Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Skoro nie tutaj, to gdzie są?

Przeszła za ołtarz.

Teraz, gdy oczy przywykły do półmroku, wydało jej się, że widzi zarys drzwiczek ukrytych w jednym z ośmiu paneli apsydy. Wyciągnęła dłoń. szukając jakiejś nierówności, i rzeczywiście, znalazła delikatne wgłębienie, może ślad po przejściu, którym dostawał się do kościoła duchowny odpraziający mszę. Pchnęła mocno, ale nic to nie dało. Zamknięte na mur. Jeżeli to rzeczywiście były tylne drzwi, dawno ich nikt nie otwierał.

Odstąpiła o krok, wsparła dłonie na biodrach. Nie chciała uznać, że kart nie ma w kościółku, ale już nie wiedziała, gdzie szukać. Jedynym wyjściem pozostało chyba znalezienie wskazówki w książce. Bo przecież teraz, skoro odnalazła to miejsce, z pewnością dostrzeże i zrozumie myśli zawarte między słowami.

O ile rzeczywiście jakieś tam są.

Podniosła wzrok na okna. Światło dnia przygasało. Promienie słońca, przefiltrowane przez drzewa, zaczynały się wycofywać, zostawiając pociemniałe szkło. Czas wracać.

W drodze do wyjścia znów czuła na sobie spojrzenia gipsowych postaci. Atmosfera wyraźnie zgęstniała.

Powietrze się poruszyło. Leonie usłyszała muzykę dobywającą się gdzieś z jej własnego wnętrza. Słyszała, a nie słyszała. I czuła czyjąś obecność, która ją otaczała, muskała, nie dotykając, nieprzerwanie naciskała. Towarzyszyła jej kakofonia szeptów, łkań i westchnień.

Serce trwożnie zabiło w piersiach dziewczyny.

To tylko moja wyobraźnia.

Dobiegł ją inny dźwięk. Chciała go zignorować jak inne, dochodzące z jej duszy i znikąd. Jednak wrócił. Skrobanie, szuranie. Stukanie pazurów o kamień. Dochodziło zza ołtarza.

Poczuła się winna. Była tutaj intruzem. Naruszyła ciszę grobowca, zburzyła spokój słuchających, obserwujących, którzy mieszkali w jego zakurzonych kamiennych korytarzach. Nikt jej tu nie zapraszał.

Powiodła wzrokiem po malowidłach na ścianach apsydy, spojrzała w oczy gipsowym świętym, stojącym na straży. Obróciła się i natknęła na złośliwe, błękitne oczy Asmodeusza. Doskonale pamiętała opis demonów. Jak czarne skrzydła powaliły wuja na ziemię. Jak raniły go ostre pazury. „Ślady na dłoniach, moje stygmaty, nie zblakły".

Przez jedną krótką chwilę widziała – a może jej się tylko zdawało? -czerwone znaki we wnętrzach dłoni. W kształcie leżącej na boku ósemki.

Straciła resztki odwagi, zebrała spódnice i runęła do drzwi. Ścigało ją drwiące spojrzenie Asmodeusza. Pchnęła drzwi z całej siły i tylko domknęła je solidnie. Oczywiście! Nie w tę stronę! Chwyciła klamkę, gwałtownie pociągnęła.

Kroki za plecami. Teraz już bez wątpienia. Pazury ślizgające się na kamieniach. Coraz bliżej. Drapieżnik. Złe duchy, stojące na warcie grobowca i świątyni. Z piersi dziewczyny wyrwał się szloch. W ostatniej chwili wypadła do ciemniejącego lasu.

Drzwi zamknęły się ciężko, zgrzytając na starych zawiasach. Już się nie bała strachów ukrytych w półmroku między drzewami. Były niczym w porównaniu z przerażającymi istotami z grobowca.

Podciągnęła spódnice i ruszyła biegiem. Ścigał ją wzrok demona. Już teraz wiedziała, jak duchy strzegą swoich miejsc przed intruzami. Biegła,

przedzierając się przez wieczorny chłód, spadł jej kapelusz, raz i drugi po. tknęła się, omal nie upadła. Co sił gnała przez coraz mroczniejszy las, zaniedbaną ścieżką, nad wyschłym strumieniem, szerszą dróżką, aż wreszcie bezpiecznie dotarła do ogrodów.

