Литмир - Электронная Библиотека
A
A

To nie ma nic wspólnego z Constantem – powiedział szybko.

– Zabrali ci tylko zegarek po ojcu – zaprotestowała. – Jaki złodziej zo

stawiłby pełen portfel?

– Szczęście w nieszczęściu – uznał. -I tyle.

Nachylił się ku niej, pogładził ją po twarzy.

– Cały czas mam oczy i uszy otwarte. Odkąd jesteśmy w Domaine de la Cade, nie zdarzyło się nic alarmującego. Nikt o nas nie wypytywał w mieście. Nikt obcy nie kręcił się po okolicy ani tym bardziej w majątku.

Izolda westchnęła.

– Nie martwi cię brak wiadomości od Marguerite?

– Rzeczywiście – przyznał. – Nie bardzo chciałem pisać, skoro już zadaliśmy sobie tyle trudu, żeby zniknąć. Przyjmuję, że jest zajęta du Pontem.

Izolda uśmiechem skwitowała jego źle skrywaną antypatię.

– Jedyną jego zbrodnią jest miłość do twojej matki – upomniała go czule.

– Niechże więc się z nią ożeni! – rzucił ostrzej, niż zamierzał.

– Przecież wiesz, że tego zrobić nie może. Ona jest wdową po komu-nardzie, on człowiekiem nieskorym do łamania konwenansów.

Anatol pokiwał głową, westchnął ciężko.

– Prawdą jest, że się mamą opiekuje. Mimo całej mojej antypatii do tego człowieka, Bóg mi świadkiem, wolę, że ona przebywa w jego towarzystwie w Marne, niżby miała być sama w Paryżu.

Izolda sięgnęła po peignoir leżący na krześle obok łóżka, narzuciła go na ramiona.

– Zimno ci? – zatroskał się Anatol.

– Trochę.

– Przynieść ci coś? Powstrzymała go gestem.

– Dziękuję, nie trzeba.

– W odmiennym stanie powinnaś…

– Nic mi nie jest zaprotestowała z uśmiechem. – Nie jestem chora.

– Mój stan jest całkowicie naturalny. Nie ma powodu do zmartwienia. _ Uśmiech na jej ustach zbladł. – Ale skoro już mowa o rodzinie, chciałabym cię nakłonić do zmiany zdania. Uważam, że powinniśmy zdradzić Leonie prawdziwy powód wizyty w Carcassonne. Powiedzieć jej, co zamierzamy. Anatol przeciągnął ręką po włosach.

– A ja nadal uważam, że lepiej będzie, jeśli się dowie, kiedy będzie po

wszystkim.

Zapalił drugiego papierosa. Siwe smugi dymu wzniosły się w górę jak sekretne pismo.

– Anatolu, czy jesteś całkowicie przekonany, że Leonie wybaczy ci tę

tajemniczość? – Zamilkła na moment. – Czy wybaczy ją nam?

– Lubisz ją… – zauważył Anatol. – Bardzo mnie to cieszy.

Izolda pokiwała głową.

– Właśnie dlatego nie chcę jej dłużej zwodzić. Anatol zaciągnął się dymem.

– Zrozumie nas. Na pewno. Nie można jej mieszać w takie sprawy, to

zbyt wielki ciężar jak na jej młode barki.

Nie mogę się z tobą zgodzić. Moim zdaniem, Leonie zrobi dla ciebie wszystko, zgodzi się na każdy twój plan. Tymczasem jednak… – Leciutko wzruszyła ramionami. – Jeżeli poczuje się zlekceważona, jeśli, przecież nie bezpodstawnie, uzna, że jej nie ufasz, obawiam się… Gniew może doprowadzić ją do postępowania, którego ona sama i my także możemy bardzo żałować.

– Co masz na myśli?

Wzięła go za rękę.

– Anatolu, twoja siostra już nie jest dzieckiem.

– Ma dopiero siedemnaście lat! -zaprotestował.

– Jest zazdrosna o troskę, jaką mnie otaczasz – powiedziała spokojnie.

– Nonsens.

– Jak się będzie czuła, gdy odkryje, że ją oszukaliśmy?

– Nie ma mowy o żadnym oszustwie – zapewnił. – To dyskrecja. Im mniej osób będzie znało nasze plany, tym lepiej. Położył rękę na brzuchu Izoldy. Uznał temat za zamknięty. – Najmilsza moja, niedługo nasze kłopoty się skończą. – Pogładził ją po włosach, przyciągnął do siebie, pocałował. Potem wolno zsunął z jej ramion peniuar, odsłaniając pełne piersi.

