Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Gdy obejrzała już wszystko, co Place aux Herbes miał do zaoferowania, postanowiła zapuścić się w uliczki od niego odchodzące. Najpierw skierowała się na zachód i zdziwiona stwierdziła, że znajduje się na Car-riere Mage, na ulicy, gdzie mieściła się kancelaria prawna, w której miała spotkanie Izolda. Znajdowały się tutaj głównie biura oraz ateliers de cou-turiers. Dziewczyna zatrzymała się przed pracownią Tissusa Cathali. Przez szklane drzwi widać było ubrania we wszystkich kolorach tęczy oraz niesłychany wybór tkanin. Na drewnianych okiennicach po obu stronach wejścia przypięto pinezkami rysunki, przedstawiające les modes masculine et feminine, od porannych strojów męskich zaczynając, poprzez różnorodne stroje kobiece, na pelerynach kończąc.

Dłuższy czas oglądała modele, zerkając niekiedy w stronę biur prawniczych, czy nie zobaczy przypadkiem Izoldy i Anatola. Skoro jednak minuty mijały, a ich nie było widać, pozwoliła się skusić sklepom w głębi ulicy.

Wciąż z Marietą depczącą jej po piętach ruszyła w stronę rzeki. Zatrzymała się kilka razy, by przez okna o dzielonych szybach obejrzeć ofertę antykwariatów. Znalazła też librairie, gdzie, jak to w księgarni, półki z ciemnego drewna uginały się od tomów oprawionych w czerwoną, zielona i niebieską skórę. Pod numerem siedemdziesiątym piątym z epiceriefme dobiegał kuszący zapach świeżo zmielonej kawy. Przystanęła na chodniku, zaglądając do środka przez trzy wysokie okna. Na szklanych i drewnianych półkach wystawiono chyba z tysiąc gatunków kawy, a także wszelkie przybory potrzebne do jej parzenia, dzbanki do używania na kuchni i nad ogniem. Napis nad drzwiami dumnie ogłaszał właściciela: Elie Hue. W środku, na jednej ścianie, wisiały na hakach pęta suszonych kiełbas, a na drugiej pęki tymianku, rozmarynu i szałwii. Tam też pysznił się stół zastawiony talerzami oraz słojami pełnymi marynowanych wiśni i śliwek w occie.

Postanowiła kupić prezent dla Izoldy, drobiazg w podziękowaniu za wycieczkę do Carcassonne. Weszła do sklepu jak Aladyn do zbójeckiego skarbca.

Marieta, zostawiona sama sobie na chodniku, wykręcała palce ze zdenerwowania.

Po jakichś dziesięciu minutach Leonie wyszła ze sklepu, dzierżąc zawinięty w biały papier pakunek z najwspanialszą arabską kawą oraz wysokim, smukłym słoikiem owoców kandyzowanych.

Zaczynała mieć dość wystraszonej Mariety, idącej za nią krok w krok niczym wierny pies.

Psotna myśl zrodziła jej się w głowie.

Czy się ośmielę?

Owszem, usłyszy parę słów od Anatola. Ale z drugiej strony, jeśli się szybko zwinie, a Marieta będzie trzymała język za zębami, brat się o niczym nie dowie. Zerknęła w stronę rzeki. A potem tam, skąd przyszła. Dostrzegła kilka kobiet jej stanu, spacerujących bez opieki. Może nie była to ogólnie przyjęta norma, jednak fakt, że nikt nie zwracał na nie szczególnej uwagi.

Anatol jak zwykle przesadzał.

W środku miasta nie potrzebuję psa obronnego.

– Marieto – zwróciła się do służącej – nie chcę tego nosić ze sobą. – Wetknęła dziewczynie paczkę w ręce, a następnie uważnym spojrzeniem zmierzyła niebo. – Obawiam się, że może znowu zacząć padać – dodała. – Najlepiej będzie, jeśli odniesiesz paczkę do hotelu i weźmiesz stamtąd parasolkę. Zaczekam na ciebie tutaj.

W oczach pokojówki błysnęła troska.

– Ale senher Vernier powiedział, żebym ciągle była z panienką.