Fuj hi, poudes; Escapa, non.

Przez mgnienie oka miała wrażenie, że rozumie obce słowa.

ROZDZIAŁ 41

Wróciła do domu przemarznięta. W holu Anatol krążył niespokojnie jak lew w klatce. Nieobecność Leonie nie tylko została dostrzeżona, lecz także stała się powodem niemałej konsternacji.

Izolda chwyciła dziewczynę w ramiona, a potem szybko się cofnęła, jakby zawstydzona tą żywiołową manifestacją uczuć. Anatol uściskał siostrę, po czym odsunął ją od siebie i zgromił srogim spojrzeniem. Z jednej strony, czuł ulgę, że nic złego jej się nie stało, z drugiej, chętnie by ją przetrzepał. Nie padło ani słowo na temat wcześniejszej sprzeczki, która przecież była głównym powodem tej samotnej wyprawy.

– Gdzieś ty się podziewała?

– Spacerowałam po ogrodach.

– Przecież już prawie ciemno!

– Straciłam poczucie czasu.

– Padały kolejne pytania, jedno za drugim. Czy kogoś spotkała? Czy wyszła poza granice majątku? Czy widziała albo słyszała coś niezwykłego? W krzyżowym ogniu pytań Leonie zapomniała o strachu.

– Nie jestem dzieckiem! – zezłościła się w końcu. – Potrafię o siebie za

dbać.

– I tu się mylisz! – krzyknął Anatol. – Masz dopiero siedemnaście lat! Dziewczyna odrzuciła do tyłu miedziane loki.

– Zachowujesz się, jakbyś się bał, że mnie ktoś porwie.

– Nie przesadzajmy – burknął.

Leonie spostrzegła, że wymienił z Izoldą ukradkowe spojrzenia. Zmrużyła oczy.

– Powiedz mi – odezwała się wolno – dlaczego jesteś taki przestraszony? Co przede mną ukrywasz?

Anatol otworzył usta, lecz zaraz je zamknął. Pozwolił mówić Izoldzie.

– Przykro mi, że nasza troska wydaje ci się nadmierna. Oczywiście, możesz chodzić, gdzie ci się żywnie podoba. Po prostu ostatnio mieliśmy tutaj

doniesienia o dzikich zwierzętach, schodzących do doliny o zmierzchu.

Całkiem niedaleko Rennes-les-Bains widywano dzikie koty, a nawet wilki.

Leonie miała zamiar podważyć to wyjaśnienie, gdy przypomniała sobie stukanie pazurów o kamienną podłogę grobowca. Zadrżała. Nie p0_ trafiłaby określić z całkowitą pewnością, co zmieniło przygodę w straszne przeżycie. Wiedziała jedynie, że w chwili gdy rzuciła się do ucieczki, ratowała życie. Chociaż nie miała pojęcia przed czym.

– Okropnie wyglądasz! – rzucił Anatol, ciągle rozeźlony.

– Dosyć już – powiedziała Izolda cicho i Anatol, ku zdumieniu siostry faktycznie zmilkł.

Wyraźnie rozgoryczony wsparł ręce na biodrach.

– Wiemy też, że pogoda się pogarsza – podjęła gospodyni. – Od gór idzie burza. Baliśmy się, że cię złapie.

Właśnie w tej chwili gdzieś w oddali przetoczył się potężny grzmot. Wszyscy troje spojrzeli w stronę okien. Na szczytach przysiadły niskie chmury, a mgiełka jak dym z ogniska zawisła między wzgórzami. Ru/Jegł się kolejny grzmot, znacznie bliżej. Zadrżały szyby w oknach.

– Chodźmy – powiedziała Izolda, biorąc dziewczynę za rękę. – Poko

jówka przygotuje ci gorącą kąpiel. Potem zjemy przy kominku w salonie.

A po kolacji może pogramy w karty? W bezika, w vingt-et-un, w co ze

chcesz.

Leonie, podając ciotce rękę, przypomniała sobie o stygmatach. Opuściła wzrok na dłoń pobielałą od chłodu. Nic. Nic na niej nie było. Żadnych czerwonych znaków.

