Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Constant położył dłoń na sercu, zgiął się w lekkim ukłonie.

– Uprzejmie przepraszam.

– Wybaczam – rzekła z promiennym uśmiechem.

– I ta ciotka, ta piękna, ujmująca Izolda, wcześniej mieszkanka Paryża, przeprowadziła się do Carcassonne?

– Nie. Przyjechaliśmy do miasta tylko na kilka dni załatwić jakieś sprawy związane z posiadłością jej zmarłego męża. Dziś wieczór idziemy na koncert.

– Carcassonne jest przepięknym miastem. Bardzo się zmieniło w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Przybyło tu wiele wspaniałych restauracji i sklepów, a także hoteli. – Zamilkł na moment. – A może macie w mieście własne mieszkanie?

– Nie, skądże! – zaśmiała się dziewczyna. – Przyjechaliśmy tylko na kilka dni. Polecony przez przyjaciół Hotel Saint-Vincent całkowicie nam odpowiada.

Ktoś otworzył drzwi kościoła, razem z nowymi przybyszami wpadł do środka podmuch wiatru. Mokre spódnice przykleiły się dziewczynie do nóg. Zadrżała.

– Panienka boi się burzy?

– Ani trochę – odparła zgodnie z prawdą, choć troska nowego znajomego sprawiła jej przyjemność. – Majątek ciotki jest w górach. Przez ostatnie dwa tygodnie mieliśmy okazję doświadczać grzmotów i błyskawic dużo groźniejszych niż te dzisiejsze.

– Więc zamieszkaliście poza Carcassonne?

– Na południe od Limoux, w Haute Vallee. Niedaleko od uzdrowiska Rennes-les-Bains. Podniosła na niego uśmiechnięte spojrzenie. – Zna pan to miejsce?

– Niestety, nie. Chociaż przyznaję, zaczynam być zainteresowany. Może złożyłbym wizytę w tej okolicy w nieodległej przyszłości?

Leonie po raz kolejny spłonęła rumieńcem.

– Posiadłość leży na uboczu, ale okolica jest piękna.

– Dużo socjety przebywa w Rennes-les-Bains?

– Ależ skąd! Żyjemy tam na odludziu. Ale odpowiada nam taki stan rzeczy. Mój brat w mieście jest wiecznie zajęty. Tutaj wreszcie może odpocząć.

– Mam nadzieję, że południe będzie mogło się nacieszyć waszą obecnością nieco dłużej rzekł miękko.

Leonie z trudem zachowała spokojny wyraz twarzy. Hiszpańska rodzina, ciągle głośno się kłócąc, zaczęła wstawać. Drzwi kościoła stały otworem.

– Deszcz przechodzi – zauważył Constant. – Szkoda.

Ostatnie słowo padło tak spokojnie, że Leonie rzuciła na towarzysza zdumione spojrzenie. Tak otwarcie wyrażać zainteresowanie…? Jego twarz miała jednak całkiem niewinny wyraz, więc dziewczyna musiała się zastanowić, czy przypadkiem nie przypisała mu niezamierzonych intencji. Przeniosła spojrzenie z powrotem na drzwi i ujrzała na mokrych stopniach powódź jasnego, słonecznego światła.

Dżentelmen w cylindrze pomógł swojej towarzyszce wstać. Ostrożnie wydostali się z ławy, przeszli nawą i znaleźli się przed kościołem. Za nimi podążyli inni. Aż dziwne, jak wiele osób schroniło się w kościele. Wcale nie zwróciła na tych ludzi uwagi.

Monsieur Constant podał jej ramię.

– Pójdziemy?

Aksamitny głos. Nienaganne maniery. Wahała się tylko przez mgnienie oka. Następnie, sama nie wiedząc jak ani kiedy, wsparła się na ramieniu mężczyzny.

– Chętnie skorzystam – rzekła.

Leonie Vernier i Victor Constant razem opuścili kościół i zeszli na Place Saint-Gimer.

ROZDZIAŁ 60

Mimo opłakanego wyglądu Leonie czuła się najszczęśliwszą osobą na placu. Często wyobrażała sobie taki moment, ale w rzeczywistości okazał się on znacznie piękniejszy niż w marzeniach. Spacer pod rękę z mężczyzną.

