Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Rozdział 2. Niezwykły gość

Bob Andrews wjechał na rowerze do składu złomu Jonesów przez główną bramę. Był jasny, słoneczny poranek późnego lata. Zapowiadał się ciepły dzień. Pete i Jupiter pracowali już. Pete rozkładał na części zardzewiałą kosiarkę do trawy, a Jupiter pokrywał grubą warstwą białej emalii żelazne krzesła ogrodowe, z których wcześniej usunął rdzę.

Z przygnębionymi minami przyglądali się, jak Bob ustawiał rower i szedł w ich kierunku.

– Cześć, Bob – odezwał się Jupiter. – Weź szczotkę i bierz się do roboty. Jeszcze sporo krzeseł zostało do oczyszczenia.

– Czy udało wam się otworzyć kufer? – wykrzyknął Bob. – Co było w środku?

– Kufer? – Pete zaśmiał się tubalnie. – O jakim kufrze mówisz, Bob?

– Przecież wiecie o jakim – odparł Bob zaskoczony. – O kufrze, który Jupiter kupił wczoraj na aukcji. Moja mama uważa, że nasze zdjęcie w gazecie wyszło całkiem nieźle. Też jest ciekawa, co zawiera kufer.

– Zdaje się, że wszyscy są ciekawi, co zawiera ten kufer – powiedział Jupiter, nabierając farbę. – Zbyt ciekawi. Trzeba było go sprzedać i jeszcze byśmy na tym zarobili.

– O czym ty mówisz? – zapytał Bob.

– On mówi, że nie ma już żadnego kufra – odparł Pete. – Został ukradziony.

– Ukradziony! – Bob szeroko otworzył oczy. – Kto go ukradł?

– Nie wiemy – powiedział Jupiter i opisał Bobowi wydarzenia poprzedniej nocy. – Dwaj mężczyźni uciekli samochodem, a kufer zniknął – zakończył Jupiter. – To oni musieli go ukraść.

– O rany! Ciekawe, do czego był im potrzebny! – wykrzyknął Bob.

– Jak myślicie, co w nim było?

– Może byli po prostu ciekawi – głośno zastanawiał się Pete. – Przeczytali artykuł i chcieli się przekonać, czy mówił prawdę.

– Nie sądzę – Jupiter potrząsnął głową. – Nikt nie kradnie kufra wartego dolara tylko po to, żeby zaspokoić ciekawość. Nie warto byłoby aż tak ryzykować. Musieli mieć cynk, że w środku jest coś cennego. Coraz bardziej żałuję, że nie przyjrzeliśmy się bliżej temu kuferkowi. Szkoda, że go straciliśmy.

Rozmowę chłopców przerwało pojawienie się luksusowego, niebieskiego samochodu. Wysiadł z niego wysoki, chudy mężczyzna z dziwnie zakrzywionymi brwiami. Podszedł do chłopców.

– Dzień dobry – powiedział. Spojrzał na Jupitera. – To ty jesteś Jupiter Jones?

– Tak, proszę pana – odpowiedział Jupiter. – Czym mogę panu służyć? Ciotki i wuja nie ma chwilowo, ale ja mogę panu sprzedać to, co pana interesuje.

– Interesuje mnie tylko jedna rzecz – odparł wysoki nieznajomy. – Wczoraj, jak dowiedziałem się z gazety, kupiłeś stary kufer. Na aukcji. Za wielką kwotę jednego dolara. Zgadza się?

– Tak, proszę pana – potwierdził Jupiter, przyglądając się mężczyźnie. Zarówno jego wygląd, jak i sposób mówienia były nieco dziwne. Wszystko się zgadza.

– To świetnie – powiedział mężczyzna. – Nie traćmy więc czasu na czcze rozmowy. Chcę odkupić od ciebie ten kufer. Mam nadzieję, że jeszcze go nie sprzedałeś?

– Nie, proszę pana. Nie sprzedaliśmy go – przyznał Jupiter. – Ale…

– A więc wszystko w porządku – powiedział nieznajomy i pomachał dłonią, w której trzymał plik zielonych banknotów rozpostartych jak wachlarz. – Spójrz – powiedział. – Sto dolarów. Dziesięć banknotów dziesięciodolarowych. Daję ci je w zamian za kufer. – Widząc wahanie Jupitera, dodał: – To z pewnością wystarczająca cena. Chyba nie spodziewasz się dostać więcej za staromodny kufer pełen rupieci?

