Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– A jednak przyjęła zaproszenie na kolację.

– Stosunki między Izoldą a madame Bousquet są poprawne, choć trudno byłoby je nazwać siostrzaną miłością. Panie wzajemnie się odwiedzają. Bogiem a prawdą, Izolda jest kuzynką zachwycona.

Dopiero teraz dziewczyna zauważyła wysokiego, bardzo szczupłego mężczyznę, stojącego nieco za nimi. Obróciła się dyskretnie, by mu się dokładniej przyjrzeć. Ubrany był niezwyczajnie: w biały garnitur z żółtą kamizelką. Z kieszeni na piersi kipiała żółta chusteczka.

Twarz miał poznaczoną zmarszczkami, skórę nieomal przezroczystą, a jednocześnie wcale nie robił wrażenia starca. Tyle tylko, że promieniował z niego smutek. Jak od człowieka, który zbyt wiele widział i wycierpiał.

Anatol podążył spojrzeniem za jej wzrokiem, sprawdzając, kto przyciągnął uwagę siostry.

– Ach, a to jest – pochylił się do jej ucha – najsłynniejszy gość Rennes-

– les-Bains. Audric Baillard, autor tej przedziwnej książeczki, która cię tak zainteresowała. – Uśmiechnął się. – Jak widać, osoba ekscentryczna. Gabignaud mówił mi, że zawsze ubiera się w ten szczególny sposób, niezależ

nie od okazji. Nieodmiennie w jasny garnitur i żółty krawat.

Leonie zwróciła się do doktora.

– Dlaczego tak? – spytała sotto voce.

Młody lekarz nieznacznie rozłożył ręce.

– O ile mi wiadomo, na pamiątkę przyjaciół. Poległych w walce. Ale nie jestem całkiem pewien.

– Będziesz go mogła, petite, sama wypytać przy kolacji – rzekł Anatol.

***

W którejś chwili rozmowy przerwał gong zapraszający na kolację.

Izolda, eskortowana przez pana Fromilhague, poprowadziła gości z salonu do holu. Anatol szedł z panią Bousquet, Leonie wsparła się na ramieniu Denarnauda, ale nie spuszczała z oczu pana Baillarda. Pochód zamykali Sauniere i Gabignaud, prowadzący między sobą pannę Denarnaud.

Pascal, odświętny w czerwonej liberii ze złotymi ozdobami, zamaszyście otworzył drzwi jadalni. Rozległy się pomruki uznania. Nawet Leonie, która uczestniczyła w przygotowaniach na różnych etapach, była oszołomiona efektem. Wspaniały kryształowy żyrandol ożył trzema kręgami białych świec, a jeszcze na długim, owalnym stole, udekorowanym świeżymi liliami, rozstawiono trzy srebrne kandelabry. Na podręcznych stolikach, jak wyczyszczone do połysku zbroje, lśniły pokrywy waz i półmisków. Cienie zbudzone przez świece tańczyły na ścianach, po malowanych twarzach minionych pokoleń rodu Lascombe'ów.

Towarzystwo złożone z czterech kobiet i sześciu mężczyzn nie mogło usiąść przy stole zgodnie z ogólnie przyjętymi zasadami, dlatego układ nieco odbiegał od klasyki. U szczytu stołu zajęła miejsce gospodyni, po jej lewej stronie usiadł Anatol, a po prawej pan Fromilhague. Z jego drugiej strony miała miejsce panna Denarnaud, dalej doktor Gabignaud i Leonie, mająca po prawej stronie pana Baillarda. Naprzeciwko widziała brata, który po lewej stronie miał za sąsiadkę panią Bousąuet. Obok niej zasiadł Charles Denarnaud i w końcu, między nim a panem Baillardem – proboszcz Sauniere.

Blanquette de Limoux serwowano w płaskich, szerokich kieliszkach, niewiele mniejszych od filiżanek na poranną kawę. Pan Fromilhague prowadził rozmowę z gospodynią, całkowicie ignorując siostrę Denarnauda, co było zachowaniem nieuprzejmym, ale też poniekąd zrozumiałym. Leonie wystarczyła krótka rozmowa z tą osobą, by zyskać przekonanie, że nie ma na świecie nudniejszej.

