Rozdział 5. Dziwna rozmowa w ciemnościach
Chłopcy spojrzeli po sobie szeroko otwartymi oczami.
– On kichnął! – odezwał się Pete. – To prawie tak, jakby przemówił. Jeśli czaszka potrafi kichać, to prawdopodobnie umie też wyrecytować Orędzie Gettysburskie!* [przyp.: Sławne przesłanie prezydenta Abrahama Lincolna, wygłoszone 19 listopada 1863 roku, dedykowane wszystkim Amerykanom, zarówno tym z Północy, jak i z Południa, którzy polegli w bitwie pod Gettysburgiem, bitwie rozstrzygającej losy wojny secesyjnej.]
– Hmmm – zachmurzył się Jupiter. – Jesteś pewien, Bob, że to nie ty kichnąłeś?
– To żaden z nas – powiedział Bob. – Wyraźnie słyszałem kichnięcie za nami.
– Dziwne – mruknął Jupiter. – Mógłbym jeszcze zrozumieć, gdyby czaszka wydawała dźwięki za sprawą jakiejś sztuczki Guliwera. Ale przecież Guliwera tu nie ma. Być może nie ma go nawet między żywymi. Nie pojmuję, jakim cudem czaszka mogła sama kichnąć…
Wziął czaszkę w dłonie i obejrzał ją dokładnie ze wszystkich stron. Lecz absolutnie nic nie wskazywało na to, żeby znajdowało się w niej jakieś urządzenie.
– Żadnych drucików ani innych śladów – powiedział Jupiter. – Bardzo to tajemnicze.
– Wiele bym dał, żeby to jeszcze raz usłyszeć! – wykrzyknął Pete.
– Ale dlaczego czaszka miałaby kichać? – zapytał Bob. – Przecież nie ma ku temu żadnego powodu.
– Nie wiem dlaczego – powiedział Jupiter. – Ale to dla nas bardzo ciekawe zadanie. Założę się, że właśnie tego typu zagadkę dałby nam do rozwiązania pan Alfred Hitchcock.
Jupiter mówił o znanym reżyserze i autorze powieści sensacyjnych, który naprowadził chłopców na kilka doprawdy zadziwiających spraw i który żywo interesował się ich poczynaniami.
– Ładna historia! – krzyknął Pete. – Wczorajszej nocy dwóch facetów próbowało ukraść ten kufer. Dziś otwieramy go i znajdujemy w nim kichającą czaszkę. Następną rzeczą będzie…
Przerwało mu głośne wołanie ciotki Matyldy.
– Jupiter! Chłopcy! Wiem, że tam jesteście! Chodźcie tu do mnie! Praca na was czeka.
– Uhh – jęknął Bob. – Twoja ciotka nas woła.
– I to swoim nie znoszącym sprzeciwu tonem – wtrącił Pete, kiedy rozległo się ponowne nawoływanie ciotki Matyldy. – Lepiej tam chodźmy.
– Tak, masz rację – powiedział szybko Jupiter. Włożył Sokratesa z powrotem do kufra, który zamknął na klucz. Wszyscy trzej pobiegli truchtem tam, skąd dochodził głos. Pani Jones czekała na nich wsparta pod boki.
– A, jesteś! – powitała Jupitera. – Najwyższa pora. Twój wuj Tytus, Hans i Konrad wyładowali już cały transport z ciężarówki i chciałabym, chłopcy, żebyście teraz posortowali wszystko i poroznosili na właściwe miejsca.
Chłopcy popatrzyli na stos używanych rzeczy, piętrzący się przed biurem, i ciężko westchnęli. Staranne ułożenie tego wszystkiego zajmie im sporo czasu. A pani Jones bardzo pilnowała porządku. Jonesowie zbierali, co prawda, złom, lecz był to skład niezwykły i starannie utrzymany. Pani Jones nie tolerowała bałaganu.
Chłopcy wzięli się do pracy i przerwali ją dopiero, kiedy pani Jones przyniosła im obiad. Mieli właśnie kończyć, ale Tytus Jones przywiózł ciężarówką kolejną dostawę mebli i innych sprzętów, które kupił przy rozbiórce jakiegoś bloku mieszkalnego.