– Nie, proszę pana – zaczął Jupiter. – Ale…

– Nie chcę słyszeć żadnego ale! – powiedział ostro mężczyzna. – oferuję ci uczciwą cenę. Chcę kupić ten kufer z powodów uczuciowych. Gazeta podała, że należał do Guliwera Wielkiego. Zgadza się?

– No, tak – odparł Jupiter, podczas gdy Bob i Pete przysłuchiwali się rozmowie z zaciekawieniem – tak było na nim napisane. Ale…

– Znowu jakieś ale! – krzyknął mężczyzna. – Nie przyjmuję żadnych ale! – jak powiedział Szekspir. Tak się składa, że Guliwer Wielki był kiedyś moim przyjacielem. Nie widziałem go od kilku lat. Obawiam się, że me ma go już między nami. Odszedł. A mówiąc wprost, umarł. Chciałbym zachować ten kufer na pamiątkę dawnych czasów. Proszę, to moja wizytówka.

Strzelił palcami. Pieniądze, które trzymał w dłoni, zamieniły się w małą białą karteczkę. Podał ją Jupiterowi. Były na niej słowa: “Maksymilian Mistyczny”, a poniżej -. “Klub Czarnoksiężników” i jakiś adres w Hollywoodzie.

– Pan jest magikiem! – wykrzyknął Jupiter.

Maksymilian Mistyczny pokłonił się lekko.

– Kiedyś nawet bardzo sławnym – odparł. – Występowałem przed wszystkimi koronowanymi głowami Europy. Teraz już jestem na emeryturze i poświęcam czas spisywaniu historii czarnej magii. Z rzadka tylko daję jakiś mały popis moich umiejętności przed gronem przyjaciół. Ale wracajmy do rzeczy.

Ponownie strzelił palcami i znów w jego dłoni pojawiły się banknoty.

– Dokończmy naszą transakcję – powiedział. – Mam pieniądze. Pragnę mieć ten kufer. Ty prowadzisz interes kupno-sprzedaż. Wszystko jest jasne i proste. Ty sprzedajesz, ja kupuję. Dlaczego się wahasz?

– Dlatego, że nie mogę sprzedać panu tego kufra! – wybuchnął Jupiter. – Od początku próbuję to panu powiedzieć.

– Nie możesz? – Dziwnie wygięte brwi magika zeszły się jeszcze bliżej. Twarz przybrała prawdziwie złowieszczy wyraz. – Oczywiście, że możesz. Nie przeciągaj struny, chłopcze. Wciąż umiem posługiwać się czarami. A jeśli, powiedzmy… – wyciągnął głowę do Jupitera, a jego oczy rzucały złowrogie błyski – powiedzmy strzelę palcami, a ty znikniesz? Puff! O, tak. Po prostu się rozpłyniesz i nie wrócisz nigdy więcej. Wtedy pożałujesz, że mnie rozgniewałeś.

Maksymilian Mistyczny mówił tak groźnie, że Bob i Pete głośno przełknęli ślinę. Nawet Jupiter miał niepewną minę.

– Nie mogę sprzedać panu tego kufra – wykrztusił – ponieważ go nie mam. Zeszłej nocy został ukradziony.

– Ukradziony! Czy mówisz prawdę, chłopcze?

– Tak, proszę pana. – I Jupiter już po raz trzeci tego poranka zrelacjonował wydarzenia ubiegłej nocy. Maksymilian słuchał z uwagą. Na koniec westchnął.

– Jaka szkoda! – powiedział. – Powinienem był tu przyjechać natychmiast po przeczytaniu gazety. Czy zauważyliście coś szczególnego u tych złodziei?

– Uciekli, zanim zdążyliśmy się do nich zbliżyć – odparł Jupiter.

– To niedobrze, bardzo niedobrze – mruknął magik. – I pomyśleć tylko, że kufer Guliwera Wielkiego pojawił się tak niespodziewanie, by zaraz na nowo zniknąć. Ciekawe, do czego był im potrzebny.

– A może faktycznie zawiera coś cennego – podsunął Bob.

