Литмир - Электронная Библиотека

Rozdział 4

Kiedy parkowałam wóz przy krawężniku, zauważyłam, że matka czeka przed drzwiami na werandzie. Wymachiwała rękoma i coś krzyczała. Nie słyszałam jej poprzez ryk silnika, udało mi się jednak odczytać z ruchu warg: „Wyłącz to! Zgaś go!”

– Przepraszam – zawołałam po wyjściu z novej – urwał mi się tłumik.

– Musisz oddać wóz do naprawy. Słychać ten huk z odległości kilkuset metrów. Jeszcze przez ciebie pani Ciak znów dostanie palpitacji. – Mrużąc oczy, matka obrzuciła samochód uważnym spojrzeniem. – Sama go tak wymalowałaś?

– Nie. Dorwali się do niego wandale z ulicy Starka.

Delikatnie popchnęłam ją w głąb domu, żeby nie mogła odczytać napisów na drzwiach novej.

– Rety, jakie ty masz kolana! – przywitała mnie babcia Mazurowa, pochylając się, by dokładniej obejrzeć moje zadrapania. – W ubiegłym tygodniu w jakimś programie telewizyjnym, chyba w wieczornym talk-show, zebrali całą gromadę kobiet z podobnymi siniakami na kolanach. Mówili, że są to typowe odciski dywanowe, ale do dzisiaj nie wiem, co to może oznaczać.

– Matko Boska! – jęknął ojciec, nawet nie unosząc głowy znad gazety. Nie musiał nic więcej mówić, wszyscy doskonale rozumieliśmy, o co mu chodzi.

– To nie są odciski dywanowe – poinformowałam babcię. – Potknęłam się na moim wałku do masowania stóp.

Mogłam sobie pozwolić na takie kłamstewko. Rodzice świetnie pamiętali, że przydarzały mi się całe serie nieszczęśliwych wypadków.

Dostrzegłam nagle, że stół w jadalni jest zastawiony najlepszym porcelanowym serwisem rodziców. A to oznaczało, że kogoś oczekują. Szybko policzyłam nakrycia: było ich pięć. Z oczyma uniesionymi ku niebu odwróciłam się do matki.

– A jednak to zrobiłaś, mamo?

– Co takiego?

W tej samej chwili rozległ się dzwonek do drzwi, potwierdzając moje najgorsze przeczucia.

– Będziemy mieli gościa – oznajmiła matka. – Znasz go. Zresztą we własnym domu mogę chyba zaprosić na obiad kogo mi się żywnie podoba?

– To Bernie Kuntz. Rozpoznaję przez okno jego sylwetkę.

Mama zadarła nieco głowę i oparła dłonie na biodrach.

– I co z tego? Masz coś przeciwko Berniemu Kuntzowi?

– Zacznijmy od tego, że… jest mężczyzną.

– W porządku. Świetnie wiem, że masz przykre doświadczenia, ale to nie znaczy, iż resztę życia powinnaś spędzić w samotności. Pomyśl o swojej siostrze, Valerie. Od dwunastu lat jest szczęśliwą żoną, ma dwie wspaniałe córeczki.

– Nic z tego. Wychodzę. Przemknę się tylnymi drzwiami na podwórko.

– Upiekłam drożdżową babkę z brzoskwiniami – odparła mama. – Jeśli teraz wyjdziesz, nie będziesz miała okazji jej spróbować, a nie zamierzam zostawiać kawałka dla ciebie.

Mama potrafiła się chwytać każdego argumentu, jeśli tylko uważała, że sprawa jest tego warta. Świetnie wiedziała, iż przepadam zajej drożdżowym ciastem z brzoskwiniami. To cecha rodzinna, wszyscy Plumowie gotowi są cierpieć katusze, byle tylko nie ominął ich wyśmienity deser.

Babcia Mazurowa uchyliła drzwi wejściowe.

– Kto tam?

– To ja, Bernie Kuntz.

– A czego tu chcesz?

Dostrzegłam przez szczelinę Berniego, miał zasępioną minę i nerwowo kołysał się na piętach.

– Zostałem zaproszony na obiad – oznajmił nieśmiało.

Ale babcia Mazurowa ciągle nie wpuszczała go do środka.