Izolda zamknęła oczy.

– Już niedługo – szepnął w mleczną skórę – wszystko będzie tak. jak

być powinno. Zaczniemy nowe życie.

ROZDZIAŁ 56

Carcassonne

Czwartek, 22 października 1891

O wpół do piątej dwukółka ruszyła z Domaine de la Cade. Siedzieli w niej Anatol, Leonie oraz Izolda. Marieta z Pascalem jechali na koźle, osłonięci jedynie pledem rozłożonym na kolanach.

Powóz był zamknięty, lecz popękana skórzana buda nie chroniła przed zimnem poranka. Leonie, przytulona do brata i ciotki, owinęła się ciasno długim czarnym płaszczem. Z futrzanej narzuty, używanej po raz pierwszy w tym roku, unosił się zapach kulek przeciw molom.

Dla Leonie błękitne światło brzasku i poranny chłód natychmiast stały się synonimem przygody. Już samo wstanie przed świtem nosiło znamiona wielkiego wyczynu, a do tego dochodziła jeszcze perspektywa dwóch dni w Carcassonne, zwiedzania miasta oraz wyprawy na koncert i do restauracji. Dziewczyna nie mogła się doczekać.

Gdy zjechali na drogę do Sougraigne. lampy zastukały o kabinę. Dwa punkciki światła w niebieskoszarym, zamglonym poranku.

Izolda przyznała, że spała niezbyt dobrze, co za tym idzie, czuła się nie najlepiej, a kołysanie przyprawiało ją o mdłości. Poza tym niewiele się odzywała. Anatol też przeważnie milczał.

Leonie oddychała pełną piersią. Pierwszy raz w życiu czuła ciężki zapach wilgotnej ziemi, zmieszany z wonią cyklamenów, bukszpanów, morw i kasztanowców. Nawet gołębie jeszcze spały, natomiast słychać było pohukiwanie sów, powracających z nocnych łowów.

***

Z powodu niekorzystnej aury pociąg dotarł do Carcassonne spóźniony ponad godzinę.

Leonie zaczekała z Izoldą, az Anatol wezwie powóz. Nie trwało to długo. Wkrótce minęli Pont Marengo i znaleźli się pod hotelem, rekomendowanym przez doktora Gabignaud w północnej quartier Bastide Saint-Louis.

Budynek stał przy rue du Port, na rogu jakiejś spokojnej bocznej uliczki, niedaleko kościoła Saint-Vincent. Chodniki znajdowały się nieco po wyżej poziomu brukowanej ulicy. Do czarnych drzwi hotelu, obramowanych rzeźbionym kamieniem, wiodło półkole również kamiennych stopni a pod ścianami ustawiono, zasadzone w wielkich terakotowych donicach różne drzewka ozdobne, które wyglądały jak szereg wartowników. Ze skrzynek na kwiaty pod oknami kipiała zieleń i biel. kontrastująca ze świeżo pomalowanymi okiennicami. Na bocznej ścianie znajdował się napis HOTEL ET RESTAURANT, wymalowany dużymi czarnymi literami Wnętrze okazało się nieszczególnie wytworne, lecz wygodne.

Anatol zajął się formalnościami i dopilnował wniesienia bagaży do pokojów. Wzięli apartament na pierwszym piętrze dla Izoldy, Leonie oraz pokojówki, a dla Anatola pokój po drugiej stronie korytarza.

Zjedli lekki posiłek w brasserie tuż obok hotelu i umówili się o wpół do szóstej, w sam raz na szybką kolację przed koncertem. Izolda miała spotkanie z prawnikami zmarłego męża. wyznaczone na godzinę czternastą, na ulicy Carriere Mage, Anatol postanowił jej towarzyszyć. Wychodząc, uzyskał od Leonie obietnicę, że raczej nie będzie wychodziła z hotelu, jeśli już, to nie pójdzie nigdzie bez Mariety, a już na pewno nie wybierze się na drugi brzeg rzeki, poza granice Bastide.