– Nonsens! – powiedział Maksymilian. – Guliwer Wielki nigdy nie posiadał niczego cennego, biedaczek. Niczego oprócz swojej magii. Być może w kufrze są jakieś jego stare sztuczki, ale one mają wartość tylko dla innego maga, takiego jak ja. Czy wam mówiłem, że Guliwer Wielki był magikiem? Zresztą, na pewno już się sami domyśliliście. Tak naprawdę nie był wcale wielki, choć sam tak się nazwał. Był mały i pulchny. Miał okrągłą twarz i czarne włosy. Czasami ubierał się w długie, orientalne stroje, by wyglądać jak czarnoksiężnik z Dalekiego Wschodu. Znał pewną sztukę i miałem nadzieję, że być może… ale teraz to już bez znaczenia. Kufra nie ma.

Przez chwilę milczał zamyślony. Nagle wzruszył ramionami i pieniądze z jego dłoni zniknęły.

– Cała wyprawa na nic – stwierdził. – Ale istnieje jeszcze możliwość, że odzyskacie kufer. A jeśli tak się stanie, to pamiętajcie, Maksymilian Mistyczny potrzebuje go!

Utkwił w Jupiterze przenikliwe spojrzenie.

– Czy zrozumiałeś, młody człowieku? Potrzebuję tego kufra. Dobrze za niego zapłacę, jeśli się znajdzie. Skontaktujesz się ze mną w “Klubie Czarnoksiężników”. Zgoda?

– Nie wiem, jakim cudem mielibyśmy odzyskać ten kufer – powiedział Pete.

– Niemniej, może tak się stać – nalegał Maksymilian. – A jeśli tak będzie, to ja mam do niego pierwszeństwo. Umowa stoi, chłopcy?

– Jeśli kufer się odnajdzie, to nie sprzedamy go nikomu bez porozumienia z panem, panie Maksymilianie. To wszystko, co mogę obiecać. Ale jak już powiedział Pete, nie wiem, jakim cudem mielibyśmy odzyskać ten kufer. Złodzieje są już pewnie daleko stąd.

– Pewnie tak – zgodził się magik przygnębiony. – No cóż, poczekamy i zobaczymy, co się wydarzy. Tylko nie zgub mojej wizytówki.

Włożył rękę do kieszeni i zdziwiony wyjął z niej jajko.

– Skąd się to, u licha, wzięło w mojej kieszeni? Hej, chłopcze, łap!

Rzucił jajkiem w Pete'a. Ten podniósł rękę, aby je schwytać, ale rozpłynęło się w powietrzu, zanim do niego doleciało.

– Hmm – mruknął magik – to musiało być jajo ptaka dodo. Jak zapewne wiecie, to gatunek wymarły. Tak, tak, pora na mnie. Nie zapomnijcie do mnie zadzwonić.

Ruszył do samochodu. Trzej Detektywi w każdej chwili spodziewali się kolejnej sztuczki, ale ich dziwny gość po prostu wyjechał przez bramę i skręcił w główną ulicę.

– O rany! – odezwał się Pete. – To się nazywa klient!

– Rzeczywiście bardzo mu zależało na tym kufrze – dodał Jupiter. – Ciekawe, czy tylko z tego powodu, że on i Guliwer Wielki byli magami? Czy też może kufer zawiera coś specjalnego, co Maksymilian chciał mieć tylko dla siebie?

Kiedy zastanawiali się nad tym, przez bramę wjechał drugi samochód. W pierwszej chwili myśleli, że wraca Maksymilian. Był to jednak mniejszy, zagraniczny samochód typu sedan. Zatrzymał się i wysiadł z niego młody mężczyzna. Poznali reportera, który zrobił im zdjęcie na aukcji.

– Cześć – powiedział – pamiętacie mnie? Fred Brown…

– Tak, proszę pana – odpowiedział Jupiter. – Co możemy dla pana zrobić?

– Przyjechałem, żeby zobaczyć, czy otworzyliście już kufer – odparł reporter. – Myślę, że byłby to znowu materiał na pierwszą stronę. Zdaje się, że w tym kufrze jest coś wyjątkowego. Sądzę, że jest w nim mówiąca czaszka!

5
{"b":"92195","o":1}