.

Zupełnie jak do leniwej służącej. Krew w niej zawrzała.

Wsunął w dłoń woźnicy srebrną monetę.

– Co koń wyskoczy.

Zamilkł na dobre. Nawet nie spojrzał na siostrę.

***

Krótki dystans przez miasto pokonywali w ślimaczym tempie, bo mokre i śliskie drogi spowalniały ruch. W rezultacie na dworzec dotarli zaledwie parę chwil przed odjazdem pociągu i musieli biec do przedziałów pierwszej klasy na początku składu. Konduktor przytrzymał im drzwi.

Gdy zamknęły się z trzaskiem, Leonie dostrzegła w kącie Izoldę i Ma-rietę.

– Ciociu! – krzyknęła, zapominając o humorach.

Izolda miała twarz bladą jak papier, a oczy zaczerwienione. Z pewnością płakała.

Marieta poderwała się z miejsca.

– Pomyślałam sobie, że lepiej, żebyśmy madama i ja były razem zwróciła się do Anatola. – Niż żebym poszła do swojego przedziału.

– Racja – przyznał Anatol, nie spuszczając wzroku z Izoldy. – Wyjaśnię to konduktorowi.

Usiadł na banquette obok Izoldy, ujął jej bezwładną dłoń. Leonie także przysunęła się bliżej.

– Co się stało?

– Chyba się przeziębiłam – rzekła Izolda. – Cała ta podróż i zła pogoda… Jestem bardzo zmęczona. – Zawiesiła na Leonie spojrzenie szarych oczu. – Bardzo mi przykro, że z mojego powodu ominął cię koncert. Wiem, jak bardzo ci na nim zależało.

– Leonie rozumie, że twoje zdrowie jest ważniejsze – oświadczył Anatol, nie dopuszczając siostry do głosu. – I że nie możemy pozostawać tak daleko od domu, choć ona ma ochotę na bezmyślne wycieczki.

Był niesprawiedliwy i zbyt surowa ocena brata zakłuła Leonie boleśnie, jednak dziewczynie udało się utrzymać język za zębami. Niezależnie od rzeczywistej przyczyny tego pośpiesznego wyjazdu z Carcassonne Izolda istotnie wyglądała na chorą. Bez wątpienia powinna się jak najszybciej znaleźć we własnym domu.

Wystarczyło, żeby mi to Anatol powiedział, pomyślała Leonie, a wcale bym się nie buntowała.

Nie zamierzała mu wybaczyć. Nabrała niezbitego przekonania, że to właśnie on wywołał awanturę, a ona, niczemu niewinna, została bezpodstawnie odsądzona od czci i wiary.

Westchnęła i naburmuszona utkwiła wzrok w szybie.

Gdy w pewnym momencie zerknęła na brata, by sprawdzić, czy zauważył jej niezadowolenie, zaczęła się poważnie niepokoić o ciotkę i zapomniała o złości na Anatola.

Rozległ się głośny gwizd lokomotywy. Słup pary z hukiem przepchnął się przez wilgotne powietrze. Pociąg szarpnął i ruszył w drogę.

***

Dziesięć minut później, na sąsiednim peronie, z marsylskiego pociągu wysiadł inspektor Thouron w towarzystwie dwóch paryskich policjantów. Mieli dwie godziny spóźnienia, bo ulewne deszcze spowodowały pod Beziers obsunięcie się stoku na tory.

Thourona powitał inspektor carcassońskiej gendarmerie, Bouchou. Uścisnęli sobie dłonie, potem, otulając się ciaśniej płaszczami i przytrzymując czapki na głowach, ruszyli pod wiatr.

Przejście łączące obie strony dworca zmieniło się w wartki strumień, więc zawiadowca stacji czekał przy bocznej furtce, wychodzącej na ulicę, ściskając w dłoniach łańcuch, jakby się bał, że furta wyłamie się z zawiasów i odleci.

– Jestem wdzięczny, że pan po mnie wyszedł, Bouchou – powiedział Thouron. Był zły i wykończony długą podróżą.

Bouchou, korpulentny mężczyzna o czerwonej twarzy, tuż przed emeryturą, miał ciemną karnację i krępą budowę charakterystyczną dla mieszkańców południa. Od pierwszej chwili robił wrażenie człowieka sympatycznego i życzliwie nastawionego do świata, więc Thouron szybko pozbył się obaw, że przybysze z północy, a co gorsza, z samego Paryża, zostaną potraktowani jak intruzi, podejrzliwie i z niechęcią.

– Chętnie pomogę! – zapewnił Bouchou, przekrzykując wichrzysko. – Chociaż jestem zdziwiony, że człowiek na takim stanowisku jak pan fatygował się osobiście. Czy naprawdę chodzi tylko o znalezienie Verniera, żeby go poinformować o śmierci matki, co? – Zmierzył Thourona bacznym spojrzeniem. – Czy też jest w tym drugie dno?

Paryski inspektor westchnął.

– Schowajmy się gdzieś, wszystko panu opowiem.

Dziesięć minut później usadowili się w przytulnej kawiarence, rzut kamieniem od Cour de Justice Presidiale, gdzie mogli rozmawiać swobodnie, ponieważ większość klienteli stanowili policjanci z pobliskiego komisariatu i pracownicy więzienia.

