Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Jeszcze kilka razy zmyliła drogę, więc minęła prawie godzina, nim udało jej się dotrzeć do kościoła Saint-Vincent, a stamtąd, rue du Port. już prosto do hotelu. Wchodząc po stopniach, usłyszała dzwony katedry, bijące szóstą.

Biegiem wpadła do holu, mając nadzieję, że zdoła się przynajmniej przebrać w suche rzeczy, zanim stanie twarzą w twarz z bratem. Niestety. Anatol czekał przy recepcji, wydeptując ścieżkę w dywanie. W ręku trzymał papierosa. Leonie zamarła w pół kroku. A on, zobaczywszy siostrę, dopadł ją w dwóch susach, chwycił za ramiona i potrząsnął mocno.

– Gdzieś ty była?!- krzyknął. – Ja tu odchodzę od zmysłów!

Stała jak zmieniona w kamień, ogłuszona jego gniewem. Gdzie byłaś?!

– Przepraszam… burza mnie złapała…

– Nie kłam! Wyraźnie zabroniłem ci wychodzić samej. Odprawiłaś Ma-rietę pod jakimś bzdurnym pretekstem i zniknęłaś. Gdzie byłaś?! Mów, do cholery!

Leonie osłupiała. Anatol nigdy nie przeklinał. Nigdy. W żadnych okolicznościach.

– Nie wiesz, na co się narażasz! – krzyczał. – Młoda dziewczyna, sama,

w obcym mieście!

Leonie zerknęła na właściciela hotelu, który słuchał awantury z nieskrywanym zainteresowaniem.

– Anatol, proszę cię – szepnęła. – Wszystko ci wytłumaczę. Ale chodźmy do pokoju…

– Wyszłaś poza dzielnicę? – Znów nią potrząsnął. – Mów!

– Nie – skłamała, zbyt przestraszona, by wyznać prawdę. Spacerowałam po Square Gambetta i podziwiałam uroczą architekturę Bastide. Rzeczywiście, posłałam Marietę po parasolkę, nie powinnam była tego robić… Kiedy zaczęło padać, postanowiłam się gdzieś schronić, żeby nie zmoknąć… powiedziała ci, że byłyśmy na Carriere Mage, by poszukać kancelarii prawnej?

– Nie, tego mi nie powiedziała – warknął jeszcze bardziej nachmurzony. – Widziałaś nas?

– Nie, ja tylko…

Był wściekły.

– Tak czy inaczej, deszcz ustał ponad godzinę temu. Umówiliśmy się tutaj o piątej trzydzieści. O tym też zapomniałaś?

– Pamiętałam, tylko…

– Przecież w tym mieście nie sposób zapomnieć o upływie czasu. Co krok biją jakieś dzwony. Przestań kłamać. Nie mów mi, że nie wiedziałaś, która godzina, bo i tak ci nie uwierzę.

– Nie zamierzałam tego mówić – wyznała cicho.

– Gdzie się schroniłaś przed deszczem? – wypytywał dalej.

– W kościele – odparła szybko.

– W jakim kościele? W którym?

– Nie wiem. Blisko rzeki. Brat chwycił ją za ramię.

– Czy ty mówisz prawdę, Leonie? Czy nie poszłaś do La Cite?

– Ten kościół nie był w La Cite! – krzyknęła ze łzami w oczach. – Auu, boli!

– Nikt cię nie zaczepiał? Nikt nie próbował cię skrzywdzić?

– Przecież widzisz, że jestem cała i zdrowa oznajmiła, próbując się uwolnić.

Przeszył ją wzrokiem rozpalonym wściekłością, jakiej dotąd u niego nie widziała. Nagle puścił ją, odepchnął od siebie.

Wsadziła rękę do kieszeni, w zimnych palcach ścisnęła wizytówkę od pana Constanta.

Gdyby brat ją zobaczył… Anatol zrobił krok w tył.

– Bardzo mnie rozczarowałaś – oznajmił. Chłód jego głosu zmroził dziewczynie duszę. – Zawsze uważałem cię za osobę mądrą i odpowiedzialną

W Leonie zawrzał gniew. Miała ochotę wykrzyczeć bratu prosto w twarz, że nie zrobiła nic złego, ot, po prostu wybrała się na spacer, nic więcej. Ugryzła się w język. Nie było sensu się z nim kłócić.

