Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Pewnie długi czas pan zbierał te wszystkie historie.

– Nie tak długo, jakby się mogło wydawać – odparł lekko. Wystarczy umieć słuchać. Przyrody, ludzi, którzy mieszkają na tej ziemi. Najczęściej opowieści o demonach, duchach i upiorach są tak samo mocno wtopione w charakter regionu, jak skały, góry i jeziora w krajobraz.

– Rozumiem. A czy uważa pan, że istnieją legendy, których istnienia

nie sposób uzasadnić?

– Oc, madomaisela, ieu tanben. Tak sądzę. Leonie zamrugała zdziwiona.

– Pan mówi po oksytańsku?

– To mój ojczysty język.

– Nie jest pan Francuzem?

– Nie, nie jestem.

– Ciotka Izolda chciałaby, żeby służba mówiła po francusku, ale oni tak często wplatają oksytański, że w końcu dała za wygraną.

– Język oksytański jest mową tych stron. Regionu Aude, Ariege, Cor-bieres, Razes, północnej Hiszpanii i Piemontu. Niesie poezję i ludowe opowieści.

– Pochodzi pan z tych stron?

– Pas luenh – odparł, unikając dokładniejszej odpowiedzi.

Mogłaby go poprosić o przetłumaczenie słów zapisanych nad wejściem do grobowca.

Raptem przypomniał jej się chrobot pazurów na kamieniach. Zadrżała.

– Czy te historie są prawdziwe? – spytała. – Opowieści o złych duchach, widmach, zjawach i demonach… Czy jest w nich chociaż ziarno prawdy?

– Vertat? – powtórzył Audric Baillard, przytrzymując ją spojrzeniem nieco dłuższą chwilę. – Czy są prawdziwe? Któż to może wiedzieć, madomaisela… Są tacy, którzy wierzą, że zasłona oddzielająca jeden wymiar od drugiego jest tak cienka, tak przejrzysta, iż omal niewidoczna. Inni twierdzą, że jedynie prawa nauki dyktują, w co nam wolno wierzyć. – Przerwał na moment. – Ja mogę tylko powiedzieć, że ludzkie spojrzenie na wszelkie sprawy z czasem ulega zmianie. To, co dziś jest uznawane za fakt, kiedy indziej uważa się za herezję.

– Proszę pana – wtrąciła Leonie szybko – czytając pańską książkę, zastanawiałam się, czy legendy powstają w związku z nazwami geograficznymi? Czy może odwrotnie? Co było pierwsze: nazwa Fauteuil du Diable albo Etang du Diable, czy też opowieści, od których te miejsca zyskały nazwy?

Audric Baillard pokiwał głową.

– Interesujące pytanie. – Mówił cicho, spokojnie, a przecież zdawało się, że wszystkie inne dźwięki ustępują przed jego głosem. – To, co nazywamy cywilizacją, jest zaledwie człowieczą próbą narzucenia ludzkich wartości naturze. Książki, muzyka, malarstwo, niebosiężne konstrukcje, które tak zajmują naszych przyjaciół dziś wieczór, są niczym więcej, jak tylko próbami uchwycenia sedna tego, co widzimy wokół siebie w przyrodzie. Sposobem na nadanie sensu, na uporządkowanie ludzkich doświadczeń.

Dziewczyna jakiś czas patrzyła na niego bez słowa.

– Ale akurat duchy i diabły – odezwała się w końcu. – Proszę pana, czy pan wierzy w duchy?

– Benku – rzekł miękko. Być może. Odwrócił twarz do okna, jakby kogoś tam wypatrywał, po czym znów spojrzał na rozmówczynię. – Dwa razy diabeł, który nawiedza to miejsce, został wezwany. Dwukrotnie został pokonany. Za drugim razem z pomocą obecnego tu proboszcza. – Pochylił głowę w prawo, wskazując Sauniere"a. – Nie chciałbym tego przeżywać ponownie.

– Proboszcza Sauniere'a? – zdziwiła się Leonie.

Baillard nie zdradził niczym, że ją usłyszał.

