Zdołałam zaparkować jeepa i przekraść się do wejścia, nie zauważona przez nikogo. Wybrałam doskonałą porę. W korytarzu na piętrze także nikt na mnie nie czekał. Chyba rzeczywiście wszyscy sąsiedzi siedzieli teraz przy obiedzie. Wsunęłam rewolwer za pasek szortów i ściskając w dłoni pojemnik z gazem, ostrożnie przekręciłam klucz w zamku. Serce waliło mi jak młotem. Przestań się wygłupiać, powtarzałam w myślach; wejdź normalnie do domu, najwyżej sprawdź pod łóżkiem, czy nie czai się tam jakiś gwałciciel, a następnie włóż gumowe rękawiczki i zabierz się do pracy.
Zaledwie stanęłam w przedpokoju, dotarło do mnie, że ktoś jest w mieszkaniu. Coś się gotowało w kuchni. Dolatywało stamtąd ciche bulgotanie, dzwonienie talerzy i szum odkręconej wody. Po chwili złowiłam też charakterystyczne skwierczenie rozgrzanego tłuszczu na patelni.
– Halo! – zawołałam, ściskając oburącz kolbę wymierzonego przed siebie rewolweru. Poprzez łomotanie pulsu w skroniach ledwie mogłam słyszeć własny głos. – Kto tu jest?
Z kuchni wyjrzał Morelli.
– To ja. Odłóż tę pukawkę, musimy porozmawiać.
– Jezu! Nie sądzisz, że jesteś cholernie bezczelny? Nie przyszło ci do głowy, że mogłam cię postrzelić w progu mego mieszkania?
– Nie, jakoś o tym nie pomyślałem.
– Sporo ćwiczyłam. Naprawdę osiągam już niezłe wyniki na strzelnicy.
Bez słowa przeszedł obok mnie, zamknął drzwi i zasunął rygiel zasuwy.
– Domyślam się, że na widok takiego strzelca wyborowego ci papierowi faceci z tarcz strzelniczych od razu leją po nogach.
– Co robisz w moim mieszkaniu?!
– Szykuję obiad. – Jak gdyby nigdy nic ruszył z powrotem w stronę kuchni. – Dotarły do mnie plotki, że miałaś dziś wyczerpujący dzień.
Nie potrafiłam zebrać myśli. Dosłownie łamałam sobie głowę, jak go dopaść, a on spokojnie czekał w moim mieszkaniu. Miał nawet czelność odwrócić się do mnie tyłem. Przecież mogłam bez trudu wpakować mu kulę w zadek.
– Chyba nie zamierzasz strzelać do nieuzbrojonego człowieka – rzucił, jakby czytał w moich myślach. – Tutaj, w New Jersey, żaden sąd nie spojrzy na to łaskawym okiem. Możesz mi wierzyć, co nieco wiem na ten temat.
No dobra, nie zastrzelę cię, pomyślałam, tylko potraktuję gazem obezwładniającym. Nawet się nie zorientujesz, co cię powaliło na podłogę.
Morelli spokojnie wrzucił na patelnię porcję siekanych pieczarek i zaczął mieszać. Moje nozdrza połaskotał smakowity zapach. Obrzuciłam łakomym spojrzeniem duszącą się mieszaninę cebuli, zielonej i czerwonej papryki oraz pieczarek. Niemal natychmiast poczułam wzmożone wydzielanie soków trawiennych, skutecznie tłumiących we mnie mordercze zapędy.
Jakby wbrew swej woli zaczęłam się przekonywać w duchu, że warto odłożyć użycie gazu na później i wysłuchać argumentów Morelliego, zdawałam sobie jednak sprawę, że moje prawdziwe motywy są zdecydowanie bardziej przyziemne. Byłam głodna i zmęczona, do tego Ramirez wzbudzał we mnie znacznie silniejszy strach niż Morelli. Mówiąc szczerze, choć może wyda się to dziwne, czułam się znacznie bezpieczniejsza, kiedy Joe był razem ze mną w mieszkaniu.
Na wszystko przyjdzie kolej, pomyślałam. Najpierw zjemy obiad. Gaz mogę zostawić na deser.
Joe spojrzał na mnie badawczo.
– Nie masz ochoty porozmawiać na ten temat?