Znów zaczęło padać. Leonie czas jakiś rozmawiała z innym gościem hotelowym, starszą wdową, madame Sanchez, która odwiedzała Carcassonne regularnie od wielu lat. Opowiedziała ona dziewczynie, jak miasto poiozone poniżej cytadeli – nazywała je Basse Ville – zostało zbudowane na planie kwadratów, na modłę nowoczesnych metropolii amerykańskich. Następnie, posługując się kopiowym ołówkiem Leonie, obwiodła kółkiem na mapie, na plan de la ville, dostarczonym usłużnie przez właściciela hotelu, główny skwer oraz sam hotel i przestrzegła dziewczynę, że wiele ulic ma w rzeczywistości całkiem inne nazwy.

– Świętych zamieniono na generałów, kochanieńka – rzekła starsza dama, kręcąc głową. – I teraz słuchamy muzyki na skwerze Gambetty, zamiast na placu Świętej Cecylii. Całe szczęście, że orkiestra brzmi tak samo jak dawniej!

Gdy tylko deszcz ustał, Leonie przeprosiła nową znajomą, zapewniła ją, że doskonale sobie poradzi, i spragniona nowych wrażeń szybko przygotowała się do wyjścia.

Znalazłszy się na ulicy, narzuciła takie tempo, że Marieta ledwo za mą nadążała. A ona jak na skrzydłach biegła na La Place aux Herbes, prowadzona nawoływaniami domokrążców i kupców, turkotem kół na bruku i brzękiem uprzęży. Gdy dotarła na miejsce, okazało się, że wiele straganów już się składa, lecz w powietrzu nadal unosił się cudowny zapach pieczonych kasztanów i świeżego chleba. Z metalowych kotłów, powieszonych na rusztowaniu ręcznego wózka, parował poncz doprawiony cukrem i cynamonem.

Sam Place aux Herbes okazał się skromnym placykiem o miłych dla oka proporcjach, okolonym pięciopiętrowymi domami. Z każdego rogu prowadziły w miasto ciasne uliczki. Na środku stała bogato zdobiona osiemnastowieczna fontanna, zadedykowana Neptunowi. Leonie z obowiązku przystanęła przed tabliczką informacyjną, ale ponieważ samo dzieło stanowczo nie wzbudziło jej sympatii, długo przy nim nie zmitrężyła.

Platanes zrzucały liście, a te, które jeszcze pozostały na gałęziach, ustroiły się w miedź, bladą zieleń i złoto. Jak okiem sięgnąć wszędzie przyciągały wzrok barwne parasole, pod którymi ludzie chronili przed kapryśnym deszczem i wiatrem siebie oraz barwne towary, rozłożyste wiklinowe paniers ze świeżymi warzywami, owocami, ziołami i jesiennymi kwiatami. Jakaś kobieta, cała ubrana na czarno, o twarzy zniszczonej słońcem i wiatrem, sprzedawała chleb i chevres, kozi ser, prosto z wysokich plecionych corbeilles.

Ku zaskoczeniu i radości dziewczyny, prawie cały jeden bok placu zajmował ogromny dom handlowy. Jego nazwa, wyrażona wielkimi literami, przytwierdzonymi drutem do żelaznej balustrady balkonu głosiła: PARIS CARCASSONNE. I choć dopiero minęło wpół do trzeciej, już wystawiano towary okazyjne – solde d'artides, reclame absolument sacrifies – ale całkowicie pełnowartościowe. Na jednym ze stojaków prezentowano broń myśliwską, suknie pret-a-porter, w odróżnieniu od szytych na miarę, kosze, najróżniejsze przedmioty użytku domowego, blachy do pieczenia, a nawet kuchenki i piekarniki.

Mogłabym kupić jakiś sprzęt myśliwski dla Anatola, przebiegło jej przez głowę.

Myśl zgasła równie szybko, jak się pojawiła. Dziewczyna miała bardzo niewiele gotówki, a możliwości zaciągnięcia kredytu – żadnej. Zresztą nie wiedziałaby, od czego zacząć i co właściwie byłoby mu potrzebne. Wobec tego zafascynowana urządziła sobie spacer wokół marche. Taki targ to wydarzenie jedyne w swoim rodzaju. Wydawało jej się, że wszyscy kupcy mają uśmiechnięte twarze. Brała w rękę kolejne warzywa, rozcierała w palcach zioła, wdychała cudny zapach wysokich kwiatów, zachłannie, jak nigdy przedtem, jak nigdy w Paryżu.

65
{"b":"98562","o":1}