– Tutejsze góry, doliny, kamienie, duch, co tchnął w nie życie, istniał na

długo przedtem, nim pojawili się ludzie, którzy próbowali oddać w mowie

esencję rzeczy najdawniejszych. W imionach, w nazwach, o które pytasz,

madomaisela, znajduje odbicie ludzki strach.

Dziewczyna rozważyła jego słowa dokładnie.

– Nie jestem pewna, czy pan odpowiedział na moje pytanie – rzekła w końcu.

Położył na stole dłonie o pergaminowej skórze, poznaczone niebieskimi żyłkami i starczymi plamami.

– Jest duch, który żyje w każdej rzeczy. Oto siedzimy w domu istnieją

cym od kilkuset lat. Według człowieczego pojęcia, jest to stary dom. Ale stoi on na ziemi istniejącej od tysięcy lat. Nasz wpływ na wszechświat jest jak nieśmiały szept podczas burzy. Charakter świata, jego dusza, światło i ciemność, zostały ustanowione na długo przedtem, nim człowiek postanowił zostawić na Ziemi swój ślad. Duchy tych, którzy byli tu przed nami, zawsze nas otaczają, przynależne do wzoru całości, stanowiące cząstkę muzyki świata.

Leonie czuła się dziwnie rozgorączkowana. Przyłożyła dłoń do czoła. To zastanawiające, lecz było całkiem chłodne. A przecież pokój wirował, kołysał się i zmieniał. Światło, głosy, postacie przybliżały się i oddalały, traciły wyrazistość. Usiłowała uporządkować myśli, skupić się na temacie rozmowy. By uspokoić nerwy, pociągnęła łyk wina.

– A muzyka? – spytała. Jej głos zabrzmiał, jakby dochodził z oddali. -

Czy zechce mi pan opowiedzieć o muzyce?

Sądząc z wyrazu jego twarzy, mogła się domyślać, że zrozumiał niezadane pytanie.

„Dlaczego, kiedy śpię, kiedy wchodzę do lasu, stale słyszę muzykę na wietrze?".

– Muzyka to forma artystyczna, która układa dźwięki i ciszę, madomaisela. Traktujemy ją jak rozrywkę, ale w rzeczywistości jest w mej

znacznie więcej sensu. Widzimy w niej wiedzę wyrażaną za pośrednictwem

instrumentu, czyli melodię i harmonię, przez rytm, a więc tempo, metrum

i jakość dźwięku, jego barwę oraz dynamikę. A przecież muzyka jest odpo

wiedzią na wibrację.

Pokiwała głową.

– Czytałam, że niekiedy łączy światy. Że można dzięki niej przejść z jednego wymiaru do drugiego. Czy pan sądzi, że w takich stwierdzeniach jest choć ziarno prawdy?

Patrzył na nią bez zmrużenia oka.

– Nie ma w ludzkim umyśle wzoru, który by nie istniał w przyrodzie -

rzekł. – Wszystko, co robimy, widzimy, piszemy, pojmujemy, jest echem wszechświata. A muzyka to niewidzialny świat, dostrzegany poprzez dźwięki.

Serce zabiło jej mocniej. Dochodzili do sedna. Przez cały czas, teraz wiedziała to z pewnością, zbliżali się do tej najważniejszej chwili, kiedy mu powie, jak znalazła grobowiec ukryty w lesie, prowadzona obietnicą spotkania tajemnicy, zawartą na kartach książki. Audric Baillard to pojmie. On jeden zrozumie na pewno. I powie jej, co chciała wiedzieć.

Nabrała głęboko powietrza.

– Czy pan zna karty do tarota?

Wyraz twarzy Baillarda się nie zmienił, ale spojrzenie stało się ostrzejsze, uważniejsze.

Zupełnie jakby się tego pytania spodziewał.

– Powiedz mi, madomaisela – poprosił – czy pytasz w związku z naszą rozmową, czy całkiem od niej niezależnie.

– Jedno i drugie. – Policzki paliły ją z przejęcia. – Ale najbardziej, ponieważ… Znalazłam w bibliotece pewną książkę. Została napisana w staroświecki sposób, mrocznymi słowami, i jest w niej coś… – zawahała się. -Nie jestem pewna, czy odgadłam prawdziwe znaczenie…

– Słucham.

