Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Rozdział 14. Bombowe odkrycie Boba

Z głową pełną nowych informacji Bob pedałował z całych sił zaułkami Rocky Beach, zmierzając okrężną drogą na miejsce spotkania w parku. Był już trochę spóźniony. Po kolacji zajął się przeglądaniem starych gazet w garażu. Znalazł to, czego szukał, i teraz starał się nadrobić stracony czas. Kiedy dotarł do wschodniego wejścia do parku, zobaczył, że Pete i Jupiter byli już na miejscu. Siedzieli na ławce obok młodego eleganckiego mężczyzny i prowadzili z nim ożywioną rozmowę. Na odgłos pisku hamulców roweru Boba podnieśli głowy.

– Przepraszam za spóźnienie – powiedział Bob, ciężko dysząc. – Prowadziłem ważne poszukiwania.

– Ty jesteś pewnie Bob Andrews – odezwał się pogodnie mężczyzna. – A ja jestem George Grant.

Podali sobie ręce i mężczyzna otworzył portfel, pokazując ozdobną wizytówkę wetkniętą za plastikową kieszonkę.

– Oto moja legitymacja, Bob, by formalnościom było zadość.

Wizytówka potwierdzała, że George Grant jest detektywem zatrudnionym przez Stowarzyszenie Ochrony Bankierów. Bob skinął głową i pan Grant schował portfel.

– Jupe… – zaczął Bob, lecz Jupiter go uprzedził:

– Właśnie opowiadaliśmy panu Grantowi o liście i wskazówce, żeby szukać pieniędzy pod tapetą w starym domu pani Miller.

– Odwaliliście świetną robotę, chłopcy – pochwalił ich pan Grant. – Stowarzyszenie Ochrony Bankierów z przyjemnością dopilnuje, abyście otrzymali nagrodę. Jeśli pieniądze są pod tapetą, to nic dziwnego, że policja nie mogła ich znaleźć, przeszukując dom.

– Niemniej, mamy mały problem. Dom jest z pewnością zamieszkany. Musimy zdobyć specjalny nakaz policyjny, żeby tam wejść i zerwać tapetę. Nie jestem pewien…

Bob nie wytrzymał już dłużej.

– Właśnie o tym chciałem powiedzieć, panie Grant. Jeśli dom w ogóle jeszcze stoi, to nie ma w nim już nikogo. I na pewno już długo nie postoi!

Wszyscy przypatrywali mu się ze zdumieniem. Pospieszył więc z wyjaśnieniami.

– Kiedy wróciłem do biblioteki po kurtkę, usłyszałem, jak pewna kobieta zwierzała się bibliotekarce, że musiała się wyprowadzić z domu przy Maple Street, i mówiła o kłopotach, jakie miała ze znalezieniem nowego mieszkania. W końcu przeprowadziła się tu, do Rocky Beach. Zagadnąłem o to bibliotekarkę, która mi powiedziała, że w zeszłym tygodniu był w gazecie artykuł na ten temat. Sprawdziłem w bibliotece, która to była gazeta, i odnalazłem w domu właściwy numer. Wyciąłem z niego ten tekst i oto on.

Wręczył Jupiterowi poskładany kawałek gazety. Jupiter rozłożył go i razem z panem Grantem i Pete'em szybko przeczytali artykuł.

POCZĄTEK WYBURZANIA DOMÓW

POD NOWĄ AUTOSTRADĘ

Ponad 300 domów, w tym nowe i atrakcyjne, czeka puste, wyludnione, na buldożery i bomby burzące. Niedługo pozostaną już tylko wspomnieniem w pamięci właścicieli, którzy zmuszeni byli je opuścić, by można było poprowadzić tamtędy przedłużenie autostrady.

Cała Maple Street zniknie z powierzchni ziemi, a na jej miejscu powstanie sześciopasmowa autostrada odciążająca coraz bardziej zatłoczone samochodami ulice Los Angeles. Oprócz Maple Street, zniszczeniu ulegnie również kilka innych okolicznych domów.