I to wcale nie w marzeniach.

Victor Constant nadal zachowywał się jak dżentelmen doskonały, uważny, ale nie nadskakujący. Poprosił o pozwolenie na zapalenie papierosa, a kiedy je uzyskał, jej także zaproponował tytoń przywieziony z Turcji, zwinięty w gruby brązowy rulon, zupełnie inny niż papierosy, które palił Anatol. Odmówiła, lecz pochlebiło jej, że została potraktowana jak osoba dorosła.

Rozmowa potoczyła się trybem łatwym do przewidzenia: o pogodzie, o atrakcjach Carcassonne, o wspaniałości Pirenejów. Tak gawędząc, doszli do drugiego końca Pont Vieux.

– Tutaj, niestety, muszę panienkę opuścić – powiedział Constant.

Leonie zdołała nie okazać rozczarowania.

– Bardzo panu dziękuję za towarzystwo – rzekła. I za troskę. – Zawahała się. – Na mnie też już czas, inaczej brat będzie się o mnie martwił.

Chwilę stali, nie bardzo umiejąc się rozstać. Inna rzecz zawrzeć znajomość w niezwykłych warunkach, w obliczu burzy. Zupełnie inna popchnąć ją o krok dalej.

Chociaż Leonie chciała widzieć siebie jako osobę nieskrępowaną konwenansami, mimo wszystko czekała, aż on odezwie się pierwszy. Nie ona powinna proponować spotkanie. Jedynie uśmiechnęła się do niego, dając w ten sposób znać, że inicjatywa spotka się z przychylnym przyjęciem.

Mademoiselle Vernier… Usłyszała drżenie w jego głosie.

Tak, monsieur Constant?

– Mam nadzieję, że wybaczy mi panienka zbytnią śmiałość… Chciał

bym wiedzieć, czy miała już panienka okazję odwiedzić Square Gambetta.

– Skinął na prawo. – Dosłownie dwie minuty stąd.

– Byłam tam dziś rano.

Jeśli spodobała się panience muzyka, to w każdy piątek o godzinie jedenastej dają tam koncert. – Zamknął ją w spojrzeniu niebieskich oczu – Będę tu jutro.

Leonie skryła uśmiech. Bardzo ładnie sobie poradził. Zaprosił ją bez naruszania konwenansów.

– Ciotka zaplanowała dla nas udział w różnych muzycznych wydarzeniach w Carcassonne – rzekła, przechylając głowę.

– Więc może szczęście się do mnie uśmiechnie i nasze ścieżki znów się spotkają – powiedział, uchylając kapelusza. – Z przyjemnością poznam brata i ciotkę panienki. – Zajrzał jej głęboko w oczy.

Leonie była zauroczona. Nie marzyła o niczym innym, tylko o tym, by monsieur Constant objął ją w talii i pocałował.

– A la prochaine – rzekł.

Czar prysł. Dziewczyna oblała się rumieńcem, jakby mężczyzna mógł czytać w jej myślach.

– Tak, oczywiście – wykrztusiła. – Do zobaczenia.

Odwróciła się i żwawym krokiem ruszyła ulicą Pont Vieux, besztając siebie za zbyt odważne nadzieje.

Constant odprowadzał ją wzrokiem. Zgrabna figura, sprężysty krok. Sądząc po wysoko uniesionej głowie, doskonale wiedziała, że się jej przygląda.

Jaka matka, taka córka, pomyślał.

Cóż, aż trudno uwierzyć, że poszło tak łatwo. Te dziewczęce rumieńce, te wielkie oczy, rozchylone wargi, odsłaniające czubek języka… Mógł ją uwieść od razu, na miejscu, gdyby tylko zechciał. Ale nie takie miał plany, nie takie zamiary. O wiele więcej satysfakcji da mu gra z jej uczuciami. Doprowadzi ją do rozpaczy, zniszczy i podepcze, oczywiście, ale najpierw rozkocha. W ten sposób Vernier ucierpi znacznie bardziej, niż gdyby Constant wziął jego siostrę siłą.

A rozkocha ją w sobie bez najmniejszych trudności. Jest wrażliwa. młoda, dojrzały owoc, który sam spada w dłoń.