– Piszący utrzymuje, że składa świadectwo prawdziwych zdarzeń… -zająknęła się niepewna, czy powinna zdradzać tożsamość autora.

– Została napisana przez twojego wuja, madomaisela – dokończył za nią Baillard. – Znam tę książkę.

– Czytał ją pan?

Przytaknął.

Leonie odetchnęła z ulgą.

– Autor… mój wujek… pisze o muzyce wplecionej w świat namacalny. O tym, że niektóre nuty mają moc wzywania duchów. A karty tarota, również powiązane z muzyką i z konkretnym miejscem, pozwalają ożyć obrazom w czasie połączenia między światami. Umilkła, spuściła oczy. – To miejsce to grobowiec w granicach tej posiadłości. Tam ponoć doszło do takiego zdarzenia. Podniosła głowę. Czy pan o tym słyszał?

Nie odwrócił wzroku.

– Słyszałem.

Czy powinna opowiedzieć o swojej wyprawie? Tak. Bo pod cierpliwym spojrzeniem mądrych oczu nie potrafiła już niczego ukryć.

– Znalazłam go – powiedziała. -Jest w zdziczałym lesie. -Zwróciła rozognioną twarz do otwartego okna. Nagle zapragnęła znaleźć się [la zewnątrz, z dala od świec, rozmów i zbyt ciepłego powietrza. A potem zadrżała, jakby na nią padł lodowaty cień.

– Ja też go znam – odezwał się Baillard. Zamilkł na jakiś czas. – Sądzę że na ten temat też chcesz zadać pytanie, madomaisela?

– Nad wejściem znajduje się napis. – Najwierniej jak potrafiła, przytoczyła obce słowa. – „Aici lo tems s'en, va res l'Eternitat".

– Masz dobrą pamięć, madomaisela.

– Co oznacza ta inskrypcja?

– Mówi o przemijaniu, a sens jest taki: „Tutaj, w tym miejscu, czas odpływa ku wieczności".

Długą chwilę milczeli. Wbiła spojrzenie oczu błyszczących od blanguette w jego mądre źrenice.

W końcu Baillard się uśmiechnął.

– Bardzo mi przypominasz, madomaisela, pewną dziewczynę, którą kiedyś znałem.

– Co się z nią stało?

Nie odpowiedział, zatonął we wspomnieniach.

– To długa historia – rzekł w końcu. – Jeszcze nie jest gotowa do opowiadania. – Odsunął od siebie przeszły czas. Postarzał się nagle, skóra na twarzy zdawała się przejrzysta, zmarszczki głębsze, wyraźniejsze, jak wykute w kamieniu. – Mówisz, madomaisela, że znalazłaś grobowiec – rzekł. – Czy weszłaś do kaplicy?

Leonie wróciła myślami do tamtego nieodległego popołudnia.

– Weszłam.

– Wobec tego widziałaś napis na posadzce. Fujhi, poudes; Escapa, non. I teraz te słowa nie dają ci spokoju.

Dziewczyna patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.

– Skąd pan o tym wie? Dziwne, bo nawet nie rozumiem, co znaczą, a przecież słyszę je bez przerwy.

– Powiedz mi, madomaisela, co znalazłaś w grobowcu? Jak ci się wydaje? Dokąd trafiłaś?

– Do miejsca nawiedzanego przez duchy – usłyszała swój głos i wiedziała, że taka właśnie jest prawda.

Baillard milczał długo, zdawałoby się, przez całą wieczność.

– Pytałaś mnie wcześniej, madomaisela – przemówił nareszcie – czy wierzę w duchy. Wiele jest rodzajów duchów. Są ci, którzy nie mogą odpocząć, gdyż postępowali źle. Oni muszą szukać pokuty i wybaczenia. I są tacy, którym wyrządzono krzywdę i którzy będą powracać, aż spotkają pośrednika, co w ich imieniu znajdzie sprawiedliwość. – Podniósł wzrok na dziewczynę. – Czy szukałaś kart, madomaisela?

51
{"b":"98562","o":1}