Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Myślałem o tym, żeby i ją tutaj zaprosić – powiedział Anatol. -Oczywiście, pod warunkiem, że du Pont zdoła się bez niej obejść.

Leonie utkwiła w bracie osłupiałe spojrzenie.

On chyba nie wierzy w to, co mówi. Przecież mama za nic w świecie nie opuści Paryża. A tym bardziej nie przyjedzie tutaj!

– Nie przypuszczam, żeby generał sobie tego życzył. – Uznała za stosowne od razu stworzyć odpowiednie tło dla nieuchronnej odmowy.

– Ale, ale, moja petite, może ty po prostu masz już dosyć wiejskiego życia w towarzystwie brata? – Objął siostrę ramieniem. – I sama myśl o kolejnych tygodniach w tych warunkach napawa cię przerażeniem?

Jakiś czas trwała cisza, która mogła poprowadzić w dowolną stronę. Potem Leonie zachichotała, wreszcie zaśmiała się głośno.

– Niemożliwy jesteś! Oczywiście, że chcę zostać dłużej. Bardzo chcę!

Niczego nie chcę bardziej, tylko że…

– Tylko że? – powtórzył Anatol szybko. Spoważniała, rozłożyła ręce.

– Brakuje mi wiadomości od mamy. Anatol odstawił filiżankę, zapalił papierosa.

– Mnie także – przyznał cicho. – Jestem pewien, że tak miło spędza czas, iż nie znalazła sposobności, by do nas napisać. Trzeba też pamiętać, że mój list może został przesłany do Marne, więc to także musi potrwać.

– Chyba już wrócili do Paryża? – zdziwiła się Leonie.

– Może tak, może nie. Trudno cokolwiek powiedzieć na pewno. – Pokręcił głową, zamyślony. W końcu podniósł wzrok na siostrę. – Ale projekt wycieczki do Carcassonne ci się podoba?

– Bardzo.

– To dobrze. Wobec tego w czwartek rano pojedziemy pociągiem z Cou-izy. Courrier publique rusza z Place du Perou o piątej.

– Jak długo zostaniemy w mieście?

– Dwa dni, może trzy.

Leonie nie zdołała ukryć zawodu.

– Strasznie krótko!

– Wystarczająco.

Z uśmiechem popatrzył na Izoldę. Wymienili spojrzenia, tym razem wcale się nie kryjąc z uczuciami.

ROZDZIAŁ 55

Środa, 21 października 1891

Twarze kochanków oświetlała tylko jedna świeca.

– Powinieneś już wracać do siebie – zauważyła Izolda. – Zrobiło się

późno.

Anatol założył ręce za głowę, jednym gestem wyrażając swój pogląd na tę sprawę.

Wszyscy już dawno w łóżkach – rzekł beztrosko.

Nie wiedziałam, że można być tak szczęśliwym. – Izolda uśmiechnęła się. – Nie wierzyłam, że dane nam będzie żyć razem, tutaj… – Jej uśmiech zbladł. Dłoń odruchowo uniosła się do szyi. – Boję się, że to nie potrwa długo.

Anatol pochylił się, pocałował zranioną skórę. Nawet teraz czuł, że Izolda wolałaby usunąć się spod dotyku jego warg. Blizna wiecznie przypominała jej o krótkim i gwałtownym związku z Victorem Constantem.

Dopiero po kilku miesiącach znajomości, i juz po śmierci męża, pokazała się Anatolowi bez zwyczajowej stójki lub naszyjnika zakrywającego brzydką, czerwoną bliznę. A jeszcze następnych parę tygodni minęło, zanim ją przekonał, by mu opowiedziała, skąd się wzięło to okaleczenie.

Wydawało mu się wtedy, że mówienie o przeszłości pomoże Izoldzie wyrzucić ją z pamięci. Nic bardziej błędnego. Mało tego, jemu również sprawa mąciła spokój. Nawet teraz, choć znali się już dziewięć miesięcy i choć miał w pamięci całą listę fizycznych kar, jakie Constant wymierzył Izoldzie, Anatol wzdrygał się na wspomnienie chwili, gdy kochanka spokojnie, tonem wypranym z emocji, opowiadała mu, jak Victor Constant, rozjuszony zazdrością, postanowił ją oznaczyć. Rozgrzał w ogniu swój sygnet i przycisnął metal do jej śnieżnobiałej szyi. Zemdlała z bólu. Anatol, myśląc o tej scenie, czuł słodkawą, przyprawiającą o mdłości woń palonego ciała.