– Wrócisz za dziesięć minut oznajmiła Leonie stanowczo. – Nawet się nie obejrzysz. A on przecież o niczym nie będzie wiedział. – Leciutko poklepała białe zawiniątko. Ta kawa jest prezentem dla cioci, nie może zamoknąć. Pamiętaj, przynieś parasolkę. Mój brat ci nie podziękuję, jeśli się przeziębię wytoczyła ostatnie działo.

Marieta, nadal nieprzekonana, wbiła wzrok w pakunek.

– Biegnij, prędko – popędziła ją Leonie. – I zaraz wracaj.

Służąca pośpieszyła z powrotem Carriere Mage, co chwila rzucając spojrzenia przez ramię, by się upewnić, że jej młoda pani nie zniknęła.

A Leonie uśmiechnęła się szeroko, zadowolona z niewinnego wybiegu. Nie zamierzała się sprzeciwiać zaleceniom Anatola i opuszczać Bastide. Wręcz przeciwnie, uznała, że zaledwie przejdzie się kawałek w stronę rzeki, byle zerknąć na średniowieczną cytadelę z lewego brzegu Aude. Bardzo była ciekawa miasta, o którym słyszała od Izoldy i które tak ukochał pan Baillard.

Wyjęła z kieszeni plan, przyjrzała mu się uważnie.

To z pewnością niedaleko.

Gdyby Marieta przypadkiem wróciła pod sklep pierwsza, Leonie wyjaśni, że poszła do kancelarii prawniczej, chcąc wrócić z Izoldą i Anatolem.

Zadowolona z idealnego planu, z wysoko uniesioną głową przeszła rue Pelisserie. Czuła się niezależna, przedsiębiorcza i śmiała, i bardzo jej się to uczucie podobało. Minęła marmurowe kolumny Hotel de Ville – na dachu ratusza powiewała flaga tricolore – i poszła w stronę odnalezionego na planie dawnego zakonu klarysek. Na szczycie jedynej pozostałej wieżyczki, pod zdobioną kopułą, wisiał samotny dzwon.

Następnie wyszła z siatki ciasnych ulic na obsadzony drzewami, cichy Sąuare Gambetta. Przeczytała tablicę upamiętniającą pracę architekta, Leopolda Petita, który zaprojektował park i nadzorował jego budowę. Pośrodku skweru znajdowała się sadzawka, z której wysoko w górę tryskał pojedynczy strumień wody, rozsiewając dookoła mokrą mgiełkę. Podest dla orkiestry, pomyślany w stylu japońskim, otaczały białe krzesełka, pozostawione w nieładzie. Na ziemi poniewierały się kawałki wafli od lodów, papierki oraz niedopałki, wymownie świadczące o tym, iż koncert się już skończył. Na zapomnianych ulotkach odcisnęły się błotniste ślady butów. Leonie podniosła jedną.

Z zielonego skweru skręciła w prawo, w dość nieciekawą brukowaną ulicę, rue du Pont Vieux, biegnącą wzdłuż boku szpitala i prowadzącą -zgodnie z nazwą – na stary most. Na skrzyżowaniu trzech uliczek stała fontanna ozdobiona figurą z mosiądzu. Leonie przetarła tabliczkę z wilgoci i przeczytała: La Samaritaine, Florę, Pomone. Antyczną boginię obserwował chrześcijański święty, Wincenty a Paulo, stojący na budynku szpitala Hópital des Malades, niedaleko wejścia na most. Dobrotliwym spojrzeniem i otwartymi ramionami obejmował także kaplicę o wysokim łukowatym wejściu, zwieńczonym przeszkloną rozetą.

Wszystko tutaj świadczyło o luksusie, pieniądzach i wpływach.

Dziewczyna odwróciła się i po raz pierwszy ujrzała La Cite, cytadelę pobudowaną na wzgórzu, po drugiej stronie rzeki. Aż jej zaparło dech w piersiach. Twierdza była zarazem znacznie potężniejsza, a jednocześnie bliższa człowiekowi, niż Leonie sobie wyobrażała. Widywała, oczywiście, dość często spotykane widokówki, przedstawiające średniowieczne miasto, najczęściej okraszone słynną myślą Gustave'a Nadaud: Il ne faut pas mourir sans avoir vu Carcassonne – nie należy umierać, póki się nie zobaczy Carcassonne, lecz do tej pory uważała te słowa za slogan reklamowy Teraz przekonała się, że są stwierdzeniem rzeczywistego faktu.