– O czym tu gadać? Ramirez skatował Lulę prawie na śmierć i zostawił ją przywiązaną do drabinki pożarowej za moim oknem.
– Ramirez jest jak pasożyt, który żywi się ludzkim strachem. Widziałaś go kiedykolwiek na ringu? Kibice kochają go za to, że trzyma się na dystans, dopóki sędzia nie nakaże mu przystąpić do walki. Bawi się ze swoim przeciwnikiem. Uwielbia widok krwi. Lubi zadawać rany. I przez cały czas tym swoim miękkim, jedwabistym głosem obraża przeciwników, opowiada im ze szczegółami, ile naprawdę są warci, jak im się dostanie i jak mają go błagać o nokaut, kiedy będą już mieli dosyć. Podobnie postępuje z kobietami. Podnieca go wyraz przerażenia na ich twarzach, grymas bólu. Można by pomyśleć, że każdej chciałby na zawsze zostawić po sobie znak.
Położyłam torebkę na blacie.
– Wiem o tym. Rzeczywiście dobrze mu wychodzi zastraszanie innych i wymuszanie błagań o litość. Rzekłabym, że ma obsesję na tym punkcie.
Morelli zmniejszył gaz pod patelnią.
– Chciałem cię odstraszyć, ale nie przyniosło to żadnego skutku.
– Pozbyłam się strachu. Mam wrażenie, że przekroczyłam jakąś granicę i już nie umiem się bać. – Rozejrzałam się po kuchni i spostrzegłam ze zdumieniem, że Joe pościerał ślady krwi. – Wyszorowałeś całą kuchnię?
– Sypialnię także, ale mimo moich wysiłków będziesz musiała oddać dywan do pralni.
– Dzięki. Jeśli mam być szczera, miałam już dość na dzisiaj widoku krwi.
– Było aż tak źle?
– Owszem. Ten łobuz zrobił jej z twarzy krwawą miazgę, z trudem ją rozpoznałam. Poza tym krwawiła… na całym ciele. – Coś mnie ścisnęło za gardło, głos znowu mi się zaczął łamać. Spuściłam głowę i wbiłam wzrok w podłogę. – Jasna cholera…
– Wstawiłem do lodówki butelkę wina. Może jednak odłożysz ten rewolwer i wyjmiesz dwa kieliszki?
– Dlaczego nagle stałeś się dla mnie taki miły?
– Bo jesteś mi potrzebna.
– O rety!
– Nie to miałem na myśli.
– Ja też nie o tym myślałam, powiedziałam tylko: O rety! Co pichcisz?
– Sos do steków. Zacząłem przygotowywać dopiero wtedy, kiedy wjechałaś na parking. – Napełnił kieliszki winem i podał mi jeden. – Mieszkasz w dość spartańskich warunkach.
– Straciłam pracę i nie mogłam sobie znaleźć innej. Musiałam sprzedać prawie wszystkie meble, żeby jakoś przeżyć.
– I dlatego zdecydowałaś się brać zlecenia od Vinniego?
– Nie miałam większego wyboru.
– Zatem ścigasz mnie dla pieniędzy, a nie z pobudek osobistych.
– Na początku robiłam to wyłącznie dla forsy.
Poruszał się po mojej kuchni tak, jakby mieszkał tu od dawna – wyjął talerze z szafki, rozstawił je na stole, podał z lodówki przygotowaną wcześniej surówkę w salaterce. Doznawałam mieszanych uczuć, z jednej strony czułam się upokorzona, wręcz znieważona, z drugiej zaś byłam dumna, że usługuje mi mężczyzna.
Joe nałożył na talerze po jednym wielkim steku, podzielił na porcje mieszaninę duszonych jarzyn, po czym wyjął z piekarnika ziemniaki upieczone w aluminiowej folii. Doprawił surówkę na ostro, polał steki sosem do pieczeni, zamknął piekarnik i wytarł ręce w ścierkę.
– A czemu teraz robisz to z pobudek osobistych? – zapytał.
– Przykułeś mnie kajdankami do drążka od zasłonki prysznicowej, a potem zmusiłeś do grzebania w śmieciach w poszukiwaniu kluczyków od samochodu! Za każdym razem, kiedy cię spotykam, robisz wszystko, żeby mnie poniżyć!