Izolda znała Constanta zaledwie kilka tygodni, nawet nie miesiąc. Siniaki zeszły, połamane palce się zrosły, ale blizna do końca życia miała jej przypominać fatalną znajomość. Niestety, zmiany, jakie zaszły w jej duszy, także nie dały się odwrócić. Anatola bolało ponad wszystko, że Izolda, tak piękna, wdzięczna i elegancka, borykała się ze strachem i brakiem pewności siebie.

– Potrwa – oznajmił stanowczo. – Tak długo jak zechcemy. Do końca

świata. – Przesunął dłoń po znajomych, ukochanych kształtach, zatrzymał ją na smukłym udzie. – Wszystko się doskonale układa. Dostaliśmy licencję. Jutro spotykamy się z prawnikami Lascombe'a. Gdy tylko będziemy wiedzieli, jak wygląda twoja sytuacja względem posiadłości, dokonamy ostatnich ustaleń. – Strzelił palcami. – Ot tak! Facile.

Sięgnął po zapałki i papierośnicę, leżące na nocnym stoliku. Pod nagą skórą zagrały mięśnie. Przypalił dwa papierosy, jednego podał Izoldzie.

Nie wszyscy będą chcieli nas przyjmować – powiedziała. – Madame Bousquet, maitre Fromilhague…

Co zrobić… – Wzruszył ramionami. – A czy bardzo ci zależy na ich opinii?

Izolda nie odpowiedziała na pytanie bezpośrednio.

– Pani Bousquet ma prawo być niezadowolona. Gdyby Jules się nie

ożenił, ona odziedziczyłaby majątek. Może nawet podważyć testament.

Anatol pokręcił głową.

– Intuicja mi podpowiada, że gdyby miała takie zamiary, zrobiłaby to

zaraz po śmierci Lascombe'a i otwarciu testamentu. Zobaczymy, co zawarł w kodycylu, na razie nie ma sensu się zamartwiać. – Zaciągnął się głęboko. – Rzeczywiście, panu Fromilhague może się nie podobać pośpiech przy zawieraniu małżeństwa. Może mieć obiekcje, choć nie ma między nami więzów krwi, ale z drugiej strony, jaki by miał w tym interes? – Wzruszył ramionami. – Zachowa się jak należy. Cokolwiek by o nim mówić, jest pragmatykiem. Nie będzie chciał szkodzić majątkowi.

Izolda pokiwała głową, choć Anatol podejrzewał, że raczej chcąc mu sprawić przyjemność, a nie dlatego, by ją przekonał.

– Nadal uważasz, że powinniśmy mieszkać tutaj? – spytała. – Może jednak ukryć się w anonimowości Paryża?

A przecież powrót do miasta zawsze ją martwił. Zostawał z niej tylko cień prawdziwej Izoldy. Każdy zapach, każdy dźwięk, każdy widok sprawiał jej ból i przypominał o krótkiej znajomości z Constantem. Anatol stanowczo tego nie chciał. I ona też z pewnością za tym nie tęskniła.

Tak. Powinniśmy zamieszkać tutaj i tutaj stworzyć dom. – Położył rękę na jej brzuchu. – Zwłaszcza jeśli twoje domysły są prawdziwe. – Zajrzał jej w oczy, promieniejąc dumą. – Ciągle nie mogę uwierzyć, że zostanę ojcem.

Jeszcze za wcześnie, żeby mieć pewność – przypomniała mu łagodnie. – Ale wydaje mi się, że się nie mylę.

Położyła dłoń na jego ręku, czas jakiś milczeli. – Nie boisz się. że zostaniemy ukarani za to marcowe przedstawienie? szepnęła.

Anatol ściągnął brwi w zastanowieniu.

– O czym mówisz?

– O klinice. O udawaniu, że trzeba… przerwać ciążę.

