Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Rozdział 11. Niemiła niespodzianka

Bob i Pete patrzyli na Jupitera ze zdumieniem.

– Przecież inspektor Reynolds mówił, że dom został dokładnie przeszukany i niczego nie znaleziono – przypomniał Bob.

– Ponieważ Spike Neely okazał się od nich sprytniejszy – powiedział Jupiter. – Ukrył pieniądze tak dobrze, iż zwykłe przeszukanie niczego nie wykazało. Pięćdziesiąt tysięcy dolarów w dużych banknotach to paczka nie taka wielka, łatwo ją schować. Mógł to utknąć gdzieś na strychu lub pod okapem, w wielu miejscach. Zamierzał tu wrócić, kiedy się trochę uciszy, i odzyskać pieniądze. Niestety, trafił do więzienia i tam umarł.

– Rzeczywiście, przecież upewniał się, czy nie zamierza pani sprzedawać tego domu! – wykrzyknął Bob. – To dowodzi, że planował powrót.

– Miał też kilka dni na wyszukanie odpowiedniej kryjówki – wtrącił Pete. Nawet jemu udzieliło się podekscytowanie kolegów. – Wyprowadził w pole policjantów, ale mogę się założyć, Jupe, że ty, jak zawsze, sobie poradzisz!

– Czy pozwoliłaby nam pani rozejrzeć się trochę po domu, pani Miller? Może udałoby się nam odnaleźć to miejsce? – zapytał Jupiter z nadzieją w głosie.

Pani Miller pokręciła przecząco głową.

– Sądząc z waszego rozumowania, byłoby to całkiem prawdopodobne. Niestety, w tym domu niczego nie znajdziecie. – Znów pokręciła głową. – Widzicie, to nie jest dom, w którym wtedy mieszkałam. Przeniosłam się cztery lata temu. Nie sądziłam wcześniej, że to zrobię, lecz otrzymałam tak korzystną ofertę, iż nie mogłam odmówić. Sprzedałam go więc i wprowadziłam się tutaj.

Jupiter szybko otrząsnął się po tym rozczarowaniu.

– A więc pieniądze mogą być nadal w tamtym domu – powiedział.

– To możliwe – przyznała pani Miller. – W końcu Frank był bardzo sprytnym człowiekiem. Mógł przechytrzyć policjantów, mimo że tak dokładnie szukali. Powinniście się udać na Danville Street 532, gdzie wtedy mieszkałam.

– Dziękujemy pani. – Jupiter wstał z krzesła. – Bardzo nam pani pomogła. Skorzystamy z tych informacji natychmiast.

Pożegnali się i pospiesznie wyszli. Chwilę później znów siedzieli obok Konrada na przednim siedzeniu pikapa, ściśnięci jak sardynki.

– Chcielibyśmy teraz pojechać na Danville Street 532, Konradzie – poprosił Jupiter. – Czy wiesz, gdzie to jest?

Wielki blondyn wydobył zniszczoną mapę Los Angeles i okolicznych miejscowości. Po chwili znaleźli Danville Street. Była to krótka uliczka położona dość daleko od miejsca, w którym się znajdowali. Konrad miał niepewną minę.

– Jupe, będzie lepiej, jeśli wrócimy. Pan Tytus prosił, żebym nie wyjeżdżał na długo.

– Tylko przejedziemy koło tego domu. Upewnimy się, gdzie stoi. I tak nie moglibyśmy tam wtargnąć i ni stąd, ni zowąd rozpocząć przeszukiwania. Musimy zawiadomić inspektora Reynoldsa o naszych domysłach.

Pete i Bob wiedzieli, że Jupiter wolałby sam znaleźć pieniądze i zanieść je triumfalnie na policję. Jednak wszyscy trzej zdawali sobie sprawę, że było to niewykonalne. Konrad zgodził się przejechać przez Danville Street w drodze powrotnej do Rocky Beach.

Humory chłopców znacznie się poprawiły, choć Pete nadal nie pozbył się pewnych wątpliwości.

– Jupe, nie mamy żadnej pewności, iż Spike Neely schował skradzione pieniądze w domu swojej siostry.

Jupiter potrząsnął głową.

– To jedyne logiczne rozwiązanie, Pete. Gdybym był Spike'em Neelym, zrobiłbym to samo.

Po wielu zakrętach wjechali w końcu na Danvilie Street.

– Tu są numery zaczynające się od dziewięciuset – zauważył Jupiter. – Konradzie, skręć w lewo. Tam powinny być pięćsetki.

Konrad skręcił i chłopcy uważnie przyglądali się mijanym domom, odczytując głośno ich numery.

– Jesteśmy przy ośmiuset. Jeszcze trzy przecznice i będziemy na miejscu – ogłosił Bob.

Przejeżdżali obok małych schludnych domków ze starannie utrzymanymi ogródkami. Chłopcy z wyciągniętymi szyjami pochylili się do przodu.

– Powinien być zaraz za następną przecznicą – powiedział Bob z przejęciem. – Wydaje mi się, że gdzieś tak w połowie ulicy. Oczywiście po prawej stronie, bo tu są numery parzyste.

– Konradzie, zatrzymaj się, jak dojedziemy do połowy ulicy – poprosił Jupiter.

