Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Pokiwała głową i od razu przekonała się, że ten gest był nierozważny, bo wszystko dookoła zawirowało.

– Ale nie znalazłam. – Poczuła się chora. Żołądek odmawiał jej posłuszeństwa, miała wrażenie, że się znajduje na pokładzie statku na wzburzonym morzu. – Była tam tylko stronica z nutami. – Głos miała przytłumiony, niczym spod wody.

– Wzięłaś ją ze sobą?

Zobaczyła siebie samą, jak wsuwa kartkę, na której dopisała miejsce i datę, do kieszeni żakietu, a potem biegnie przez las odchodzący w mrok. I jak wkłada kartkę między strony „Les Tarots".

– Tak – potwierdziła z trudem. – Zabrałam.

– Posłuchaj mnie, madomaisela. Posłuchaj uważnie. Jesteś odważna i nieugięta. Forca e vertu. Obie te cechy to ogromne zalety, jeśli korzystać z nich mądrze. Umiesz kochać, to ważne. – Spojrzał na Anatola, potem jego wzrok przeskoczył na Izoldę i wrócił do dziewczyny. – Obawiam się, że zostaniesz wystawiona na wielką próbę. Twoja miłość stanie pod znakiem zapytania. Będziesz musiała działać. Żywi potrzebują twojej pomocy bardziej niż umarli. Nie wracaj do grobowca, dopóki… jeżeli nie okaże się to absolutnie konieczne.

– Ale ja…

– Radzę ci, madomaisela, odnieś „Les Tarots" do biblioteki. Zapomnij o wszystkim, co tam wyczytałaś. To arcyciekawa lektura, uwodzi czytelnika, lecz teraz nie czas się nią zajmować. Powinnaś ją wyrzucić z pamięci.

– Proszę pana, ja…

– Powiedziałaś, że nie jesteś pewna, czy dobrze zrozumiałaś autora. -Zamilkł. – Tak, Leonie, zrozumiałaś go doskonale.

Raptem zwrócił się do niej po imieniu!

– Więc to prawda? Karty mogą wezwać dusze zmarłych?

– Jeśli złożyć odpowiednie dźwięki i obrazy we właściwym miejscu, może się tak stać.

Dziewczynie znów zakręciło się w głowie. Chciała zadać tysiące pytań, lecz nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów.

– Leonie – powtórzył pan Baillard. – Zachowaj siły dla żywych. Dla brata. Dla jego żony i dziecka. Będą cię potrzebowali.

Żona? Dziecko?

Momentalnie straciła wiarę w Baillarda.

– Pan się pomylił. Anatol nie ma… W tej chwili rozległ się głos Izoldy:

– Zapraszam panie.

Natychmiast zaczęło się wstawanie od stołu, odsuwanie krzeseł, poprawianie strojów.

Leonie także się podniosła, cokolwiek niepewnie. Fałdy zielonej sukni spłynęły na podłogę.

– Nie rozumiem – przyznała. Wydawało mi się, że zaczynam pojmować, lecz najwyraźniej się myliłam. Umilkła. Wypiła chyba więcej, niz sądziła. Z niemałym trudem utrzymywała się na nogach. Wsparła dłoń na oparciu krzesła pana Baillarda.

– Posłuchasz mojej rady? spytał.

– Zrobię, co w mojej mocy obiecała z wymuszonym uśmiechem. My śli kłębiły jej się w głowie. Już nie pamiętała, które słowa padły rzeczw ście, a które sobie jedynie wyobraziła.

– Ben, ben. To dobrze. Cieszę się, że to słyszę. Lecz z drugiej strony…

Przerwał, jakby się zastanawiał, czy mówić dalej. – Jeśli przyjdzie czas, będziesz potrzebowała pośrednictwa kart, wezwij mnie bez wahania. A ja ci pomogę, madomaisela.

Kiwnęła głową i znów pokój się zakołysał.

– Proszę pana – odezwała się jeszcze. – Nie powiedział mi pan. co znaczy drugi napis. Ten na podłodze.

– Fujhi, poudes; Escapa, non?

– Tak, właśnie te słowa. Wzrok mu spochmurniał

– Uciekać możesz. Uciec nie zdołasz.

52
{"b":"98562","o":1}