Byli więc zajęci przez całe popołudnie. Jupiter nie mógł się już doczekać powrotu do kufra i jego dziwnej zawartości. W końcu Bob i Pete zaczęli zbierać się do domu. Pete umówił się z Jupiterem, że spotkają się rano na zapleczu składu. Bob miał dołączyć do nich później, ponieważ rano dorabiał sobie, pomagając w miejscowej bibliotece.
Jupiter zjadł obfitą kolację, po której ogarnęła go taka senność, że nie był już w stanie rozmyślać nad tajemnicą kufra należącego do magika, który zniknął, i nad należącą do niego czaszką, która podobno mówiła. Przyszło mu jednak do głowy, że skoro złodzieje próbowali raz, mogą spróbować i drugi. Poszedł więc do składu, wydostał z kufra Sokratesa i ustawił go na podpórce z kości słoniowej. Wszystkie inne przedmioty włożył z powrotem do kufra, który zamknął na kluczyk. Następnie schował kufer za starą kopiarkę i przykrył jakimś płótnem. Pomyślał, że teraz kufer powinien być bezpieczny. Z Sokratesem jednak wolał nie ryzykować. Zabrał czaszkę do domu.
Trzymając ją w dłoniach, wkroczył do jadalni. Na ten widok ciotka Matylda krzyknęła:
– Na wszystkie świętości, Jupiterze! A cóż ty za ohydztwo przyniosłeś?
– To tylko Sokrates – odpowiedział Jupiter. – Podobno potrafi mówić.
– Potrafi mówić, hee? – Tytus Jones podniósł głowę znad swojej gazety i zachichotał. – A cóż on takiego mówi, chłopcze? Wygląda całkiem inteligentnie.
– Jak dotąd, nic jeszcze nie powiedział – przyznał Jupiter. – Ale mam nadzieję, że to zrobi. Choć tak naprawdę nie oczekuję tego od niego.
– Do mnie niech się lepiej nie odzywa, bo popamięta! – powiedziała ciotka Matylda. – Też mi pomysł! Zabierz to z moich oczu, Jupiterze. Nie chcę na to patrzeć.
Jupiter zaniósł Sokratesa do swojego pokoju, ułożył na podstawce i postawił na biurku. Potem zszedł na dół pooglądać telewizję.
Kładąc się do łóżka był już pewien, że Sokrates nie potrafi mówić. Cała tajemnica polegała na tym, że Guliwer Wielki, jego właściciel, był bardzo zdolnym brzuchomówcą.
Już prawie zasypiał, gdy nagle rozległ się cichy gwizd. Gwizd powtórzył się i Jupiter miał wrażenie, jakby w pokoju ktoś jeszcze był.
Nagle całkiem oprzytomniał i siadł na łóżku.
– Kto to? To ty, wuju? – zapytał i przez chwilę pomyślał, że to tylko kolejny żart Tytusa Jonesa.
– To ja – dobiegł z ciemności od strony biurka łagodny, raczej wysoki głos – Sokrates.
– Sokrates? – wykrztusił Jupiter.
– Nadszedł czas… żebym przemówił. Nie zapalaj… światła. Słuchaj… i nie lękaj się. Czy… zrozumiałeś?
Wydawało się, że mówienie sprawiało mu trudność. Jupiter wytężał wzrok w kierunku, skąd dochodził głos, lecz niczego nie mógł dojrzeć.
– T-a-a-k – odpowiedział zdławionym głosem.
– To dobrze – rzekł głos. – Musisz pójść… jutro… na King Street pod numer 311. Hasło… Sokrates. Czy… zrozumiałeś?
– Tak – odparł Jupiter śmielej. – Ale o co chodzi? Kto do mnie mówi?
– To ja… Sokrates.
Szept jakby rozpłynął się w oddali. Jupiter wychylił się z łóżka i zapalił nocną lampkę. Popatrzył na Sokratesa. Czaszka zdawała się uśmiechać, tak jak poprzednio, lecz nie dochodził z niej żaden głos.
To niemożliwe, żeby Sokrates mówił do niego! Ale… głos dochodził z pokoju, a nie zza okna.
Na myśl o oknie Jupiter wyjrzał na zewnątrz. Na podwórzu nie było żywej duszy. Niezwykle poruszony wrócił do łóżka.
Zgodnie z poleceniem miał się jutro udać na King Street 311. Może nie powinien… ale wiedział, że tam pójdzie. Sprawa stawała się coraz bardziej tajemnicza.
A tajemnicom Jupiter nie potrafił się oprzeć.