Politowania godna.

Strzelił palcami. Mężczyzna w niebieskim płaszczu, ciągle podążający jego śladami, natychmiast stanął obok.

– Monsieur.

Constant napisał kilka słów i wydał polecenie, by dostarczyć korespondencję do hotelu Saint-Vincent. Cieszyła go sama myśl o wyrazie twarzy Verniera, gdy przeczyta wiadomość. Tak, Vernier musi cierpieć. Zresztą oboje, i Vernier, i ta jego lafirynda. Przez następne kilka dni będą się bojaźliwie oglądali przez ramię, zastraszeni, niepewni, skąd padnie cios.

Włożył w chciwe dłonie mężczyzny sakiewkę z pieniędzmi.

– Masz za nimi chodzić. Śledzić ich. Wiadomości posyłać jak zwykle.

Chcę wiedzieć dokładnie, gdzie bywają. Rozumiesz? Zdążysz z listem do

hotelu przed dziewczyną?

Mężczyzna przybrał urażony wyraz twarzy.

– Jestem tu u siebie – mruknął, obrócił się i zniknął w wąskiej allee,

biegnącej na tyłach Hópital des Malades.

Constant wyrzucił z myśli dziewczynę i zaczął planować następny ruch. W czasie potwornie nudnego flirtu w kościele nie tylko poznał nazwę hotelu, w którym słodkie ptaszątka zatrzymały się w Carcassonne, ale, co ważniejsze, zdradziła mu, iż Vernier i podła zdrajczyni zamieszkali na wsi.

Znał doskonale miasteczko Rennes-les-Bains oraz uzdrowisko. Okolica świetnie pasowała do jego planów. Nie mógł pokonać wroga w Carcassonne, bo w mieście jest dużo ludzi, konfrontacja przyciągnęłaby powszechną uwagę. Ale w odosobnionym wiejskim majątku… Miał znajomości w Rennes-les-Bains, zwłaszcza przyda się pewien człowiek, mężczyzna bez przesadnych skrupułów i ze skłonnościami do okrucieństwa, któremu niegdyś Constant wyświadczył przysługę. Nie przewidywał żadnych trudności w przekonaniu go, że nadszedł czas spłaty długu.

Wsiadł do jlacre i wrócił do serca Bastide, a następnie siatką ulic przeszedł za Cafe des Negociants na Boulevard Barbes. Tam znajdował się jeden z ekskluzywnych klubów dla panów. Miał ochotę na szampana, może też dziewczynę. Tutaj, na południu, nie można było liczyć na jasną skórę blondynki w jego guście, trudno. Dziś mógł zrobić wyjątek. Był w uroczystym nastroju.

ROZDZIAŁ 61

Leonie śpieszyła przez Square Gambetta dróżkami błyszczącymi od wody, odbijającymi nieśmiałe promienie słońca. Wkrótce minęła brzydki budynek municypalny w sercu Bastide.

Całkiem nie widziała, co się wokół niej dzieje. Nie dostrzegała mijających ją ludzi ani chodników spływających czarną wodą i śmieciami naniesionymi przez burzę.

Dopiero teraz zaczynała sobie uświadamiać konsekwencje samowolnej wyprawy. Pól maszerując, pół biegnąc, myślała o tym, co usłyszy od Anatola. Nerwy miała napięte jak postronki, serce w gardle.

A jednak niczego nie żałuję, mówiła sobie.

Zostanie ukarana za nieposłuszeństwo, to pewne. Lecz nie mogła powiedzieć, że żałuje tej wyprawy.

Zerknęła na tabliczkę z nazwą ulicy i spostrzegła, że znajduje się na rue Courtejaire zamiast na Carriere Mage. Najwyraźniej się zgubiła. Plan de la ville, kompletnie przemoczony, rozszedł się jej w rękach. Zresztą farba drukarska się rozlała, nazwy ulic były nieczytelne. Skręciła najpierw w prawo, potem w lewo, rozglądając się za jakimiś znajomymi punktami charakterystycznymi, ale wystawy sklepów skryły się za okiennicami i wąskie uliczki Bastide wszystkie wyglądały tak samo.

69
{"b":"98562","o":1}