– Helen! – zawołała przez ramię. – Przyszedł jakiś młodzieniec i twierdzi, że jest zaproszony na obiad. Dlaczego nikt mnie nie uprzedził? Ubrałabym się lepiej. Przecież nie mogę przyjmować mężczyzn w takim stroju.

Poznałam Berniego, kiedy mieliśmy po pięć lat. Chodziliśmy razem do szkoły. W trzech pierwszych klasach siadaliśmy przy jednym stole w szkolnej stołówce, toteż zawsze będzie mi się kojarzył z kanapkami z razowego chleba z masłem orzechowym i dżemem. Straciliśmy kontakt po ukończeniu podstawówki. Słyszałam, że zrobił maturę, ale zrezygnował ze studiów i teraz pomagał ojcu prowadzić sklep z artykułami gospodarstwa domowego.

Był średniego wzrostu i średniej budowy ciała, o lekko zaokrąglonych, jakby dziecięcych rysach. Odniosłam wrażenie, że ani trochę się nie zmienił od ostatniej klasy podstawówki. Był ubrany nienagannie, poczynając od Wypucowanych do połysku pantofli, poprzez zaprasowane w kant spodnie PO wyszczotkowaną sportową marynarkę. Mimo to chyba nadal borykał się z różnymi drobnymi elementami garderoby, ponieważ nawet teraz metalowy uchwyt suwaka przy rozporku wystawał spod brzegu materiału, tworząc zgrzytliwy dysonans.

Zajęliśmy miejsca przy stole i zaczęliśmy nakładać sobie porcje.

– Bernie sprzedaje różne urządzenia elektryczne – oznajmiła mama, podając mi salaterkę z surówką z czerwonej kapusty. – Całkiem nieźle mu się powodzi. Jeździ pontiakiem bonneville.

– No, no, bonneville… – mruknęła babcia Mazurowa. – Aż trudno sobie wyobrazić.

Ojciec pochylał się nisko nad swoją porcją pieczonego kurczaka. On przez całe życie dopingował miejscową drużynę Metsów, nosił tanią bawełnianą bieliznę i jeździł buickiem. Miał swoje niewzruszone zasady, nie należał do ludzi, którzy by się podniecali karierą podrzędnego handlarza paradującego ekskluzywnym pontiakiem.

Bernie popatrzył na mnie.

– A czym ty się teraz zajmujesz?

Zaczęłam grzebać widelcem w talerzu. Miałam za sobą niezbyt udany dzień i na tym tle chwalenie się rolą prywatnego agenta dochodzeniowego uznałam za zbędną bufonadę.

– Pracuję na zlecenia firm ubezpieczeniowych – odparłam wymijająco.

– I co robisz? Sprawdzasz zasadność wniosków o odszkodowania?

– Raczej ściągam należności.

– Też coś! Stephanie jest łowcą nagród! – oświadczyła donośnie babcia. – Ściga przestępców! Tak samo, jak na filmach w telewizji. Ma rewolwer i kajdanki. – Odchyliła się w bok i wskazała moją skórzaną torbę leżącą na kanapie. – Widzisz? Nosi przy sobie cały potrzebny sprzęt. – Po chwili namysłu otworzyła torbę, wyjęła z niej kajdanki, przywoływacz i paczkę podpasek, po czym ułożyła to wszystko na stole. Wreszcie powiedziała z dumą: – A oto i rewolwer! Czyż nie jest piękny?

Musiałam przyznać, że faktycznie robi wrażenie. Był błyszczący, z oksydowanej stali, a kolbę miał wykładaną grubo nacinanymi kawałkami drewna – pięciostrzałowy Smith amp; Wesson, specjalny model 60, kalibru 9,65 mm. Lekki, poręczny i łatwy w użyciu, jak zachwalał go „Leśnik”. W dodatku dużo tańszy od najprostszej broni półautomatycznej, chociaż dla mnie wydatek 400 dolarów i tak był kolosalny.

– Wielkie nieba! – zawołała mama. – Natychmiast go odłóż! Niech ktoś jej zabierze ten rewolwer, zanim zdąży zrobić sobie krzywdę.

Trudno było nie zauważyć, że w otwartym bębenku nie ma ani jednego naboju. Faktycznie mało się znam na broni palnej, wiem jednak, że trudno sobie zrobić krzywdę nie nabitym rewolwerem.