Opuściła głowę.

– Przepraszam – powiedziała. Odwrócił się od niej.

– Idź do pokoju i spakuj rzeczy – rzucił przez ramię. Nie! Tylko nie to!

Wojowniczo zmrużyła oczy, odzyskała ducha.

– A niby dlaczego mam się pakować?

– Nie pytaj, tylko rób, co mówię.

Jeżeli wyjadą dziś wieczór, nie spotka jutro na koncercie Victora Constanta! Co prawda, nie obiecała, że się zjawi na Square Gambetta, ale zamierzała sama podjąć decyzję.

Co on sobie o mnie pomyśli, jeżeli się nie zjawię?

Podbiegła do Anatola, chwyciła go pod ramię.

– Proszę cię, błagam! Powiedziałam: przepraszam. Wyznacz mi jakąś

karę, jeśli musisz, ale nie karz mnie w ten sposób. Nie chcę wyjeżdżać

z Carcassonne.

Niecierpliwie strząsnął dłoń siostry.

– Zbliżają się kolejne burze. I powodzie. Ta decyzja nie ma nic wspólnego z tobą – odparł zwięźle. -Na skutek twojego nieposłuszeństwa zmuszony byłem wysłać Izoldę z Marietą przodem. Są już na stacji.

– Ale… koncert! krzyknęła Leonie. – Chcę zostać! Proszę cię! Obiecałeś.

– Pakuj się! Ale już!

Nie umiała się pogodzić z sytuacją. Nie potrafiła zrezygnować.

– Dlaczego tak nagle postanowiłeś wyjechać? – zapytała głośno. – Czy to ma coś wspólnego z Izoldą i prawnikami?

Cofnął się, jakby go uderzyła.

– Nie. – Nagle złagodniał. – Nie pierwszy to koncert i nie ostatni -rzekł cicho. Chciał objąć siostrę, ale się usunęła.

– Nienawidzę cię! – krzyknęła.

Ze łzami w oczach, nie dbając o to. kto ją widzi w takim stanie, pobiegła na górę i długim korytarzem do pokoju. Rzuciła się na łóżko i rozpłakała głośno.

Nie jadę. Nie pojadę i już, zarzekała się.

Wiedziała jednak, że cały ten bunt na nic. Miała mało własnych pieniędzy. Niezależnie od prawdziwej przyczyny nagłego wyjazdu, a w pretekst o złej pogodzie nie wierzyła ani przez sekundę, nie miała wyboru. Skoro Anatol postanowił ją ukarać, wybrał doskonałą metodę.

Gdy minął napad szlochu, podeszła do garderoby, by wybrać jakieś suche ubranie. Ze zdziwieniem stwierdziła, że został w niej tylko płaszcz podróżny. Wpadła przez drzwi łączące jej sypialnię z resztą apartamentu do salonu, potem do pozostałych dwóch pokojów i przekonała się. że Marie-ta właściwie wszystko już zabrała.

Rozżalona, nieszczęśliwa, w ciężkim, wilgotnym ubraniu, szorstkim i niewygodnym, zebrała kilka osobistych drobiazgów, które pokojówka zostawiła na toaletce, potem chwyciła płaszcz i wyskoczyła na korytarz, gdzie od razu natknęła się na Anatola.

– Marieta nie zostawiła mi rzeczy na zmianę! – oznajmiła z oczami błyszczącymi wściekłością. – Przemokłam do nitki i jest mi zimno.

– Doskonale – powiedział, wchodząc do swojego pokoju. Zatrzasnął za sobą drzwi.

Leonie obróciła się na pięcie i jak burza wpadła do apartamentu.

Nienawidzę go!

Jeszcze dostanie za swoje!

Zachowywała się odpowiednio, dbała o wszelkie konwenanse, ale w tej sytuacji poczuła się zmuszona do poczynienia bardziej zdecydowanych kroków. Pośle panu Constantowi wiadomość wyjaśniającą, dlaczego nie może się zjawić na spotkaniu. Przynajmniej nie będzie jej źle osądzał. A może nawet postanowi na piśmie wyrazić swój zawód, że ich przyjaźń trwała tak krótko.