– Nie, skądże – zaprzeczył stanowczo. Znowu zapadła cisza.

– Czy możesz dać mi słowo – odezwała się Izolda – że twoja decyzja, by nie wracać do Paryża, nie ma nic wspólnego z Victorem? Stolica jest twoim domem. Naprawdę chcesz ją opuścić na zawsze?

Anatol zgasił papierosa, przeczesał włosy palcami.

– Tyle razy o tym rozmawialiśmy – przypomniał. – Ale skoro chcesz usłyszeć to po raz kolejny, dobrze. Daję ci słowo, że naprawdę uważam Domaine de la Cade za najbardziej odpowiednie miejsce na nasz wspólny dom. – Uczynił znak krzyża na piersi. – Przysięgam, nie ma to nic wspólnego z Constantem. Ani z Paryżem. Tutaj możemy żyć spokojnie. To jest nasze miejsce. I Leonie?

– Mam nadzieję, że zechce zamieszkać z nami.

Izolda milczała dłuższą chwilę. Stężała, jakby gotowa do ucieczki.

– Nie pozwalaj mu się krzywdzić – powiedział cicho. – Wyrzuć go z pamięci.

Opuściła wzrok, a on natychmiast pożałował, że wypowiedział myśli na głos. Izolda doskonale wiedziała, jak go drażniło, że Constant tak często zajmował jej myśli. Już dawno powiedział ukochanej, jak przykry mu jest ten ciągły strach. Jakby za mało w nim samym było mężczyzny, by mógł przegnać widma przeszłości. Zdradził się ze swoją irytacją.

Izolda zatem postanowiła więcej nie poruszać drażliwego tematu. Nie dość, że wspomnienia cierpień wcale nie zblakły, to jeszcze nie chciała się nimi dzielić. A on zrozumiał wreszcie, że leczenie duszy trwa dużo dłużej niż przywracanie do zdrowia ciała. Nie pojmował tylko, dlaczego Izolda tak bardzo się wstydzi. Tłumaczyła mu niejeden raz, jak poniżyło ją zachowanie zazdrośnika. Jak ją splugawiły jego emocje, jak zbezcześciła świadomość, że pozwoliła się oszukać do tego stopnia, iż uwierzyła w miłość do takiego człowieka.

W najczarniejszej godzinie Anatola czasem ogarniał strach, że Izolda z powodu tej nieszczęsnej awantury, pomyłki w ocenie człowieka, uwierzyła, iż utraciła prawo do szczęścia w przyszłości. Smuciło go, że mimo jego zapewnień, mimo wyjątkowych kroków, jakie poczynili, by umknąć Con-stantowi, aż po pantomimę na Cimetiere de Montmartre – ciągle nie czuła się bezpieczna.

Gdyby Constant nas szukał, już byśmy o tym wiedzieli. Na początku roku nie ukrywał swoich zamiarów. – Zamilkł. Czy zna twoje nazwisko.

Nie, nie. Zostaliśmy sobie przedstawieni w gronie, gdzie wystarczały imiona.

– Wiedział, że byłaś mężatką?

Pokiwała głową.

– Wiedział, że mój mąż mieszka na wsi i pozostawia mi dużą swobodę.

pod warunkiem zachowania dyskrecji. Ale nigdy o tym nie rozmawialiśmy

– Kiedy mu powiedziałam, że odchodzę, zasłoniłam się koniecznością powrotu do męża. – Zadrżała.

Anatol wiedział, że znowu przypomniała jej się noc, gdy omal nie padła ofiarą furiata.

– Constant nie znał Lascombe'a – powiedział. – Nie mylę się, prawda?

– Rzeczywiście, nie został Jules'owi przedstawiony.

– Nie znał też innego adresu oprócz rue Feydeau ani nie porobił innych znajomości poza tymi, które mu się tam przytrafiły.

– Tak. – Po chwili dorzuciła: – Ode mnie niczego nie usłyszał.

– Od pogrzebu minęło pół roku – rzekł Anatol, jakby przeprowadzał dowód matematyczny. – I nic nam nie zakłócało spokoju.

– Poza napaścią w Passage des Panoramas. Anatol ściągnął brwi.

64
{"b":"98562","o":1}