Konieczność porzucenia domów była dla mieszkańców Maple Street przeżyciem nowym i bardzo przykrym. Niestety, doznało go już wielu innych ludzi, odkąd ruszył program rozbudowy autostrad wokół Los Angeles. Konieczność utrzymania stałego przepływu pojazdów przez nasze – coraz bardziej zatłoczone – miasto, spowodowała zniszczenie tysięcy domów, by na ich miejscu mogły powstać autostrady.

Artykuł był dłuższy, ale pan Grant doczytał do tego miejsca i cicho gwizdnął.

– Maple Street! – powiedział. – To ulica, na którą przeniesiono dom pani Miller cztery lata temu, czy nie tak, Jupiterze?

– Tak twierdzi zarządca tego wielkiego bloku.

– A teraz prawie cała Maple Street legnie w gruzach – rzekł pan Grant. – To zmienia postać rzeczy. Dom stoi pusty. Nie mamy czasu do stracenia. Jeszcze Trzy Palce i reszta gotowi nas uprzedzić. A może już tam byli i zabrali pieniądze!

– Jak to możliwe, panie Grant? – zapytał Pete.

– Jeździli wczoraj za wami przez cały dzień, chłopcy – odparł Grant. – Zobaczyli, jak wchodzicie do obecnego domu pani Miller, i domyślili się, że przyszliście do niej po informacje. Potem na pewno śledzili was aż do wielkiego bloku i widzieli, Jupiterze, jak rozmawiasz z jego zarządcą. Bez trudu mogli się dowiedzieć, o czym rozmawialiście. Potem wydedukowali, że pieniądze są w starym domku, i być może już ich tam szukają!

– Ojej! – krzyknął Bob. – Może już jest za późno!

– W normalnych okolicznościach wezwałbym policję – powiedział Grant. – Ale teraz szkoda każdej chwili. Proponuję jechać jak najszybciej na Maple Street, odnaleźć dom i spróbować uratować pieniądze. Nie ma czasu na zawiadomienie policji. Pojedziecie ze mną, chłopcy. Właściwie jesteście mi niezbędni, ponieważ wiecie, jak wygląda stary dom pani Miller, a ja nie wiem.

– Dobrze, panie Grant – zgodził się Jupiter – ale jak się tam dostaniemy?

– Pojedziemy moim samochodem, który stoi za rogiem. Możecie zostawić tu rowery. Zabierzemy je w drodze powrotnej. OK?

Nie tracąc czasu, Pete i Bob zabezpieczyli rowery. Jupiter, który wymknął się ze składu złomu przez Czerwoną Furtkę Pirata, przyszedł tu pieszo. Teraz poszli za panem Grantem do samochodu. Była to czarna furgonetka. Grant poprowadził ją do Hollywoodu bocznymi drogami przez wzgórza.

– Jesteś pewien, że pieniądze są ukryte pod tapetą? – zapytał Jupitera w drodze.

– Prawie pewien. Pani Miller powiedziała nam, że kiedy Spike Neely u niej mieszkał, pomalował i wytapetował niemal cały dom. Być może przykleił banknoty do ścian i przykrył je tapetą. Kiedy potem znalazł się w szpitalu, przemycił w liście adres tego właśnie domu. Chciał zawiadomić Guliwera, gdzie ukrył pieniądze, i jedyny sposób, jaki przyszedł mu do głowy, to było nalepienie jednego znaczka na drugi.

– Papier pod papierem – pan Grant pokiwał głową. – To by się zgadzało. Kiedy znajdziemy pieniądze, potrzebne będzie jakieś urządzenie z parą wodną, aby usunąć tapetę. Na szczęście w sobotę niektóre sklepy są czynne do późna. Ale przede wszystkim musimy znaleźć te pieniądze, i to znaleźć je pierwsi!

Jechali z dużą prędkością. Dopiero na terenie zabudowanym pan Grant zwolnił.

– Chciałbym spojrzeć na mapę miasta. Jest w schowku na rękawiczki – zwrócił się do Jupitera. Jupe podał mu mapę. Pan Grant zatrzymał samochód i przez chwilę ją studiował.

– Dobrze – mruknął. – Pojedziemy prosto aż do Houston Avenue. Przetniemy ją i znajdziemy się na Maple Street. Mówiłeś o numerze pięćset którymś?

