Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Ma pan odbitki?

Paryski inspektor pokiwał głową.

– Przede wszystkim zawiadomię hotele i pensjonaty w Carcassonne -

powiedział Bouchou. – Potem może większe ośrodki turystyczne na południu? Vernierowie przywykli do Paryża, na wsi może się im nie podobać.

– Przyjrzał się fotografii. – Dziewczyna jest piękna. Co za koloryt. Niepowszedni. – Wsunął fotografię do wewnętrznej kieszeni marynarki. – Proszę zostawić to mnie. Zobaczymy, co się da zrobić.

Thouron odetchnął głęboko.

– Jestem panu bardzo wdzięczny.

– Je vous enprie. Czas na kolację.

Zjedli po kotlecie, po porcji budyniu śliwkowego, i popili mocnym czerwonym winem z Minervois. Deszcz niezmordowanie walił w okna, w miarę jak przybywało klientów, w lokalu robiło się ciasno. Ludzie strząsali z siebie krople wody, przytupując i otrząsając kapelusze. Z ust do ust podawano wiadomość, że merostwo ostrzega przed powodzią. Aude miała lada moment wystąpić z brzegów.

Bouchou, słysząc najnowsze wieści, prychnął pogardliwie.

– Co roku na jesieni gadają to samo – oświadczył głośno. – A jakoś nigdy nie ma powodzi.

Thouron uniósł brwi.

– Nigdy?

– No, w każdym razie nieczęsto – poprawił się Bouchou z szerokim uśmiechem. – Na moje oko dzisiaj nic nam nie grozi.

***

Burza uderzyła w Haute Vallee wkrótce po ósmej wieczorem. Pociąg wiozący Leonie, Izoldę i Anatola na południe zbliżał się do stacji w Limom.

Raptem huknął grzmot, sekundę później niebo rozdarła błyskawica.

Izolda krzyknęła przestraszona. Anatol w mgnieniu oka znalazł się u jej boku.

– Je suis la – uspokajał. – Jestem przy tobie.

Kolejny grzmot przetoczył się w górach. Tym razem i Leonie podskoczyła na siedzeniu. Nawałnica ruszyła przez równiny. Drzewa -pins mari-times, platanes i buki zgięły się pod gwałtownym wietrznym crescendo. Nawet winorośle posadzone w schludnych rzędach trzęsły się pod chłostą rozgniewanej aury.

Leonie przetarła zaparowane okno i obserwowała, jednakowo zafascynowana i przerażona, zmagania żywiołów. A pociąg brnął swoją drogą. Kilka razy musieli się zatrzymać między stacjami, kolejarze oczyszczali tory z połamanych gałęzi, a nawet drzewek, które obsuwały się ze stoków bombardowanych ulewnym deszczem.

Na każdym postoju wsiadali kolejni podróżni; było ich dwukrotnie więcej niż wysiadających. Kapelusze mieli nasunięte głęboko na oczy, kołnierze postawione wysoko, dla ochrony przed deszczem, który wali} w cienkie szyby wagonów. Opóźnienie zwiększało się na każdej stacji w przedziałach zrobiło się gęsto od ludzi uciekających przed burzą.

Po kilku godzinach dotarli do Couizy. W dolinie burza atakowała z nieco mniejszym impetem, mimo wszystko jednak sytuacja nie wyglądała różowo, bo w zasięgu wzroku nie było ani jednego powozu do wynajęcia, a courrier publique już dawno odjechał. Anatol musiał zapukać do mieszkania jednego z właścicieli sklepu, i tam wreszcie znalazł chłopaka, który na mule pojechał z poleceniem dla Pascala, by służący sprowadził po nich dwukółkę.

Na czas oczekiwania schronili się w jakiejś restauracyjce tuż obok dworca. Na kolację było już za późno, nawet w innych okolicznościach. Szczęściem żona właściciela, rzuciwszy okiem na przezroczystą skórę Izoldy oraz świadoma nieskrywanego udręczenia Anatola, zlitowała się nad nimi i poczęstowała ich parującą ogonówką oraz pajdami podeschłego czarnego chleba. Do tego znalazła się butelka mocnego tarascońskiego wina.

Dołączyło do nich dwóch mężczyzn. Przynieśli wieści, że Aude w Carcassonne już występuje z brzegów. Powódź zalała quartiers Trivalle i Bar-bacane.

Leonie pobladła. Oczyma wyobraźni ujrzała czarną wodę, wdzierającą się na stopnie kościoła Saint-Gimer. Jakże łatwo mogła się znaleźć w pułapce! Ulice, po których tak niedawno chodziła, teraz znajdowały się pod wodą! Nagle pojawiła się jeszcze jedna myśl. Czy Victor Constant jest bezpieczny?

Niepokój o niego nie dawał jej spokoju przez całą drogę do Domaine de la Cade do tego stopnia, że nie zwracała uwagi na niedogodności podróży ani wysiłek zmęczonych koni, ciągnących powóz śliską zdradliwą górską drogą.

Zanim pokonali długi żwirowy podjazd, gdzie koła grzęzły w błocie. Izolda zaczęła tracić przytomność. Marieta została posłana do zmieszania proszków mających pomóc jej pani zasnąć, inna pokojówka miała naszy-kować moine, miedziane naczynie na długiej rączce, które wypełniało się żarem, służące do nagrzewania łóżka. Trzecia poprawiała płonące drwa w kominku. Ponieważ Izolda nie miała siły iść, Anatol wziął ją na ręce i zaniósł na piętro. Pasma blond włosów niby złoty jedwab odcinały się od czerni marynarki.

Leonie odprowadzała ich zdumionym wzrokiem. Zanim pozbierała myśli, została w holu sama.

Przemarznięta do szpiku kości i zła jak osa, udała się do swojego pokoju. Sama się rozebrała i wpełzła pod kołdrę. Pościel wydawała się wilgotna. Nikt nie rozpalił ognia na kominku. Pokój był ponury i nieprzyjazny.

Próbowała zasnąć, lecz ciągle słyszała kroki Anatola na korytarzu. W którymś momencie do jej uszu dotarto stukanie jego obcasów na płytkach w holu. Maszerował niczym żołnierz na warcie.

Ktoś otworzył frontowe drzwi.

Zapadła cisza.

W końcu dziewczyna pogrążyła się w niespokojnym półśnie. Bohaterem jej marzeń był Victor Constant.

72
{"b":"98562","o":1}