Anatol, wymieniwszy kilka uprzejmych zdań z panią Bousąuet, pogrążył się w ożywionej dyskusji z panem Fromilhague na temat literatury. Stary doktor miał ugruntowane poglądy. Całkowicie przekreślał najnowszą powieść pana Zoli, zatytułowaną „Pieniądz", kolejny tom cyklu „Rougon-Macąuartów", jako ponurą i niemoralną. Zmiażdżył słowami krytyki także innego pisarza z tego samego grona, Guy de Maupassanta, który ponoć targnął się na własne życie, a teraz przebywał w paryskiej lecznicy psychiatrycznej pod opieką doktora Blanche'a. Na próżno Anatol wysuwał argumenty, że człowiek jako taki i jego praca mogą być oceniani rozdzielnie.

– Niemoralne życie nieodwracalnie kala sztukę – odpowiadał Fromil

hague uparcie.

W krótkim czasie większość gości zaangażowała się w debatę.

– Jesteś, panienko, bardzo spokojna – usłyszała Leonie głos z prawej strony. – Czyżby literatura cię nie interesowała?

Z nieskrywaną ulgą zwróciła się do pana Baillarda.

– Uwielbiam czytać – rzekła – ale w takim towarzystwie trudno się przebić z własną opinią.

Uśmiechnął się.

– Ach tak.

– Muszę wyznać – podjęła, czerwieniąc się lekko – że współczesna literatura wydaje mi się nużąca. Strona za stroną ciąg wielkich myśli, wiekopomne idee i wymyślnie skonstruowane zdania, a przy tym, niestety, nic się nie dzieje!

W oczach Baillarda dojrzała psotny błysk.

– A więc wyobraźnię panienki rozbudzają powieści.

– Anatol, mój brat, zawsze powtarza, że mam pospolite gusta, i pewnie trudno się z nim sprzeczać. Najbardziej lubię „Zamczysko w Otranto" pana Horace'a Walpole'a, ale podobają mi się też opowieści o duchach pani Amelii Edwards. I uwielbiam wszystko, co stworzył pan Poe.

– Utalentowany pisarz. – Baillard zgodnie pokiwał głową. – Wiele w życiu wycierpiał, ale też posiadł niesłychaną zdolność oddawania ciemnej strony ludzkiej natury.

Dziewczyna nie wierzyła własnym uszom. Tak często nudziła się podczas koszmarnych wieczorków w Paryżu, gdy większość gości całkowicie ją ignorwała tylko dlatego, że ich zdaniem, jej opinia niewarta była nawet wysłuchania! Tymczasem pan Baillard najwyraźniej sądził inaczej.

– Tak, rzeczywiście – przyznała. – Najchętniej wracam do opowiadania „Serce oskarżycielem", o zabójcy doprowadzonym do szaleństwa

przez bicie serca człowieka, którego zamordował i ukrył pod podłogą.

Wyśmienite! Chociaż zawsze śnią mi się po nim koszmary.

– Poczucie winy jest bardzo silną emocją – rzekł cicho pan Baillard.

Leonie przyjrzała mu się uważniej. Sądziła, że usłyszy coś jeszcze, ale on zamilkł.

– Czy mogłabym panu zadać osobiste pytanie?

– Proszę bardzo.

– Jest pan ubrany… – przerwała, nie całkiem wiedząc, jak sformułować zdanie, by nie urazić rozmówcy.

– …niekonwencjonalnie? – Baillard się uśmiechnął. – Bo nie mam na sobie zwyczajowego uniformu?

– Uniformu? – powtórzyła zbita z pantałyku.

– Uniformu współczesnego dżentelmena na proszonej kolacji. W oczach mężczyzny zamigotało rozbawienie.

Leonie westchnęła.

– Tak. Cóż, rzeczywiście. Brat wspomniał, że wkłada pan żółte ubrania dla upamiętnienia poległych towarzyszy.

Baillard spochmurniał.

– Taka właśnie jest prawda – rzekł cicho.