– A jednak wrzuciłem do śmieci kluczyki od swojego samochodu, a nie twojego. – Upił nieco wina i spojrzał mi prosto w oczy. – W końcu ukradłaś mój wóz.
– Był mi potrzebny do realizacji planu.
– Aha. Pewnie zamierzałaś mnie ogłuszyć, kiedy się zjawię, żeby go zabrać z parkingu.
– Mniej więcej.
Przeniósł oba talerze na stół.
– Podobno Macy poszukuje kogoś do pomocy w swoim salonie fryzjerskim.
– Jakbym słyszała moją mamę.
Morelli uśmiechnął się i odkroił kęs mięsa.
Miałam za sobą wyczerpujący dzień, kieliszek wina i smakowity obiad błyskawicznie poprawiały mi samopoczucie. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, jedząc w milczeniu, niczym małżeństwo z wieloletnim stażem. Szybko rozprawiłam się ze swoją porcją i rozsiadłam wygodnie na krześle.
– Może powiesz wreszcie, do czego ci jestem potrzebna?
– Oczekuję współpracy, a w zamian postaram się, abyś otrzymała to honorarium za odstawienie mnie do aresztu.
– Słucham z wytężoną uwagą.
– Carmen Sanchez była policyjną informatorką. Tamtego wieczoru siedziałem w domu i oglądałem telewizję, kiedy zadzwoniła z prośbą o pomoc. Powiedziała, że ją zgwałcono i pobito, że potrzebuje pieniędzy oraz jakiegoś bezpiecznego schronienia, za co obiecała dostarczyć mi sporo nadzwyczaj ciekawych informacji. Kiedy zapukałem do jej mieszkania, otworzył mi Ziggy Kulesza, Carmen nie było nigdzie w zasięgu wzroku. Znajdował się tam jeszcze jeden facet, którego później policja uznała za nie zidentyfikowanego świadka. Wychylił się z sypialni i widocznie mnie rozpoznał, gdyż zawołał ze strachem w głosie: „To gliniarz! Otworzyłeś drzwi jakiemuś pieprzonemu kapusiowi!” Ziggy błyskawicznie sięgnął po broń i nacisnął spust, ja również dobyłem rewolweru. Strzeliłem na ślepo i Kulesza padł na podłogę. Nie wiem, co się później działo. Odzyskałem przytomność na korytarzu. Tamten facet zniknął, Carmen Sanchez także. Zniknął też pistolet Kuleszy.
– Jak to możliwe, iż Ziggy chybił z tak małej odległości? Zastanawiające jest też, że policja nie znalazła na korytarzu żadnego śladu po pocisku.
– Sam nie umiem sobie tego wytłumaczyć. Wygląda na to, że jego broń po prostu nie wypaliła.
– I chciałbyś odnaleźć Carmen, żeby potwierdziła twoje alibi?
– Nie sądzę, aby mogła jeszcze złożyć jakiekolwiek zeznania. Podejrzewam, że Ramirez ją pobił, a następnie wysłał Kuleszę i tego drugiego, by dokończyli dzieła. Ziggy od dawna zajmował się sprzątaniem po brudnej robocie Ramireza. Kiedy się pełni służbę na ulicach miasta, człowiek wysłuchuje setek różnych plotek. Nie jest żadną tajemnicą, że Ramirez uwielbia pastwić się nad kobietami. Zdarzało się, że kobiety, które po raz ostatni widywano w jego towarzystwie, następnie znikały bez śladu. Moim zdaniem albo zbytnio się na nich wyżywał, albo też wysyłał swoich pomocników, by dokończyli dzieła i zatarli ślady. Zwłoki w jakiś sposób usuwano, a dopóki nie odnaleziono ciał, nie było dowodów przestępstwa. Jestem przekonany, że Carmen leżała już martwa w swojej sypialni, kiedy do niej przyjechałem. Właśnie dlatego Ziggy się przestraszył i sięgnął po broń.
– Z budynku jest tylko jedno wyjście – wtrąciłam – a nikt nie widział, żeby Sanchez wychodziła czy też ktoś wynosił jej zwłoki…
– Ale okno jej sypialni wychodzi na tyły. Jest tam alejka dojazdowa…
– I myślisz, że ów tajemniczy wspólnik Kuleszy po prostu wyrzucił ciało przez okno – dokończyłam za niego.