Bouchou zamówił dwa kieliszki miejscowego likieru, La Micheline, przysunął krzesło do stołu i nadstawił ucha. Thouron uznał, że trunek jest, jak na jego gust, nieco za słodki, ale i tak wypił z wdzięcznością, po czym z grubsza wprowadził policjanta z Carcassonne w sprawy śledztwa.

Marguerite Vernier, wdowa po komunardzie, a ostatnio kochanka prominentnego i wysoko cenionego bohatera wojennego, została zamordowana w swoim mieszkaniu w niedzielę, dwudziestego września, wieczorem. Przez miesiąc policja nie zdołała odnaleźć jej dzieci, córki i syna, najbliższych krewnych, których należało zawiadomić o stracie.

I choć nie było powodu, by traktować Verniera jako podejrzanego, niemniej na światło dzienne wyszło kilka interesujących szczegółów. Na przykład fakt, że razem z siostrą celowo zacierał ślady. Jakiś czas zajęło ludziom Thourona odkrycie, że monsieur i mademoiselle Vernier pojechali na południe z dworca Montparnasse, a nie na zachód czy północ z Gare Saint-Lazare, jak się wydawało.

Szczerze mówiąc – przyznał Thouron – gdyby nie to. że jeden z moich ludzi przeszedł sam siebie, nadal nic byśmy nie wiedzieli.

A co zrobił? – spytał Bouchou, żywo zainteresowany.

Jak łatwo się domyślić, po miesiącu od zdarzenia nie mogłem już uzasadnić całodobowej obserwacji mieszkania.

Bien sur.

Wobec czego jeden z moich podwładnych, bystry chłopak. Gaston Leblanc, zaprzyjaźnił się z pokojówką w mieszkaniu Debussych, rodziny, która mieszka pod Vernierami. Dziewczyna powiedziała mu, że widziała, jak dozorca dostawał od obcego człowieka pieniądze za jakąś kopertę.

Bouchou oparł łokcie na blacie.

Concierge się przyznał?

Z początku, oczywiście, wszystkiemu zaprzeczył. Zawsze to samo.

Ale pod groźbą aresztu przyznał, że zapłacono mu, i to sowicie, za przekazanie każdej korespondencji, jaka przyjdzie do Vernierów.

– Kto płacił?

Thouron wzruszył ramionami.

– Dozorca twierdzi, że nie wie. Transakcje były dokonywane za pośrednictwem służącego.

– Uwierzył mu pan?

– Tak – rzekł Thouron, opróżniając kieliszek. – Uwierzyłem. W skrócie rzecz ujmując, dozorca zeznał, że choć nie jest pewien, to wydaje mu się, iż litery na kopercie przypominały charakter pisma Anatola Verniera. Stempel był z Aude.

– Et voild, jest pan tutaj. Thouron pokiwał głową.

– Niewiele mamy, wiem, ale to nasz jedyny trop. Bouchou podniósł rękę, zamawiając drugą kolejkę.

– A sprawa jest delikatna ze względu na powiązania uczuciowe pani

Vernier.

Thouron pokiwał głową.

– Generał du Pont jest człowiekiem o nieskazitelnej reputacji i niemałych wpływach. Nie jest podejrzany o zbrodnię, ale…

– Czy to pewne? – przerwał Bouchou. – A może wasz prefekt nie życzy sobie uwikłania szacownej osobistości w skandal?

Thouron po raz pierwszy pozwolił sobie na lekki uśmiech. Twarz mu się odmieniła, nie wyglądał na swoje czterdzieści lat.

– Nie przeczę, moi przełożeni byliby, powiedzmy… zaniepokojeni, gdy

by się okazało, że trzeba wytoczyć sprawę du Pontowi – przyznał ostrożnie. – Na szczęście dla wszystkich zainteresowanych, istnieją niepodważalne dowody, świadczące przeciwko winie generała. Swoją drogą, on sam chce, żeby jego dobrego imienia nie splamił żaden cień, a co za tym idzie, przyjmuje, iż dopóki nie znajdziemy zabójcy i nie postawimy winnego przed sądem, zawsze będzie istniało ryzyko jakichś plotek i pomówień.

Bouchou słuchał uważnie, gdy Thouron wyjaśniał mu swoje racje, świadczące o niewinności du Ponta. Anonimowy przeciek do prasy, czas śmierci ofiary mniej więcej godzinę przed przyjściem generała, który wówczas znajdował się na koncercie, w towarzystwie wielu znanych osób, a teraz jeszcze dowody na to, że ktoś przekupił dozorcę.

– Drugi kochanek? – podsunął Bouchou.

– Zastanawiałem się nad tym. Znaleźliśmy dwa kieliszki szampana, ale również stłuczoną szklaneczkę po whisky w kominku. Mamy też dowody, że pokój Verniera został przeszukany, a jednocześnie służba twierdzi, iż zniknęło jedynie rodzinne zdjęcie w ramce, stojące na bocznym stoliku w salonie. – Wyjął z kieszeni fotografię odszukaną w paryskim studio.

Bouchou przyjrzał się jej bez komentarza.

– Zdaję sobie sprawę podjął Thouron, że nawet jeśli Vernierowie byli w okręgu Aude, mogli już dawno pojechać dalej. Wiem też, że to duży obszar, więc nawet jeśli w dalszym ciągu znajdują się w Carcassonne albo w jakimś prywatnym domu na wsi, trudno będzie ich znaleźć.

71
{"b":"98562","o":1}