Woda w rzece była wysoka. Miejscami nawet wylewała się na trawią-sty brzeg, omywając kamienne fundamenty kaplicy pod wezwaniem świętego Wincentego a Paulo oraz budynków szpitalnych. Leonie nie miała zamiaru ignorować ostrzeżeń brata, jednak sama, nie wiedząc kiedy, weszła na łagodne wzniesienie mostu, łączącego oba brzegi rzeki rzędem kamiennych łuków.

Tylko kilka kroków, zaraz wrócę, napomniała się.

Po drugiej stronie rosły drzewa. Pomiędzy gałęziami widać było młyny wodne, płaskie dachy gorzelni oraz warsztatów tekstylnych z filatures me-canigues, mechanicznymi przędzalniami. Dziwny widok, właściwie jak na wsi. Zupełnie inny świat, obrazek z dawnych czasów.

Podniosła wzrok na zniszczonego kamiennego Jezusa, ukrzyżowanego na łuku wzniesionym pośrodku mostu, omiotła spojrzeniem niszę w niskiej ścianie, gdzie przechodzący mogli przysiąść na kilka chwil albo usunąć się z drogi powozów i wózków z piwem.

Zrobiła jeszcze krok, potem następny, i sama, nie wiedząc kiedy, przeszła z bezpiecznej dzielnicy Bastide do romantycznego La Cite.

ROZDZIAŁ 57

Izolda i Anatol stali przed ołtarzem.

Godzinę wcześniej podpisali wszelkie niezbędne dokumenty. Warunki ostatniej woli Jules'a Lascombe'a zostały spełnione i – po przerwie letniej – zweryfikowane.

Lascombe zostawił swój majątek wdowie. Gdyby natomiast ponownie wyszła ona za mąż, posiadłość miała odziedziczyć – czego się nikt nie spodziewał – Marguerite Vernier, z domu Lascombe.

Gdy prawnik odczytał testament suchym, schrypniętym głosem, Anatolowi dłuższą chwilę zajęło zrozumienie, że dokument odnosi się również do niego. Wiele go kosztowało powstrzymanie wybuchu śmiechu. Do-maine de la Cade tak czy inaczej miała się stać jego własnością.

Teraz, gdy stali naprzeciwko siebie w jezuickiej kapliczce, a duchowny wypowiadał ostatnie słowa krótkiej ceremonii, która łączyła ich związkiem małżeńskim, wziął Izoldę za rękę.

– Madame Vernier, enfin – szepnął. – Nareszcie. Mon coeur. Moje serce. Moja najdroższa. Moja żona.

Świadkowie, osoby poproszone z ulicy, uśmiechnęli się, widząc ten gest miłości. Żałowali jedynie, że uroczystość jest tak skromna.

Nowożeńcy wyszli z kaplicy skąpani w graniu dzwonów.

Raptem huknął grzmot.

Chcąc spędzić pierwsze chwile małżeństwa we dwoje, przekonani, iż Leonie pod opieką Mariety czeka w hotelu na ich powrót, pobiegli ulicą do pierwszego lokalu z brzegu.

Anatol zamówił butelkę cristala, najdroższego szampana z karty. Wymienili drobne podarunki. Izolda dostała srebrny medaJionik z dwiema miniaturkami: swoją po jednej stronie, Anatola po drugiej. On został obdarowany przepięknym złotym zegarkiem z wygrawerowanymi inicjałami.

Przez godzinę pili, rozmawiali i uszczęśliwieni patrzyli sobie w oczy.

W okna restauracji zastukały pierwsze ciężkie krople deszczu.

ROZDZIAŁ 58

Schodząc z mostu, Leonie poczuła ukłucie niepokoju. Nie mogła już udawać, że przestrzega zaleceń brata. Odepchnęła więc tę niewygodną myśl. Obejrzawszy się przez ramię, dostrzegła czarną chmurę nadciągającą nad Bastide.

Szybko przekonała samą siebie, że w takiej chwili mądrzej będzie zostać na drugim brzegu, jak najdalej od burzy. W zasadzie nierozsądne byłoby w tej chwili wracać do Basse Viłle. A poza tym odważna dama, odkrywca, łowca przygód i podróżnik, nie zawróci z drogi tylko dlatego, że jej brat miałby inne zdanie na temat wyprawy.

66
{"b":"98562","o":1}