Z twarzą zaczerwienioną od determinacji w dwóch krokach znalazła się przy biurku. Z szuflady wyjęła hotelową papeterię. Szybko, zanim straciła odwagę, skreśliła słowa przeprosin, a następnie zasugerowała, że list wysłany na poste restante w Rennes-les-Bains z pewnością do niej dotrze, a potwierdzenie otrzymania niniejszej notki zapewniłoby jej spokój umysłu. Nie pozwoliła sobie jedynie na podanie adresu Domaine de la Cade.

Anatol ugotuje się z wściekłości.

Bardzo mu tak dobrze! Sam sobie zasłużył! Skoro on traktuje ją jak dziecko, tak właśnie będzie się zachowywała. Jeśli nie pozwala jej samej podejmować decyzji, ona nie musi się liczyć z jego życzeniami.

Zakleiła kopertę, napisała adres. Po chwili namysłu zrosiła papier kilkoma kroplami perfum, jak to czyniły bohaterki jej ulubionych powieści. Następnie przycisnęła list do ust, jak gdyby mogła wycisnąć na papierze cząstkę siebie.

Gotowe.

Teraz wystarczyło znaleźć sposób, żeby zostawić przesyłkę u właściciela hotelu, tak by Anatol w niczym się nie zorientował. O właściwej godzinie zostanie dostarczona panu Constantowi, na Square Gambetta.

Wówczas pozostanie jedynie czekać, by się przekonać, co z tego wyniknie.

***

W sypialni naprzeciwko Anatol siedział na łóżku, z głową wspartą na rękach. W zaciśniętej pięści trzymał zmięty list, który został dostarczony do hotelu jakieś pół godziny przed powrotem Leonie.

Właściwie trudno było nazwać tę wiadomość listem. Zawierała tylko pięć słów.

CE N'EST PAS LA FIN.

To jeszcze nie koniec.

Żadnego podpisu ani adresu zwrotnego, lecz Anatol, niestety, doskonale rozumiał, w czym rzecz. Była to odpowiedź na jedno słowo, które zostawił na ostatniej stronie pamiętnika porzuconego w Paryżu.

FIN.

Podniósł głowę. Piwne oczy błyszczały niezdrowo. Policzki miał zapadnięte, twarz pobladłą.

Constant się dowiedział. Nie tylko, że pogrzeb na Cimetiere de Montmartre był oszustwem i że Izolda żyje, ale także wytropił ją tutaj, na południu.

Nerwowo przeczesał włosy palcami.

Jak? Jak zdołał się dowiedzieć, że są w Carcassonne? I to w tym konkretnym hotelu! Od kogo? Wiedziała o tym Izolda, Leonie oraz służba w Domaine de la Cade.

Wiedział prawnik. I ksiądz.

Ale żaden z nich nie znał nazwy hotelu.

Usiłował się skoncentrować. Nie wolno się pogrążać w roztrząsaniu porażki. Nie czas się martwić, że Constant ich znalazł, na takie przygnębiające analizy będzie mnóstwo czasu później. Najważniejsze to zdecydować, co teraz. Co dalej.

Przygarbił się na wspomnienie załamanej Izoldy. Zrobiłby wszystko, by ją uchronić przed tym ciężarem, ale przyszła do niego chwilę po tym, jak otrzymał list, i nie zdołał ukryć prawdy.

Z obojga ulotniła się cała radość. Nadzieja na nowe, wspólne życie bez strachu, bez konieczności trwożliwego chowania się w ukryciu rozwiała się jak dym.

Tego wieczoru zamierzał podzielić się z siostrą pomyślnymi nowinami.

Ściągnął brwi.

Po koszmarnym przedstawieniu, jakie im urządziła, zmienił zdanie. Utwierdził się w przekonaniu, że nie powinien jej mówić o ślubie. Dowiodła niezbicie, iż nie sposób jej ufać, że nie potrafi się zachować właściwie.

Podszedł do okna, rozsunął deszczułki żaluzji, wyjrzał na ulicę. Nikogo. Tylko jakiś pijaczyna, owinięty żołnierską peleryną. Siedział pod ścianą po przeciwnej stronie jezdni, z nogami podciągniętymi pod brodę.

70
{"b":"98562","o":1}