– Walczył pan pod Sedanem? – Zawahała się. – Mój tatuś bił się za Komunę. Nigdy go nie widziałam. Został deportowany i…

Audric Baillard przykrył ręką dłoń dziewczyny. Dotyk miał lekki. Leonie nie potrafiła wyjaśnić, co ją właściwie naszło. Wiedziała jedynie, że czuła ogromną potrzebę wyrażenia udręki, której istnienia dotąd nawet nie podejrzewała.

– Czy warto walczyć za to, w co się wierzy? – spytała drżącym głosem.

Nawet jeśli trzeba zapłacić tak wielką cenę? Unieszczęśliwić swoich bliskich?

Lekko ścisnął jej palce. Zawsze – odparł cicho, lecz pewnie. -Zawsze warto. I trzeba pamiętać o tych, którzy odeszli.

Gwar panujący w jadalni gdzieś odpłynął. Głosy, pobrzękiwanie srebrnych sztućców, krystaliczne tony szkła. Leonie patrzyła w oczy rozmówcy i widziała w nich mądrość i doświadczenie.

Po chwili Audric Baillard się uśmiechnął i moment poufałości minął.

– Katarzy, nazywani inaczej,,dobrymi chrześcijanami", zmuszeni byli nosić żółty krzyż, przypięty do ubrania. – Trącił chusteczkę wystającą z kieszeni. – Zawsze o nich pamiętam.

Leonie przechyliła głowę.

– Jest pan z nimi mocno związany – rzekła z uśmiechem.

– Ci, którzy odeszli przed nami, madomaisela, nie muszą zostać zapomniani. – Położył rękę na piersi. – Żyją tutaj. – Powiedziałaś, panienko, że nigdy nie widziałaś ojca. A przecież on trwa w twoim sercu, prawda?

Pod powiekami zapiekły ją łzy. Nie powiedziała nic, bo nie potrafiła wydobyć z siebie głosu. Tylko kiwnęła głową.

Całe szczęście, że pan Gabignaud zadał jej jakieś pytanie, musiała wziąć się w garść i odzyskała opanowanie.

ROZDZIAŁ 43

Na stole pojawiały się kolejne dania. Świeży pstrąg, różowiutki i rozpływający się w ustach jak masło, po nim delikatne kotlety jagnięce, serwowane na późnych szparagach. Mężczyznom proponowano mocne corbieres, miejscowe czerwone wino z doskonałych piwnic Jules'a Lascom-be'a, paniom półsłodkie białe z Tarascon, ciężkie i ciemne, w kolorze łupinek cebuli.

Nad stołem krzyżowały się opinie i argumenty, dyskusje na temat wiary i polityki, północ przeciwstawiano południu, życie w mieście mieszkaniu na wsi. Leonie ukradkiem zerkała na brata. Anatol był w swoim żywiole. Oczy mu błyszczały, z zapałem czarował obie sąsiadki. Tylko dlaczego miał cienie pod oczami? I na dodatek w blasku świecy ożyła blizna nad okiem.

Dziewczyna potrzebowała trochę czasu, by opanować emocje, jakie wzbudziła w niej wymiana zdań z panem Baillardem. Zrobiło jej się wstyd. że tak bardzo się otworzyła; nie do końca rozumiała, jak właściwie do tego doszło. Odzyskawszy równowagę, ze zniecierpliwieniem wyczekiwała okazji, by powrócić do rozmowy, niestety, pan Baillard był pogrążony w dyskusji z proboszczem, a przy tym panu Gabignaud nie zamykały się usta. Dopiero przy deserze zyskała okazję, by ponownie zwrócić się do sąsiada po prawej.

– Ciotka Izolda mówi, że jest pan ekspertem w wielu sprawach. Nie tylko albigensów, ale też historii Wizygotów i egipskich hieroglifów. Zaraz po przyjeździe do majątku, dosłownie pierwszego wieczoru, czytałam monografię „Diables et Esprits Malefiques et Phantómes de la Montagne. W bibliotece jest egzemplarz.

Uśmiechnął się, nie kryjąc, że on również chętnie odnajduje w niej partnerkę do rozmowy.

– Sam go podarowałem Jules'owi.

50
{"b":"98562","o":1}