– Nie jest nabity – powiedziałam. – Wyjęłam wszystkie naboje.

Babcia Mazurowa chwyciła kolbę oburącz i położyła palec na spuście. Zmrużyła jedno oko i wymierzyła w szafę stojącą w rogu pokoju.

– Pif! Paf! – zawołała.

Ojciec z namaszczeniem skrapiał sobie sałatę oliwą, jakby w ogóle go nie obchodziło, co się dzieje przy stole.

– Nie baw się rewolwerem przy stole! – rzekła surowo mama. – Poza tym obiad stygnie. Nie chciałabym go odgrzewać specjalnie dla ciebie.

– A po co ci rewolwer, jeśli w bębenku nie ma kul? – zwróciła się do mnie babcia. – Jak chcesz ścigać morderców, nosząc przy sobie nie nabitą broń?

Bernie obserwował całą tę scenę z rozdziawionymi ustami.

– Morderców? – zająknął się nagle.

– Stephanie jest właśnie na tropie Joego Morelliego – oznajmiła z dumą babcia. – To morderca, który wyszedł za kaucją i nie stawił się na wezwanie w sądzie. Strzelił Ziggy’emu Kuleszy prosto między oczy.

– Znałem Ziggy’ego – odparł Bernie. – W ubiegłym roku kupił u rnnie wielki kolorowy telewizor. Takie odbiorniki źle się sprzedają, są zbyt drogie.

– Kupował u ciebie coś jeszcze? – spytałam z zainteresowaniem. – Zaglądał ostatnio do sklepu?

– Nie. Ale widywałem go wychodzącego ze sklepu mięsnego Sala po przeciwnej stronie ulicy. Zazwyczaj był w dobrym nastroju, sprawiał wrażenie człowieka pozbawionego większych zmartwień.

Nikt nie zwracał większej uwagi na babcię Mazurową, która bez przerwy coś majstrowała przy rewolwerze, to opuszczała go na kolana, to znów unosiła i mierzyła do takiego czy innego mebla. Uzmysłowiłam sobie nagle, że miałam w torbie również paczkę nabojów. Ciarki przeszły mi po grzbiecie.

– Babciu, chyba nie naładowałaś broni, prawda?

– Oczywiście, że naładowałam – odparła. – Ale zostawiłam jedno puste miejsce, jak na filmie. Specjalnie po to, żeby nikogo nie postrzelić przez przypadek.

Obróciła rewolwer lufą do dołu i otworzyła bębenek, demonstrując brak jednego naboju. Energicznie zatrzasnęła bębenek z powrotem i w tej samej chwili rozległ się ogłuszający huk, a z lufy bluznął jęzor ognia. Pieczony kurczak na jej talerzu podskoczył wysoko w powietrze.

– Matko Przenajświętsza! – zawołała mama, podrywając się na nogi i przewracając krzesło.

– O rety! – mruknęła babcia. – Chyba zostawiłam puste nie to miejsce, co potrzeba. – Pochyliła się nisko nad stołem, aby ocenić zniszczenia, po czym oznajmiła z dumą: – I tak nieźle, jak na pierwszy kontakt z bronią. Trafiłam tego skubane prosto w kuper.

Ojciec zastygł nad talerzem. Palce tak silnie zaciskał na sztućcach, że aż mu pobielały kostki, a twarz z wolna przybierała kolor czerwonej porzeczki.

Pospiesznie okrążyłam stół i ostrożnie wyjęłam rewolwer z dłoni babci Mazurowej. Otworzyłam bębenek, wysypałam naboje i wrzuciłam je do torebki.

– Tylko popatrz, co narobiłaś! – rzekła karcącym tonem matka. – Stłukłaś talerz od wizytowej zastawy. I czym ja go teraz zastąpię?

Kiedy odsunęła na bok kawałki porcelany, wszyscy w milczeniu zapatrzyliśmy się na idealnie okrągłą dziurę w obrusie oraz pocisk tkwiący głęboko w blacie mahoniowego stołu.

Pierwsza oprzytomniała babcia Mazurowa.

– Jak sobie postrzelałam, to od razu nabrałam apetytu – powiedziała. – Czy ktoś mógłby mi podać ziemniaki?

16
{"b":"93910","o":1}