Pozwoliła się zaprowadzić do pokoju.

***

Niedługo później rozległ się dzwonek na kolację. Leonie zatrzymała się jeszcze na chwilę przed lustrem.

Przysiadła na stołeczku przed toaletką i zajrzała w oczy swojemu odbiciu. Błyszczały jak w gorączce. Odbijało się w nich wspomnienie strachu, który zostat gdzieś pod skórą. Czy Izolda i Anatol również go zobaczą?

Nie chciała się denerwować, ale musiała zajrzeć do książki. Ostrożnie wydobyła „Les Tarots" z kuferka i odszukała fragment, który zamierzała sprawdzić.

„Zafalowało powietrze, wydało mi się, że nie jestem sam. Zyskałem pewność: w grobowcu zaroiło się od istnień. Od duchów, bo przecież nie sposób ich nazwać ludźmi. Przestały obowiązywać prawa natury. Przybysze byli wszędzie dookoła. Ja i moje inne byty, przeszłe oraz należące do przyszłości…

Zdawało mi się, że płyną w powietrzu, pilnie bacząc, bym nie przeoczył ich ulotnej obecności…

Zwłaszcza tuż nad moją głową trwał bezustanny ruch w akompaniamencie kakofonii szeptów, westchnień i szlochów".

Zamknęła książkę. Opis doskonale pasował do jej przeżyć. Pytanie teraz, czy to słowa przeczytane na pożółkłych kartkach tak jej zapadły w podświadomość? Czy też przeżyła to samo, co przydarzyło się wujowi? I jeszcze jedna istotna kwestia: Czy Izolda naprawdę o niczym nie wiedziała?

I matka, i ciotka coś wyczuwały, co do tego Leonie nie miała najmniejszych wątpliwości. Każda na swój sposób napomykała o dziwnej atmosferze, wspominała o niepokoju, choć otwarcie niczego nie przyznawały.

Dziewczyna wsparła łokcie na blacie, złączyła rozczapierzone palce dłoni. Ona także czuła to coś. Od pierwszej chwili, od przyjazdu do Domaine de la Cade.

Wsunęła pod czarną okładkę stroniczkę z nutami, odłożyła książkę do schowka i zeszła na dół. Teraz, gdy przestała się bać, była zaintrygowana. Bardzo chciała dowiedzieć się czegoś więcej. Miała wiele pytań do Izoldy, ot, na przykład, czy ciotka wiedziała, czym się zajmował jej mąż przed ślubem? Dobrze byłoby tez ewentualnie napisać do mamy i zapytać, czy w dzieciństwie zdarzyło się coś konkretnego, co zadecydowało o jej niechęci do Domaine de la Cade. Bo Leonie była przekonana, że to właśnie sama posiadłość przyciąga do siebie złe moce.

Drzewa, ziemia, jezioro.

Tymczasem, zamknąwszy za sobą drzwi sypialni, zorientowała się, że nie może wspomnieć o swojej dzisiejszej wyprawie, ponieważ mogłyby jej zostać zabronione następne. Wobec tego – przynajmniej na razie – przygoda musiała pozostać tajemnicą.

***

Domaine de la Cade wolno pogrążała się w noc, zastygła w oczekiwaniu.

Kolacja minęła w przyjemnej atmosferze, przerywana od czasu do czasu hukiem srożących się w oddali gromów. Tematu wycieczki po majątku nie podejmowano wcale, natomiast mówiono o Rennes-les-Bains i innych okolicznych miejscowościach, o przygotowaniach do sobotniej kolacji, o gościach, o tym, co jeszcze zostało do zrobienia i jakie to będzie miłe przyjęcie.

Zwykłe, codzienne rozmowy.

Po jedzeniu przenieśli się do salonu i tu nastrój od razu uległ zmianie. Ciemność za murami domu, nieomal dotykalna, była ciężka i przykra. Duchota i wilgoć dławiły. Gdy wreszcie rozpętała się burza, wszyscy troje wyraźnie odczuli ulgę. Niebo zadrżało. Najpierw oślepiająca błyskawica rozdarła srebrem czarne chmury, zaraz potem sucho trzasnął piorun. Zagrzmiał echem w dolinie, odbijając się od skał i drzew.

47
{"b":"98562","o":1}