– Tak, ale zarządca bloku wspominał, że sześćsetne też wchodzą w rachubę.

– Znajdziemy go – mruknął pan Grant. – Dobrze, że jest jeszcze jasno.

Kiedy jednak dojechali do Houston Avenue, zmierzch zaczął zapadać bardzo szybko. Pan Grant skręcił w lewo i po kilkunastu minutach znaleźli się na Maple Street.

Chociaż nigdzie nie było tabliczek z nazwą ulicy, nie mieli wątpliwości, że trafili dobrze. W pewnym miejscu sterta gruzu niemal blokowała drogę. Domy na jednym z rogów już zburzono. Zostały po nich jedynie kupki gruzu i śmieci czekające na wywiezienie. Część ulicy po lewej stronie już całkiem oczyszczono. Na wolnym terenie ustawiono kilka buldożerów i dwa ogromne dźwigi, których szczęki poruszane silnikiem dieselowskim z łatwością miażdżyły drewniane domki. Koło miejsca, w którym się zatrzymali, by popatrzeć na tę scenerię, stał samotnie dom, będący kiedyś restauracją. Dźwigi zdążyły już wyrwać z niego część frontu. Wyglądał jak po uderzeniu bomby.

– O, rany! Ale pobojowisko – Pete wyraził to, co myśleli wszyscy.

– Sądzi pan, że zdążyliśmy, panie Grant?

– Chyba tak – odparł detektyw ponuro. – Jeśli się dobrze orientuję, to numery sześćsetne i pięćsetne zaczynają się kilka przecznic dalej, za tym zakrętem w prawo. Jedźmy to sprawdzić.

Ominął kupy gruzu i skręcił w prawo. Znaleźli się pośród domów jeszcze nie zniszczonych. Stały ciche i puste, z ciemnymi oknami.

Zaledwie kilkaset metrów dalej toczyło się normalne miejskie życie, ale tu, na Maple Street wiało grozą i pustką. Wszyscy mieszkańcy już się wyprowadzili. Za kilka miesięcy będzie tędy przebiegała betonowa autostrada z tysiącami samochodów. Teraz jednak cała ulica należała do nich i może jeszcze do chudego kota, który przebiegł im drogę.

– Mijamy numery dziewięćsetne – ogłosił pan Grant z zadowoleniem. – Do sześciuset już niedaleko. Uważajcie teraz.

Jechali wolno pośród opuszczonych domów. Od czasu do czasu wiatr trzaskał otwartymi drzwiami, jakby chciał powiedzieć, że nie ma już znaczenia, czy drzwi są otwarte, czy zamknięte.

– Zaczynają się sześćsetki – powiedział pan Grant. – Widzicie coś?

– Jest tam! – krzyknął Pete, wskazując na ładny bungalow.

– A tam jest drugi niemal identyczny – zauważył Jupiter, pokazując dom po przeciwnej stronie ulicy. – Oba mają okrągłe okienka na strychu.

– Hmm, dwa domy? – zmarszczył czoło pan Grant. – I nie wiecie, który jest tym właściwym?

– Pani Miller powiedziała tylko, że to mały bungalow z brązową dachówką i okrągłym okienkiem na strychu.

– W tych okolicach dużo jest takich domów – mruknął pan Grant. Jedźmy dalej. Zobaczymy, co jest za następną przecznicą.

Za następną przecznicą zauważyli jeszcze jeden bungalow z brązową dachówką i okrągłym okienkiem na strychu. Stał między dwoma domami zdobionymi sztukaterią. Pan Grant zatrzymał samochód.

– Trzy możliwości – powiedział. – To trochę utrudnia sprawę. Ale przynajmniej jesteśmy tu pierwsi. Nie zauważyłem żadnego samochodu parkującego w pobliżu. Po Trzech Palcach i reszcie też ani śladu. Zostawimy samochód w bocznej uliczce, żeby nie rzucał się w oczy, i musimy obejrzeć wszystkie trzy domy, aż znajdziemy ten właściwy.

22
{"b":"92195","o":1}