– OK, Jupe.

Jechali jeszcze jakąś minutę i Konrad stanął.

– To tu, Jupe?

Jupiter nie odpowiedział. Patrzył z otwartymi ustami na wielki blok mieszkaniowy, zajmujący większą część ulicy po tej stronie jezdni. Nie było tu ani jednego prywatnego domku.

– Nie ma już numeru 532! – rzekł Bob głucho. – Stoi tu tylko ten blok o numerze 510.

– Trzeba będzie spisać nasz dom na straty – spróbował zażartować Pete.

– Konradzie, pojedźmy jeszcze przecznicę dalej. Może tam znajdziemy numer 532 – powiedział Jupiter.

Za następną przecznicą były już numery zaczynające się od czterystu. Numer 532 Danville Street nie istniał. Konrad zatrzymał wóz i spojrzał pytająco na chłopców.

– Czy sądzicie, że pani Miller nie powiedziała nam prawdy? – zapytał Bob. – Może nigdy nie mieszkała na Danville Street 532? Może teraz demoluje swój dom w poszukiwaniu pięćdziesięciu tysięcy dolarów? Może tylko chciała się nas pozbyć?

– Nie – stwierdził Jupiter. – Myślę, że pani Miller mówiła prawdę. Coś musiało się stać z domem spod numeru 532. Poczekajcie tutaj. Przeprowadzę szybkie dochodzenie i zobaczymy, czego się dowiem.

Jupiter wysiadł z samochodu i gdzieś zniknął. Wrócił po kilkunastu minutach lekko zadyszany.

– A jednak dowiedziałem się czegoś. Rozmawiałem z zarządcą, który pracuje w tym bloku od samego początku. Powiedział, że wybudowano go cztery lata temu i że aż sześć domów trzeba było przenieść, żeby zrobić dla niego miejsce.

– Przenieść! – krzyknął Pete. – Dokąd przenieść?

– Na Maple Street. To ulica równoległa do tej, położona jakieś trzy przecznice dalej. Domy były niezbyt duże i w dobrym stanie, więc zamiast je burzyć, przeniesiono je na wolne miejsca wzdłuż Maple Street i ustawiono na nowych fundamentach. A więc dom pani Miller wciąż stoi… tyle że gdzie indziej.

– Ale heca! – powiedział Bob. – Wędrujący dom! Tylko jak go rozpoznamy? Przecież teraz ma już inny numer, nie 532.

– Możemy zatelefonować do pani Miller i poprosić, by go opisała – stwierdził Jupiter. – A potem przejdziemy się na Maple Street i poszukamy go.

– Nie dzisiaj. Robi się późno – zauważył Bob.

– Zgadza się, Jupe. Trzeba wracać do składu – wtrącił Konrad. – Jesteśmy już spóźnieni.

– Trudno. Poczekamy z tym do jutra – westchnął Jupiter. – No, dobra, Konradzie, jedziemy do domu.

Konrad włączył motor i zjechał z krawężnika. W tej samej chwili wielki czarny samochód, stojący o przecznicę dalej, zrobił to samo i ruszył za nimi. Siedziało w nim trzech mężczyzn o zakazanych twarzach. Ani Konrad, ani chłopcy nie zauważyli ich.

Do składu dojechali tuż przed zamknięciem i wuj Tytus skarcił ich lekko za spóźnienie. Następnie zwrócił się do Jupitera:

– Jupiterze, mój chłopcze, podczas twojej nieobecności przyszła jakaś paczka. Spodziewasz się czegoś?

– Paczka? – zdumiał się Jupiter. – Nie, niczego się nie spodziewam. Co w niej jest, wuju?

– Nie wiem. To wielkie pudło adresowane do ciebie. Nie otworzyłem go, naturalnie. O, stoi tam, koło drzwi do biura.

Chłopcy pobiegli obejrzeć przesyłkę. Było to wielkie kartonowe pudło, pozaklejane ze wszystkich stron szeroką, brązową taśmą klejącą. Naklejka pocztowa wskazywała, że nadeszło ekspresem z Los Angeles, ale nazwiska nadawcy nigdzie nie było.

– Jak myślicie, co w nim jest? – zapytał Pete.

– Musimy je otworzyć – stwierdził Jupiter zaciekawiony. – Zanieśmy je do warsztatu.

Razem z Pete'em zadźwigali pudło przez cały dziedziniec do swego ustronnego miejsca pracy. Jupiter wyjął swój cenny szwajcarski nóż o wielu ostrzach, szybko poprzecinał taśmę i otworzył karton. Wszyscy trzej wpatrywali się z konsternacją w zawartość pudła.

– O, nie! – jęknął Pete. – Tylko nie to!

Nawet Jupiter nie mógł przez chwilę wydobyć z siebie głosu.

– Ktoś nam odesłał kufer Guliwera – wykrztusił wreszcie. Spoglądali na wieko kuferka, którego mieli nadzieję już nigdy nie oglądać, gdy wtem z jego wnętrza doszedł stłumiony głos:

– Pospieszcie się! Odnajdźcie… wskazówkę!

Sokrates! Przemówił do nich z zamkniętego kufra!

18
{"b":"92195","o":1}